poniedziałek, 31 lipca 2017

Życie jak malowane Karolina Wilczyńska

Karolina Wilczyńska
Wydawnictwo Czwarta Strona
cykl Stacja Jagodno
rok 2017
198 stron


Żal mi było, gdy przeczytałam czwartą, teoretycznie ostatnią, część Jagodna. Wszystko się domknęło, szło w dobrą stronę, a w moim sercu pozostał żal, że to już, że biały domek ma zamknięte drzwi i już przez nie nic nie zobaczę. Jednak biały domek ma drzwi zawsze otwarte i oto w moje ręce trafiło Życie jak malowane. Karolina Wilczyńska spisuje tylko to, co życie niesie. Nie ma tu cukierkowych historii i rzucania tęczą. Jest świat zły, mroczny, cudowny, namalowany, nierzeczywisty, udawany i taki do bólu realny. A wszystko płynie spokojnie, jak fale jeziora do brzegu, prawie niezauważalnie zanurzając stopy, a potem człowiek już cały jest tam, oddycha tym powietrzem i żyje życiem tych ludzi, jak przyjaciół, którzy przy kawie opowiadają, jak minął dzień.
A teraz minusy. Hrabianka Zuzanna jakoś bardziej mnie w tej części denerwowała swoim podejściem do życia i ludzi. Aż miałam ochotę zabrać jej laskę i trzepnąć po głowie. Ale rozumiem, coraz starsza jest, więc w zrzędzeniu ma ogromne doświadczenie i z dnia na dzień doskonali ten talent.
Jednak największym minusem jest długość książki. A może raczej powinnam napisać "krótkość". Zanim zaczęłam, już skończyłam. Dopisuję Karolinę Wilczyńską do listy autorek piszących za krótkie książki. Jak dobrze, że będzie kolejna część. A jak się skończy, zawsze można zacząć od początku, bo Jagodno nie może się przejeść.

sobota, 29 lipca 2017

Chłop mi dorósł

Leżę w łóżku, przeglądam FB, chłopaki już po śniadaniu i coś tam robili, ale przyszli do mnie, jak się obudziłam. I nagle z moich ust dobywa się jęk, bynajmniej nie rozkoszy. Osobisty pyta, co jest. No to grzecznie zeznaję, że 11 października ma wyjść czwarty Zafon, a ja mam tylko dwa, bo jak był trzeci, to mnie nie było stać na książki, a potem stosik "do kupienia" tylko rósł i było mnie coraz mniej na niego stać i tak zeszło. I wiecie co? Osobisty mi mówi, że może w takim razie on mi będzie kupował na urodziny i inne takie okazje książki. Olśniło go. Po 10 latach dorósł do tej trudnej decyzji. Dobra, kpię sobie z faceta, a tak naprawdę to się cieszę. Mam mu listę zrobić. Się zdziwi, bo prócz dwóch książek Szwai, i dwóch Zafona, jednej Hobb z wymyślonych na szybko, to ja mam całą listę życzeń. Pominę litościwie Eddingsa, bo wszystkie logicznie kosztujące posiadam, a resztą ludzie się chwalą, że mają lub mają je w stanie strasznym. Ale też dopiszę, może będzie miał fart, albo kupi mi na jakimś zagranicznym portalu po angielsku. Ma mi zrobić listę zwrotną i to bez pozycji w stylu: uśmiechnij się i przytul.
A dziś zebrałam paprykę i cukinię i będzie leczo. Pomidory jeszcze mi nie zdążyły dojrzeć. Lubię ten mój ogródek. W poniedziałek planuję fasolkę szparagową. Mniamuśne.

piątek, 28 lipca 2017

Rowerem przez drzwi do dentysty

Wczorajszy dzień zdominowała najważniejsza wiadomość sezonu, nie mogłam jej więc przyćmić niczym innym. Dlatego post o środzie pojawi się dziś.
Dzieci w przedszklu, 11.30, pukanie do drzwi tarasowych. Zdziwiona odwracam się, a tam... mama. Jechała z Krakowa, bo łatwiej jej było z Komorowskiego do nas, niż na dworzec. Pojechałyśmy po dzieci, zjadłyśmy obiad i zaczęłam kombinować, bo w czwartek mieliśmy jechać do dentysty, Osobisty z home office, a po pracy miał zrobić prąd u moich rodziców. Zadzwoniłam, że może pojedziemy odwieźć mamę, a on zrobi ten prąd, żeby kolejnego dnia spokojnie popracować i wcześniej się zebrać. Tak też zrobiliśmy. Przyjechał z pracy i wszyscy pojechaliśmy z moją mamą. Syn się uśpił. Osobisty zrobił prąd, pojedliśmy malin, znaczy oni, bo ja nie przepadam, jest 19, Syn śpi. Postanowiliśmy go zapakować do auta i pojechać zamówić drzwi. Oczywiście w aucie się obudził, więc zwrot po kanapkę. Pod Futurę zajechaliśmy o 20.08. Sklep do 21. Ale chcieliśmy jeszcze zapytać o rowery, czy będzie jakiś rabat, jak kupimy cztery, przymierzyć się. W Leroy byliśmy 20.30. Zaliczkę płaciliśmy o 21 ;) Dzięki tej brawurowej i szalonej akcji 19 sierpnia do sklepu ma zawitać jedenaście sztuk takich oto drzwi:


(zdjęcie pochodzi ze strony Leroy Merlin)

A wczoraj znów pojechaliśmy do moich rodziców, bo mieliśmy wizytę u dentysty. Dzieciaki zęby mają zdrowe, zgryz prawidłowy, do kontroli za pół roku, chyba, że wcześniej Córze by zaczęły rosnąć stałe zęby za mleczakami, bo ostatnio wielu dzieciom rosną krzywo i trzeba będzie usunąć. Jednak na razie jest wszystko ok. Po wizycie lody w nagrodę, a potem kierunek babcia. Osobisty pracował, dzieciaki się bawiły, a do domu wróciliśmy już z jednym. Córa została na wakacje.

czwartek, 27 lipca 2017

Idzie nowe

A nawet przyszło. Nowe pokolenie. Moja mama została prababcią :D
Szczęśliwym rodzicom gratuluję wielkiej miłości w małym ciałku :)

środa, 26 lipca 2017

Sąd

Sprawa z lusterkiem zakończyła się w sądzie, a może powinnam napisać zakończy się w sądzie. Dostaliśmy pismo, że Osobisty może zostać prokuratorem posiłkowym. Ciekawe, kiedy odbędzie się sprawa. Mam nadzieję, że nie w trakcie naszego urlopu.
Trochę się denerwuję. Ale w sumie się cieszę, bo już zaczęłam wątpić, że cokolwiek pójdzie do przodu.

wtorek, 25 lipca 2017

Nieistniejący

Pan od drzwi podał nam taką cenę, że się ugięliśmy pod jej ciężarem. Dodatkowo, o ile z jego ojcem mi się rozmawiało dobrze i konkretnie, tak ten pan wywarł na mnie całkiem odwrotne wrażenie. Wiemy też, z dobrego źródła, że potrafią nie wywiązywać się z terminów, zwlekać i kręcić. Zrezygnowaliśmy. W związku z tym w niedzielę, po obiedzie postanowiliśmy spędzić czas, jak przystało na tradycyjną polską rodzinę i pojechaliśmy do centrum handlowego.
Na pierwszy ogień poszło Leroy (poszedł Leroy?), gdzie chciałam kupić małe lampki solarne, coby je wetknąć na taras. Taka mała aluzja do Osobistego, który co prawda lampę nad taras kupił, ale nie spełnia ona swych funkcji. Pewnie to, że nadal leży w pudełku, ma coś z tym wspólnego. W każdym razie poszliśmy obejrzeć drzwi. I nawet zgodnie uznaliśmy, że podobają nam się jedne, cena też niczego sobie, więc pewnie je kupimy. Obejrzeliśmy jeszcze podłogi, czemu jest taki mały wybór paneli winylowych? I pewnie stanie na bambusie na połysk ;) Oprócz lampek kupiliśmy jeszcze dwie pochodnie i olej przeciw komarom, Osobisty dołożył orchideę, więc doniczkę i podpórkę do tego.
Leroy blisko Futury, więc też postanowiliśmy zajrzeć. Jesteśmy na kupnie rowerów, więc do sportowego zaszliśmy. I znalazłam swoje wymarzone dwa kółka, dzieciaki też, Osobisty stwierdził, że nadal nie wie. Potem jeszcze kilka sklepów, lody i do domu.

A wczoraj się zaczęło...

Zajrzeliśmy na stronę producenta rowerów. Mojego roweru nie ma. Ani w tym roku, ani w dwóch poprzednich, nie ma go w ogóle na stronie. Można go odszukać trochę od tyłu, ale nie ma specyfikacji. Te, które wybrały dzieci niby są, ale nie w takim kolorze. A ja mam zdjęcia! Ok, może to produkt dedykowany do tego sklepu. Ale... Na ich stronie też nie ma tych rowerów. Nawet Ceneo odmówiło współpracy.

Zrezygnowana patrzę na stronę producenta drzwi i zgadnijcie co? TAAAK. Nie ma ich. Nie istnieją! Na szczęścia na stronie Leroy są, Ceneo też melduje, że są, jedynie w Leroy. Znowu mamy coś, co nie istnieje.
Po kolei:
- okno dachowe w łazience: nie istnieje w żadnym katalogu
- umywalka i szafka pod nią - dedykowane dla Obi, poza tym występują tylko na Ukrainie
- grzejnik łazienkowy - jak go zamawiałam, nie istniał dla sześciu sklepów, choć widziałam go na własne oczy
Teraz dojdą jeszcze rowery i drzwi. Nawet wczoraj się śmiałam, że skoro te drzwi nie istnieją, to jak je założymy to tak, jakby nadal ich nie było. Osobisty tylko ubolewa, że dość drogie te nasze "nie ma". Jednak jeśli chodzi o drzwi, to wyjdzie dwa razy taniej, niż u tamtego gościa.

środa, 19 lipca 2017

A w poniedziałek...

... Miałam zadzwonić do pana, który robi drzwi. Takie, jak nam się podobają. Przypomniałam sobie o tym wczoraj, więc dziś w końcu napisałam maila, bo telefonu nikt nie odbierał. Odpisał mi i dogrywamy szczegóły, takie jak grubość ścian, żeby dobrać ościeżnicę. Ciekawe, czy w efekcie je tam zamówimy. Jeśli tak, pod koniec sierpnia będziemy mieć w końcu w domu drzwi wszędzie, a nie tylko w łazience.
Najpierw chciałam w kolorze drewna, lakierowane bezbarwnie, z mleczną szybą. Ostatnio zobaczyłam jednak białe z niebieską szybą i się zakochałam. Jednak będę się musiała chyba wyleczyć z tego romansu, bo niebieska nie jest bezpieczna. A za zrobienie jej bezpieczną, o ile się da, pewnie sporo doliczą. Tak, czy inaczej, strasznie się cieszę, bo akurat ten element prawie mi sen z powiek spędzał. Tylko kot będzie koszmarnie niezadowolony, bo ona zawsze jest po złej stronie drzwi, a najlepiej, żeby były otwarte. Choć ostatnio były otwarte to i tak się na nich wieszała.
Osobisty wczoraj pojechał do Norymbergii i wraca... Oto jest pytanie. Bo według planu 1 jutro jadą do Drezna i wracają w piątek koło południa, a plan 2 zakłada, że jutro leci do Anglii i wraca w piątek w nocy. O ile będą loty. Na wszelki wypadek spakowałam go na tydzień, oczywiście z garniturem i zapasem koszul na czele, a tak się cieszył, że tym razem bez tego przyodziewku. Ciekawe, jak to wyjdzie w rzeczywistości.

poniedziałek, 17 lipca 2017

ZOO i niespodziewany nocny gość

Mamy listę planów wakacyjnych, krótkich wycieczek, miejsc do odwiedzenia. Wczoraj zaliczyliśmy jedno z nich, spędzając niedzielę w ZOO. Chcieliśmy głównie zobaczyć żyrafy, bo ostatnio byliśmy miesiąc, czy dwa przed otwarciem ich wybiegu. Korzystając z doświadczenia z tamtego razu zostawiliśmy auto przy Focha i wsiedliśmy w autobus, który podwiózł nas prawie pod samą bramę. Poprzednim razem bowiem, podjechaliśmy na parking przy Babie Jadze, a potem dyndaliśmy na nogach, bo nie chcieliśmy się tarabanić do busika z wózkiem i brzuchem, bo w ciąży z Synem byłam, a przecież to blisko. Tia... Jasne... Dlatego tym razem wybraliśmy autobus.
Z domu wyjechaliśmy po 9, po drodze zakupy, bo picia nie mieliśmy. Do kas kolejki spore, ale wiadomo, niedziela, piękna pogoda, to w ZOO tłumy, spodziewaliśmy się tego.
Obeszliśmy całe, kilka miejsc nawet widzieliśmy kilka razy. Dzięki temu udało nam się zobaczyć prawie wszystkie wielkie koty w ruchu. I karmienie pingwinów. Wybieg naprawdę robi wrażenie, a same pingwinki są przepiękne i słodkie. Wyłudzanie przez nie jedzenia przywodziło mi na myśl zwierzątka domowe żebrzące przy stole. Dzieciakom przypadły do gusty małe małpki, irbisy, ich czerwień mnie też uwiodła, pelikany, flamingi, oczywiście koty i pingwiny, a najbardziej zachwyceni wyszli z egzotarium. Nemo, piranie i węże zdecydowanie przypadły im do gustu. Także zwierzęta nocne bardzo im się podobały. Ja jednak z tych dwóch pawilonów wyszłam zniesmaczona. Jest wyraźnie w regulaminie, że nie wolno robić zdjęć z lampą błyskową, nie stukać w szyby i być cicho. Głośno było, jak w ulu i to najbardziej krzyczeli dorośli! Bo zobacz, jakie ładne i tam, tam, tam... Kurczę, ja moim dzieciom potrafiłam to szeptać do ucha, zresztą, sami większość zwierząt potrafili zlokalizować. Jednej dziewczynce zwróciłam uwagę, że nie wolno robić zdjęć z lampą, to usłyszałam komentarz, że w ciemności bez lampy przecież nie wyjdzie. Ręce opadają. W egzotarium jeden taki stukał w szybę i ciągle mówił "move, move, move". Jakbym stała bliżej, bo tam tłok i noga za nogą się szło wczoraj, to bym go sama stuknęła tak, żeby się przestał ruszać. Denerwuje mnie taka dzicz, zwierzęta w ZOO są do oglądania, dla rozrywki, ale na pewno nie mają się zachowywać tak, jak człowiek chce. Gdzieś kiedyś słyszałam, nie wiem, które ZOO, że dzieciaki czymś rzucały na klatki z kotami, bo tygrys i lew spały, a one koniecznie chciały je obudzić. I obsługa ich wyprosiła. Rodzice byli koszmarnie obrażeni wtedy, bo zmarnowana wycieczka. Też jestem oburzona postawą obsługi. Przecież trzeba było dzieciaki do klatek wpuścić, niech poobcują z naturą.

Nie mogę się zdecydować, jaki mam stosunek do ZOO. Bo z jednej strony ograniczona powierzchnia, warunki zbliżone do domowych, a nie dzikich, a jednak dzięki ZOO część z tych zwierząt ma w ogóle szansę na życie. I sama nie wiem. Oczywiście, lubię obejrzeć zwierzaki, których normalnie bym nie zobaczyła, a na pewno nie wszystkie, nie jestem hipokrytką. Jednak tak ogólnie to nie wiem.

Pingwiniarnia startuje w konkursie na modernizację roku. Jest magiczna, warto zagłosować, podaję Wam linka, jakby ktoś miał ochotę wesprzeć krakowskie ZOO:
http://www.modernizacjaroku.org.pl/plebiscyt/198-krakow.html

A teraz z innej beczki.
Piątek wieczorem, dzieci śpią. Z Osobistym poszliśmy pod prysznic, bynajmniej nie po to, by wodę oszczędzać, bo już dawno wiemy, że prysznice we dwoje zdecydowanie naturze nie służą. Przynajmniej nie w tym wymiarze ;) Wyszłam w ręczniku, na macanego szukam koszulki, wyjęłam taką mocno kusą, szukam majtek, Osobisty w łazience, dzwonek do drzwi. 21.30. Mówię do Osobistego, że ja nie mogę, bo jestem prawie goła, on odpowiada, że jest całkiem i jeszcze mokry. To naciągnęłam pierwsze z brzegu majtki, stringi akurat namacałam, więc tyłek nadal goły i idę do drzwi. Przez szybę widzę auto kolegi, to obciągnęłam koszulkę z przodu i otwieram, a tam... jego tata. Pyta o Osobistego. Tyłem wycofałam się do domu, rzuciłam mężowi szlafrok i sama na siebie narzuciłam. Facet przywiózł nam płytę na ścianę wspinaczkową i nie chciał czekać do rana, bo deszcz się szykował, a nie dało się auta zamknąć.
Grzecznie znieśliśmy płyty, zapłaciliśmy, a po jego odjeździe dostaliśmy napadu głupawki.

Dodałam na blogu etykiety, można ich listę zobaczyć na dole strony. Ułatwi to czytanie. Nie wiem tylko, czemu pod postem nie widać. Niby ustawione wszystko, a nie widać.

piątek, 14 lipca 2017

Kiera Cass Rywalki

Weszłam do biblioteki, zerknęłam na półkę i przepadłam. Okładka z dziewczyną w pięknej sukni, za nią druga w tym samym stylu. Ani nazwisko Kiery Cass mi nic nie mówiło, ani seria Rywalki, bądź Selekcja, bo można znaleźć pod oboma tytułami. Wypożyczyłam.
Opowieść z serii bajki z odrobiną S-F. Świat, a dokładnie dawne USA, po IV wojnie światowej jest podzielone na klasy. Jedynka to Król i jego rodzina i kler, reszta rozdzielona między pozostałe siedem klas, gdzie ósemki to żebracy, uzależnieni i skazańcy za na przykład seks przedmałżeński. Z klas wyjść trudno, jedynie kobieta przez małżeństwo z kimś wyżej postawionym, zawód jest przypisany i nie można się zająć niczym innym. I w tym wszystkim żyje America, zakochana, szczęśliwa. Przez rodziców i chłopaka zostaje namówiona na udział w Eliminacjach organizowanych przez księcia, który w ten sposób, spośród 35 wylosowanych kandydatek chce sobie wybrać żonę. America jedzie do pałacu, wybrana spośród wielu zgłoszeń, ze złamanym sercem i obietnicą, że książę jej nie zdobędzie. Co z tego wyniknie? Warto poczytać.
Książka nie jest wielką literaturą. Stanowi raczej bardzo miły przerywnik między poważniejszymi tytułami. Mimo to czaruje, wciąga i nie chce wypuścić z pałacu pełnego intryg, komplikacji i walki o każdy dzień, również z rebeliantami, którzy w serii odgrywają dość istotną rolę. Postacie żyją, są, nie są nijakie, a pełne emocji i dość spójne w swoich działaniach. Krnąbrna Ami jest cudownym odświeżeniem pałacu, choć jej zachowanie często pakuje ją w kłopoty. Nawet przyjaciółka podsumowuje ją, że ma same głupie pomysły. Nie da się jej nie lubić, nie da się nie kibicować Piątce, która marzy o muzyce, a nie o księciu. Kiera Cass pokazała przekrój przez różne charaktery dziewczyn, które przyjechały do pałacu, różne metody walki o księcia i koronę. Robi to sprawnie, ładnym językiem, dzięki czemu nie czyta się, a płynie się przez tekst. młodzieżówka, którą może przeczytać każda kobieta, do późnej starości. Bajka o Kopciuszku z zupełnie innej perspektywy.
Trzy główne tomy uzupełniają dwie niepozorne książeczki z opowiadaniami, w których można poznać lepiej Eliminacje z drugiej strony i historię kilku innych kandydatek. Pomysł bardzo trafiony, bo czasem brakowało w głównych książkach odpowiedzi, a tu są podane.
Kiera Cass napisała jeszcze dwie kolejne książki dziejące się w tym świecie, jednak one mnie aż tak nie zachwyciły. Wydają mi się mniej dopracowane, pisane trochę na siłę. Mimo to polecam pisarkę. Komu? Każdemu, kto marzy o baśni, która może się spełnić, o miłości niekoniecznie od pierwszego wejrzenia, z przeszkodami, ale nie wydumanymi i o oderwaniu się od rzeczywistości.

środa, 12 lipca 2017

O tarasie

Mamy taras. No dobra, mamy kupę ziemi założoną deskami, co się tarasem zwie. Pominę, że wczoraj przyjechała moja mama i mi pół tego tarasu wyplewiła. Miałam dużo plewienia, to mam jeszcze więcej, bo zasadziłyśmy tam aksamitki,. A tak pięknie tam perz rósł... Miałam nie narzekać, pięknie jest, leżak jest, książkę można poczytać, ale słońce też jest. Pełne. Od rana do nocy. I tu pojawił się problem. Chcieliśmy kupić żagiel i w ten sposób zacienić, ale toto trzeba składać, jak jest wiatr, a u nas spokojnie może być kielecki przystanek, bo piździ, jak głupie. Żagla szybko i ładnie się złożyć nie da i ręka nad przyciskiem "kup" zawisła, zmieniła miejsce na krzyżyk i nadal mamy słońce na tarasie. A miał być żagiel na rurze zamontowany, to rury nie będzie.
Wczoraj mówiliśmy o piwnicy i mam obiecaną norkę Hobbita, choć może niekoniecznie z okrągłymi drzwiami, a dziś olśniło mnie tarasowo. Googlałam zasłony na taras, coś na kształt namiotu, ale z drewna z zasłonami, to się szybko zwinie do drąga, rury, czy co tam będzie to trzymać i ładnie wygląda. Ale zobaczyłam coś innego.

Zdjęcie pochodzi ze strony http://www.archdaily.com/421607/green-screen-house-hideo-kumaki-architect-office

Zakochałam się. U nas będzie to musiało wyglądać ciut inaczej, ale chyba zrobimy właśnie takie zarośla. Już nawet roślinki wybrałam.
Tylko kurczę, trzeba choć taras zrobić docelowo, a potem jeszcze kolor na elewacji. I entuzjazm od razu klapie. Pomysł jednak jest, a to już dużo, bo myśleliśmy nad tym bardzo długo.

wtorek, 11 lipca 2017

Huśtawka łagodzi obyczaje

Kiedy byliśmy tuż przed metą kredytu powiedziałam, że chciałabym pojechać do sklepu i wydać tą kasę, której nie oddamy bankowi, na coś fajnego, na przykład huśtawkę dla dzieci. Pojechaliśmy wtedy do marketów, pooglądać. I doszliśmy do wniosku, że jednak to badziew i zrobimy sami, żeby się nie bać, że coś nam się złamie. Poza tym te, które spełniały nasze wymagania, nie mieściły się w budżecie. Zapadła decyzja, że zrobimy sami. I tym oto sposobem, parę stówek, kilka spawów i trochę farby później stanęło u nas takie oto cudo:



Trampolina, zjeżdżalnia i opony stały już wcześniej, przy czym opony zostały pomalowane.

A teraz cofniemy się w czasie, niedaleko, do tamtego roku.
Dzieciaki się bawią, Sąsiad stoi z boku i patrzy.
Dzieciaki biegają, Sąsiad stoi i patrzy.
Dzieci udają straż, zza płotu dobiega ijoijo... i głos taty Sąsiada odwołujący go od płotu.
Próbowaliśmy, zagadywaliśmy, dzieci się może raz ze sobą pobawiły. Koniec.

Stanęła huśtawka, mama Sąsiada mówi, że taka fajna i w ogóle. Dzieci zaczynają się razem bawić, oni do nich, on do nas. Pech chciał, że Sąsiad połamał się w jesieni, a teraz znów na trampolinie i jest uziemiony.

Naszym dzieciakom to nie przeszkadza, latają na koniec działki i albo oni, albo kolejny sąsiad zostaje przez płot przerzucony i się bawią. W planach mamy zrobienie im drabiny, żeby się nie wspinali po ogrodzeniu ;)

Ciekawe, co się będzie działo, jak przy drabince będzie jeszcze ścianka wspinaczkowa. A Osobisty właśnie wiezie huśtawkę równoważną z funkcją karuzeli ;)

sobota, 8 lipca 2017

Odczarowana rocznica

Wczoraj rozważałam przyspawanie się do telefonu, bo co chwilkę ktoś dzwonił. A to Osobisty, a to starszy młodszy brat, a to Przyjaciel, mój ojciec, ja do mamy... Ucho puchło.
Jednak wczoraj był też inny dzień, a mianowicie mijał rok, odkąd rozbiłam Lewka. Przyjaciel nawet sugerował, cobym nie jechała nigdzie, odpuściła samochód i takie tam, ale cóż, dzieci do przedszkola chciały, a potem mama dzwoniła, że wychodzi ze szpitala.
Odebrałam dzieci, obiad zjedliśmy znów w Młynie, żeby nie zamienić się w kota z funkcją wte i we wte. Potem Lidl, bo zapomniałam chusteczek i kulek do mleka ostatnio kupić. Swoją drogą, strasznie drogie te rzeczy, pani przy kasie zawołała 125 złotych ;). Odebraliśmy mamę, zawiozłam ją do domu, a potem wróciłam się do miasta po zakupy i jej receptę. Już siedziałam u niej, jak zadzwonił mój brat i korzystając z tego, że jeszcze jestem poprosił o podwózkę do domu. Więc znowu miasto, chwila w domu i go odwieźliśmy. Przy okazji potwierdziłam obecność na ślubie i weselu u bratanka. Wiecie, smsy drogie, lepiej pojechać :P Zobaczyłam ich budowę, dowiedziałam się, że nie musiałam potwierdzać, bo przecież wiedzieli, że będziemy i w końcu kierunek dom. W ramach odczarowywania fatalnej rocznicy trzasnęłam ze 125 km. Połowę w deszczu. A niby tu blisko, a tam jeszcze bliżej. Zbiera się. Przez felerne skrzyżowanie jechałam z drżącymi rękami, ale akurat nic nie jechało. Niestety na tzw rogatce  był jakiś koszmarny wypadek, droga w stronę Krakowa zamknięta, policja, pogotowie, straż... Ech, trochę deszczu i już się dzieje.

czwartek, 6 lipca 2017

Szpitalnie z nutą nostalgii i radości i wakacje na maksa

Taki zapieprz, że nie ma czasu taczek załadować, serio.
W niedzielę byliśmy u mamy na ziemniakach pieczonych (prażonkach, duszonkach, w każdym razie w gar wkłada się ziemniaki, cebulę, boczek, kiełbaskę i to na ognisko). Czuła się dobrze, nawet mówiła, że w poniedziałek pójdzie do miasta na zakupy. Zadzwoniłam do niej w poniedziałek, a tu... surprise. Mama pojechała do szpitala, bo miała ciśnienie 240 na... ojciec nie wie, na ile, wszak to nieistotna, prawda? Telefonu nie wzięła, ale ojciec zadzwonił popołudniu, że wraca do domu busem. Kazałam do siebie oddzwonić. Podobno do domu nie weszła, a już wiedziała, że ma zadzwonić, nie wie, co się stało, ale ma zadzwonić. A mnie chodziło tylko o to, że miałam jej zostawić dzieci we wtorek, a zdecydowaliśmy, że wezmę je z sobą do lekarza, tylko wyniki omówić, a potem do kina. Nawet się zgodziła, bo mówi, że niby od pogody, ale nie wie, jak się będzie czuła.

I teraz, uwaga! Dostałam pozdrowienia od sanitariusza, który dawno temu wynosił mnie na rękach do karetki. Facet mnie pamięta! Ja jego też, bajki mi opowiadał w karetce i mówił do mnie księżniczko (jak to kobieta zapamięta takich facetów, nawet, jak ma lat naście, a może szczególnie?) Baaaardzo mi się ciepło na sercu zrobiło.


We wtorek dzwonię, jak się czuje, odbiera ojciec... i jak wyżej, mama w szpitalu. Tym razem ją zostawili, byłam u niej wczoraj, ma ze sobą telefon. Robią jej milion badań, może wyjdzie w przyszłym tygodniu, bo muszą ją ustawić z tym ciśnieniem. Jeżeli będzie miała takie skoki, dostanie migotania komór, które się ablacji nie podda. Wczoraj rozsypałam się na milion kawałków, na co Osobisty oznajmił, bierz kluczyki i jedź do niej (bo dzieci nie były w przedszkolu). Na co zaczęłam marudzić, ocierając łzy z nosa, że już za dziesięć siedemnasta. I wiecie co mi powiedział? To się pospiesz. Do mamy dotarłam po 18, bo jeszcze zrobiłam zakupy, jej i sobie.

A wtorek to były wakacje na maska. Najpierw dzieci były w przedszkolu, w wakacje chodzą od 9.30 do 12, potem frytki w miejscu, gdzie jest plac zabaw. Czekanie na jedzenie jest wtedy prawdziwą przyjemnością. Niestety do lekarza się ciut spóźniliśmy, ale wcześniejsza wizyta się przedłużyła, więc nic takiego się nie stało. Dzieciaki czekały w poczekalni, rysując. Z placu zabaw z zakręconą zjeżdżalnią zgonił nas deszcz, weszliśmy wejściem, gdzie zaraz były ruchome schody, więc obowiązkowo wjazd na górę, a tam... Grycan. Szczerze, lody niby smaczne, ale lód zgrzytający w zębach mnie odstrasza jednak. Po lodach jazda do najważniejszego punktu programu, czyli do kina. Mieliśmy dwa kody na bilety, więc w ramach nie wydania tak kasy, dzieciom kupiliśmy zestawy z kubkiem z Minionkami, wyszło drożej, ale kubki zostaną.
Smerfy cudowne, kolorowe i ... rozryczałam się, choć przecież nie może skończyć się źle, no ale istnieje 1% szans, że może, więc łzy ciurkiem.

W domu musiałam zaprać spodnie Syna, bo miał na nich zapisaną całą naszą trasę. Na czele z lodami czekoladowymi. A popcorn "się wysypał" w aucie Osobistego. Ups ;)

sobota, 1 lipca 2017

Zagadka

Zagramy w prawda, czy fałsz? Tylko nie podglądajcie ;)


Byłam w bibliotece
Nic nie pożyczyłam.
Pożyczyłam 3 książki.


No i jakie typy?

Wczoraj w ramach pomocy mamie i zakupów poszłam do biblioteki oddać książki. Oddałam i wyszłam prawie biegiem, by nie pożyczyć nic, bo przecież w domu cały stos czeka. Dumna z siebie byłam ogromnie, żem taka twarda i silną wolę mam. A potem poszłam do drugiej, oddałam książki wypożyczone tydzień temu powodując zdziwienie pani. Ale ona mnie jeszcze nie zna ;) I wyszłam z trzema książkami.
Kurtyna.