środa, 31 lipca 2013

A jutro, gdy nastanie świt, w rejs wyruszymy, by odkrywać swe marzenia....

Wzruszam się, jak słucham tej szanty. Po pierwsze jest piękna, po drugie zagrana została, na nasze życzenie, na naszym weselu. Tak się stało, że jako jedna z ostatnich.
Dziś wyruszamy z portu dom do portu Szczecin...
A Was zostawiam z jedną z moich ulubionych morskich nutek


http://w348.wrzuta.pl/audio/5Y8oYKwljC5/mechanicy_shanty_-_pozegnalny_ton

wtorek, 30 lipca 2013

Przedwyjazdowe sprzątanie

Prasowanie za mną. Dobrze zrobiłam, że wcześniej uprałam, bo dziś pada i mokro. Wciąż waham się, czy brać klapki, czy sandały, czy obie pary. A może tenisówki? Tak to jest z kobietą... Córze też wyjęłam dwie pary sandałków, takie twarde i takie typowo plażowe, tenisówki, jeszcze klapki no i adidaski, w których pojedzie. Osobisty się załamie, jak to zobaczy. Na szczęście udało mi się podjąć decyzję, jakie zabawki zabrać Córze. Padło na lalę, taką maskotkę, na którą mówimy kosmita, bo słowo daję, nie wiem, co to jest, grzechotkę żyrafę, którą uwielbia. No i kilka książeczek.
Poza tym sprzątam sobie domek. Może to zboczenie, ale lubię posprzątać przed wyjazdem, żeby potem wracać do czystego domu. Dziś ogarnę kurze, umyję okno w kuchni, bo się najbardziej brudzi. Duża zasługa w tym Córy oczywiście, bo umasełkowane rączki fajnie wytrzeć w szybę. Więc od środka wygląda strasznie. Od razu machnę lustra. Kuchnię też ogarnę wieczorem, zawsze to jutro mniej. W sumie to mi kuchenka zostanie, bo planuję zrobić leczo i naleśniki, na pewno się coś nachlapie i nakapie. Jutro jeszcze podłogi i pozbieranie zabawek na ich docelowe urlopowe miejsca. No i łazienka na błysk. Roboty mam więc trochę, na szczęście Córa pomaga i zbiera zabawki i asystuje przy kurzach.
Już mi się chce tego urlopu. Te trzy tygodnie bez mamy nie były jakoś szalenie trudne, ale jednak dały w kość. Marzy mi się nie myśleć o tym, co na obiad i mieć podane śniadanie. W ogóle marzy mi się już wolne. Oczywiście to syndrom tuż przed urlopowy, bo jakbyśmy nigdzie mieli nie jechać, jak było w planach, to by mi się nic nie działo.
Zbieg okoliczności sprawił, że w tym samym czasie w Szczecinie będzie kolega Osobistego z pracy z dziećmi. Super, on zna miasto, może uda się spotkać choć na chwilę.

poniedziałek, 29 lipca 2013

Dobry plan to podstawa

Nasze pakowanie planowaliśmy parę dni. A to dlatego, że zawsze coś nam przerywało. Ustaliliśmy jednakże, że z ciepłych rzeczy bierzemy polary dla siebie (gdzie ja mam polar?), dwie bluzy i kurtkę Córze. No oczywiście w miarę ciepłych rzeczach jedziemy. Poza tym nie zabieramy kosmetyków oprócz dezodorantów, bo akurat obojgu nam się kończą. Po zawitaniu w Szczecinie zamierzamy napaść drogerię i zaopatrzyć się w żele pod prysznic, pieluchy, chusteczki nawilżane i szampon. No fakt, bierzemy jeszcze z domu krem do opalania, bo kupiliśmy kiedyś w promocji.
Dziś kończę pranie, żelazko w dłoń i do walizy. Z powrotem część rzeczy pewnie poślemy pocztą. Jeszcze muszę wydrukować plan regat i możemy jechać.
Na stację ma nas zawieźć mój brat, potem odstawić auto. Pewnie 7 też po nas przyjedzie.
Prognozę mamy obiecującą, choć w długoterminową to tak średnio można wierzyć. Ale może, może...

Obojgu nam potrzebny ten urlop. Mnie w sensie oderwania się od domu, a Osobistemu po prostu urlop. I wiem, że to nie morze, takie prawdziwe i tak dalej. Ale żaglowce będą, woda będzie i mi to wystarczy.

piątek, 26 lipca 2013

19 i kilka codziennych spraw

Zleciał mi ten miesiąc, nawet nie wiem kiedy. I w sumie to nie wiem, co się stało i co nowego. Na pewno Córa się rozgadała, gada, jak najęta, buzia się nie zamyka, choć jeszcze większość jest niezrozumiała dla otoczenia. Najbardziej mnie śmieszy siasia na jajko, bo ajajaj potrafi powiedzieć, ale jajo już nie.
Ulubionym jedzeniem jest chlebek z masełkiem, upomina się o niego, wie, gdzie jest masło, gdzie chleb i prosi. Prosi też o spanie, co jest dla mnie ogromnym ułatwieniem.
A, właśnie, dobrze, że siedzimy razem i mi kubek porwała z biurka. Córa umie pić z normalnego kubka. Nie zalewa się, nie rozlewa itd, choć woli niekapka. Dla mnie też na co dzień wygodniejszy, bo pije, jak chce, a nie jak siedzi. Ale umie.
Z ukochanych słów moich to dazda oznaczająca gwiazdę. I jak się ją pyta czym jest Tatusia, to właśnie tak odpowiada. Rozmiękam, jak masełko na patelni.


Wczoraj byłam na wizycie, płytki są na dolnej normie, ale w normie Dostałam skierowanie do hematologa, na wszelki wypadek. Mój pan doktor stwierdził, że pewnie hematolog popuka się w głowę, że po co, ale on woli dmuchać na zimne. Ja naprawdę lubię tego faceta. Troszkę sobie pogadaliśmy o przewadze syna nad córką, bo on ma dwie córki, ale płci nadal nie znam. On nie nalega, zresztą, nawet sam dla siebie nie popatrzył. Popatrzył tylko na serduszko.
Od początku ciąży przytyłam 5 kilogramów, z czego większość poszła w cycki. Szkoda, że po karmieniu znowu zlatują i to do jeszcze mniejszych, albo mi się tylko zdaje. W każdym razie mam ładne duże C, zamiast małego B i mi cudnie. A poza tym te 5 kilo to mniej, niż miałam na tym samym etapie z Córą i z tego cieszę się jeszcze bardziej.
No i lekarz zlecił mi krzywą cukrową do zrobienia. Łeeee. Jak widzę oczami wyobraźni tą glukozę to mi niedobrze.

Zaczynam powoli pranie przed wyjazdem, bo boję się o pogodę w przyszłym tygodniu. I w związku z tym wpadam w stan "co zabrać, jaki koc, jakie ubrania, a jakie zabawki?" Oszaleję. Na szczęście wiem, że nie muszę brać ręczników do pensjonatu, bo dają. Ale za to musimy zabrać nad morze. Jednak zawsze to mniej. Zaczynamy się obawiać, że się w naszą wielką walizę nie zmieścimy. Zawsze pozostaje plecak jako podręczny. Bo i tak musimy jakiś koc wziąć do pociągu no i jedzenie, bo niby Wars jest, ale jak mówi Osobisty, jedzenie drożeje wraz z wysokością i prędkością miejsca, gdzie się człowiek znajduje.
Jedno jest pewne, wyprałam spacerówkę. Muszę jeszcze wyprać głęboki na okoliczność Dzidzi, ale to kiedyś, na razie nie mam sił, szczególnie, że nawet nie zdjęty ze strychu.

czwartek, 25 lipca 2013

Ogrodowo cd.

Takie to cuda rosną u mnie w ogródku. Oczywiście to fragment, samych róż jest około 70, lilii też na pewno ponad 30.




Mała Królowa kwiatów :) każdego trzeba powąchać :)


A po inspekcji kwiatowej można się pobawić. Na lewo jest jeszcze huśtawka. No i oczywiście bohater pierwszego planu, czyli wszechobecny pies :)


środa, 24 lipca 2013

Jak się ma za dużo czasu

Pozazdrościłam Lasub lecza. W sumie to znalazłam cukinię w ogrodzie, więc leczo było naturalną koleją rzeczy. Wczoraj skończyłam wielkie zlecenie, to pomyślałam, że mam czas pichcić. Ale... Tata lecza nie lubi, kotlety takie passe (jak to mawiał pewien pan dr, oczywiście nie w nawiązaniu do kotletów, a resocjalizacji), więc wymyśliłam... łazanki. Na szczęście moje dziecko okazało dobrą wolę i przy małej pomocy czytającego Dziadzia pozwoliło mi to wszystko pokroić i ugotować. Zjeść już nie zdążyłam, bo ona będzie aaaa. No i tak to aaaa jej wyszło, że nie wyszło i po półtorej godziny prób skapitulowałam. Tak więc mam górę niepomytych garów. Zaczynam kochać pomysł zmywarki. Nawiasem mówiąc już ją mamy, tylko trzeba by kuchnię do niej też mieć.
W każdym razie idę konsumować, a potem zmywać. Ciekawe, czy dziecię okaże się równie łaskawe. Jak nie, gary czekają na powrót Osobistego, który przejmie Córę, a ja sobie na spokojnie pozmywam.

A w ogóle to zapomniałam napisać: za TYDZIEŃ o tej porze będziemy już odliczać godziny do odjazdu nad morze :)):):)

poniedziałek, 22 lipca 2013

Miał być post +edit, czyli post będzie

Tu miał być post o zwyczajnym dniu młodej mamy z brzuszkiem. Ale nie będzie, bo mi się Córa obudziła. Trzeba zjeść obiad, powiesić pranie i troszkę powojować. A wcześniej nie mogłam pisać, bo wróciłam do pisania i najpierw muszę ugotować, potem piszę, a potem... No właśnie. Biegnę za nią do kuchni, bo gotowa sama odgrzewać.

Córa zajęła się układaniem kółek i zwierzątek, czyli mam sekundę czasu.
Odkąd nie ma mojej mamy, plan dnia mi się nieco zmienił. Co prawda nadal wstajemy między 7, a 8, robimy sobie razem śniadanie, a potem je jemy. Czasem w kuchni, czasem idziemy do pokoju u jednym okiem oglądamy Pippi. Potem czasem wybieramy się na zakupy, choć najczęściej mój tata nam kupuje chleb. My idziemy, jak trzeba coś konkretnego, albo jak idziemy na plac zabaw. Przesunęła mi się pora obiadowa, bo przedtem gotowałam tak na 16, mama tylko Córze dawała te pół chochelki zupy. Teraz gotuję na 12 z hakiem, a Osobistemu potem odgrzewam. Córa chodzi spać koło 12 właśnie, więc albo zdąży zjeść, albo je po spaniu. Na szczęście zasypia szybko. Szczerze mówiąc wolę, jak idzie spać pojedzona, bo to oznacza, że obiad już zrobiony, a ja mam czas na cokolwiek. Ostatnio tym cokolwiek znów jest Textmarket. Wróciłam do pisania i to pisania z wielką pompą, bo piszę artykuły po 1000 słów. Jest nad czym posiedzieć. Jak mi się uda jeszcze położyć, to korzystam i czytam, czytam, czytam. Albo zasypiam nad czytaniem, bo też mi się zdarza. Niestety takie chwilę są ostatnio rzadkością.
Jak córa wstanie to z reguł coś wcina, potem idziemy na ogród i albo czekamy na 16 na Osobistego, albo do około 19 jesteśmy same. W tym czasie odwiedzamy piaskownicę, maliny, które znikają w brzuchu Córy w tempie zastraszającym, poziomki tak samo, an końcu idzie agrest. Jeszcze huśtawka, leżak, kocyk, piłka, jeździk... Na szczęście ja sobie mogę siedzieć i podziwiać. Czasem też idziemy palić w piecu, na ciepłą wodę. Ja podpalam, a Córa zamiata kotłownię.
Przyjeżdża Osobisty, który ją przejmuje, a ja szykuję jedzenie. Potem kąpiel i usypianie. Czasem usypiam ja, czasem Osobisty. Drugie w tym czasie się zazwyczaj kąpie, ja jeszcze zmywam po kolacji, idziemy podlać kwiatki i pomidory i mamy czas dla siebie. Który zazwyczaj wybija koło 10 wieczorem, kiedy to ja idę spać.
Marzę o urlopie, o tym, by nie myśleć, co ugotować...

Córa bez babci świetnie. Wczoraj jej się coś ostro przypomniało i robiła awanturę, że babcia z nami nie jedzie do kościoła. A tak to codziennie pyta, ja jej z uporem maniaka tłumaczę, że babcia jest na takich wczasach, gdzie ją masują i wróci zdrowsza i szczęśliwa. Działa.

A ja... A ja w sobotę skończyłam 20 tydzień ciąży, co oznacza ni mniej, ni więcej tylko to, że półmetek za mną. Byłam oddać krew i z nadzieją i niepokojem czekam na czwartek, kiedy pójdę do lekarza, a przy okazji poznam wyniki płytek.

A potem to już tylko urlop :)

piątek, 19 lipca 2013

Ogrodowo

Piękna pogoda ostatnio nas rozpieszcza, więc siedzimy sobie na ogrodzie. Udało mi się wyplewić trochę chwastów, bo jak się wzięłam to tu też i tu jeszcze, a tu to szkoda gadać. I w efekcie przeleciałam cały i posprawdzałam co i gdzie i wygląda dużo lepiej.
Dziś byłyśmy na placu zabaw. Tak, to dla nas wyjątek, bo mamy dwa kilometry do najbliższego placu z prawdziwego zdarzenia. Do jakiegokolwiek z półtora. I tak sobie pooglądałam towarzystwo.
Towarzystwo placozabawowe dzieli się na dzieci z babciami nadopiekuńczymi, dzieci z babciami wiecznie marudzące i dzieci z normalnymi opiekunami.
Babcie nadopiekuńcze nie pozwalają wyjść poza cień (czyli w tym wypadku maluteńką piaskownicę i karuzelkę). Po 15 minutach w tym cieniu pozwalają zdjąć czapkę. Co lepsze jednak, babcie takie nie wdają się w dyskusję z mamami takimi, jak ja. A czemu? Bo pyskaty wnuczek nie pozwolił Córze wsiąść na karuzelę, bo on będzie szybko kręcił. Babcia coś tam marudziła, że niech wolno, ale jej ewidentnie nie słuchał. W kwestii cienia też nie, nawiasem mówiąc. To kategorycznie powiedziałam, że karuzela jest dla wszystkich, teraz pokręci wolno, a za chwilę szybko. Zadowolony nie był, ale że babcia nie stanęła w obronie to co miał zrobić.
Babcie marudzące to babcie krzyczące na dzieci, że się pobrudzą piaskiem, że brudzą im spodnie, bo się przytulają i jak one śmią pić z rękami ukurzonymi w piasku. Przecież najpierw trzeba ręce zdezynfekować co najmniej, jak tak patrzyłam, co robią.
No i jeszcze są dzieci z normalnymi rodzicami, co otrzepią kolana i ręce, dadzą w to picie i jedzenie, a przy sobie mają ubranie na zmianę w razie wielkiej draki. No i nie ma rzeczy zakazanych.
W każdym razie wyprawa nam się udała, Córa zadowolona, ale chyba z ulgą obopólną przywitałyśmy własną huśtawkę i piasek.

To kawałek naszego ogrodu, tam za sosną jest trawnik, huśtawka, altanka i piaskownica. A jeszcze dalej dom (widać kawałeczek), a przed nim podwórko. Naprawdę nie trzeba nam wiele więcej.

czwartek, 18 lipca 2013

USG połówkowe

Wczoraj byliśmy wszyscy na badaniu połówkowym, tak, tyle już za mną. Córa na początku się denerwowała, czemu mama leży, ale pan doktor grzeczny, spokojny, ona też się uspokoiła i pozwoliła nam pooglądać. Sama też kukała, a jak zobaczyła zdjęcie 4D to od razu, że Dzidzi. I dziś rano pokazując na mój brzuch też od razu mówi Dzidzi. Ale do rzeczy.
Dzidziuś ma 345 gramów i według usg jest ciut starszy, bo średni wiek wyszedł 20+1, kiedy z ostatniej miesiączki jest 19+4. Wszystko ładnie pracuje, pięć paluszków u rączek wprawiło mnie w ogromne wzruszenie. Bo tak. Pan doktor pokazywał mi, że są piękne wargi, ale wierzę mu na słowo, bo według mnie on łapał obraz, a nie coś widział, ale to on jest specjalistą. Wie też, jaka będzie płeć i tam też wszystko w porządku.
Łożysko na ścianie przedniej, nie opada, szyjka trzyma, czyli "nie mam się do czego do Pani przyczepić", jak skomentował na koniec.
A ja sobie patrzę na zdjęcie 4d i napatrzeć się nie mogę. Wiem, ze to odbicie fal i tak dalej, ale ładne i już. Szczególnie, że nie wydruk z usg, a zdjęcie na papierze fotograficznym. No i mamy film, z tą Dzidzią drugi, bo Córa ma niestety tylko jeden, pierwszego badania nie nagraliśmy, ale było to takie za darmo, szkoleniowe i trwałoby z godzinę.

poniedziałek, 15 lipca 2013

Piąty dzień bez babci i o budowie dwa słowa

Dzisiaj jest piąty dzień, jak nie ma mojej mamy. Córa nad podziw dobrze to zniosła. W czwartek rano, jak mama już pojechała, zapytała o nią, ale wyjaśniłam jej, że babcia pojechała na wczasy i od tego czasu jest "Babu bum bum" i na tym się kończy.
A my... Radzimy sobie całkiem dobrze. Zresztą, dla mnie to niewiele się różni, tylko jedna porcja więcej na obiad, bo i tak sama wszystko robiłam. No i z Córą cały dzień, choć dziadek dzielnie się z nią bawi. Właśnie czytają książeczki.
Osobisty podlewa kwiaty na zewnątrz, bo ja konewki nie noszę. Wczoraj też ratowaliśmy lilie, podpierając je, bo się przewróciły. Chciałam dziś coś przeplewić, bo strasznie już zarosło na jednym ogródku, to leje. Może jutro się uda.
Jedyną obsuwę zaliczyłam wczoraj. Zrobiłam makaron, tak, ja robię makaron ręcznie, taka staromodna jestem, szczęśliwa, że koniec, bo ziemniaki już były prawie gotowe, a tu patrzę... Kotlety w stanie tylko rozklepanym. Ale szybko opanierowałam i było w porządku. A co ważniejsze, pierwszy mój rosół, bo rosół zawsze gotuje mama, wyszedł mi nie dość, że dobry, to jeszcze klarowny, nie zbełtany żadnym paskudztwem. Dumna jak paw chodziłam.
W sobotę pojechaliśmy na budowę rozrysować, gdzie będą gniazdka i włączniki światła. I nie bardzo wiemy, jak to rozsądnie rozplanować na korytarzach. W ogóle wyszło tego strasznie dużo, ale cóż. Osobisty chce już zacząć wiercić i robić dołki pod instalację, więc trzeba się decydować. Najgorzej było to zrobić na górze, bo jako, że zamiast schodów jest dziura, to trzeba było Córy pilnować, a ona koniecznie chciała tam zaglądać. 3 metry w dół, powodzenia.
Zawitaliśmy też do dziadków, bo głupio być tak obok i nie wstąpić. I żałuję swojej dobroci i dobrej woli. Córa ich prawie nie pamięta, to obce osoby dla niej. A oni od razu chcą ją na ręce, lub na spacer prowadzić po obcym też dla niej domu. A miała świetny humor, jakby dali jej pięć minut, to by do nich poszła sama. Ale nie, teść zaczął się wydurniać, kłaść się na podłodze, a ona się tego boi, nawet my nie możemy leżeć, bo nas podnosi. Córa cała się wtulała w Osobistego, ale nie, przecież jej się podoba. Nie pomagały prośby, nic. Ja tak się zdenerwowałam, że wstałam i wyszłam mówiąc, że czekam na nich w samochodzie. Osobisty zabrał się zaraz za mną. Z tych nerwów dostałam ataku, Córa się rozhisteryzowała... A Osobisty wieczorem odebrał telefon z pretensjami, że tak ją zabraliśmy, a ona się świetnie bawiła. Naprawdę fantastycznie.
Tekst, który mnie powalił, jak już prosiliśmy, żeby dali jej chwilę, żeby się oswoiła, bo się boi.
ja - Jak zacznie płakać, to pani ją będzie uspokajać z histerycznego płaczu.
teściowa - To będzie płakać?

Nie no, kurczę, nie, nie będzie płakać dziecko, które jest przerażone i nie wie, gdzie się schować. Normalnie rozum zaczyna przegrywać i ja tam już nie pojadę, a coraz mniej mam ochotę, by Córa tam była. Biologicznie już zaczynam bronić dziecka przed zagrożeniem. Bo jej przerażenie jest dla mnie krzywdą. No tak, "przecież nie będziecie jej wiecznie chronić". Nosz kur... Wiecznie nie, ale jak można jej nie stresować i nie straszyć, to czemu nie. Osobisty ma nadzieję, że coś dotrze, że zaczną słuchać. Ja nie mam takiej nadziei. Wiem, że pewnie się obrażą i nie przyjadą. A ja znów jestem tą zołzą najgorszą. Cóż. Dziecko będę bronić, nawet przed rodziną, jak trzeba.

piątek, 12 lipca 2013

Polityczna zbrodnia wołyńska

Rzadko komentuję to, co robią politycy. Szkoda moich nerwów, zresztą, większość mi wpada jednym uchem, a wypada drugim. Jednak są fakty, które przykuwają moją uwagę. Dziś też pogłośniłam radio, gdy mówili o zbrodni wołyńskiej. A ja jestem istotą historyczną. O tym fakcie w szkole mnie nie uczono. Tak samo, jak przemilczano Żołnierzy Wyklętych. Jestem pokoleniem, które zaczynało słuchać o Katyniu. Ale z historii zdawałam maturę, jestem przekonana, że z niej płynie nauka na przyszłość i nie jest tylko stekiem bzdur o tym, co było. Człowiek bez historii jest nikim i trzeba ją znać, bo historia zatacza koło nie przez przypadek, a przez niewiedzę i ignorancję ludzi. Przez kilka ich cech również, ale w odniesieniu historycznym przez to. O zbrodni wołyńskiej więc wiem tyle, ile doczytałam. W lipcu mija 70 rocznica. I co? I Sejm odrzucił poprawkę do uchwały, która chciała nazwać zbrodnię ludobójstwem. Dla nich to tylko czystka etniczna o znamionach ludobójstwa. Czyli tak naprawdę co? Niech mi ktoś mądry wyjaśni co to są znamiona ludobójstwa? Że można jakoś tam uznać, że to byli ludzie? Nie. Nie przyjmuję takiego tłumaczenia. nie trafia do mnie mówienie o tym, że nie należy urazić Ukraińców. Przecież to nie oni mordowali Polaków. Jaka ja jestem niepoprawna politycznie, ale tak, to był mord. To ich przodkowie, dawno temu. Dla niektórych za dawno, by zobaczyć, że tam ginęli ludzie. Wołyńscy Polacy.
Skoro to była tylko czystka etniczna, dzięki której państwa wschodu się na nas nie obrażą, to czemu tak masowo protestuje się przeciwko nazywaniu obozów hitlerowskich polskimi obozami śmierci? Czym to się różni? Skalą? Tak, bo jak zginie 50 osób to żałoba narodowa, a jak 5 to normalny dzień. Kpina i robienie idiotów z ludzi. Tam zginęło ponad 100 tysięcy ludzi. A dziś nazywa się to czystką.
Część rodzin ofiar wołyńskich na pewno jeszcze żyje. Właśnie od polskiego rządu dostali przekaz, że nic się nie stało, że to nie ludobójstwo, że to tylko taki epizod w historii.
Historię piszą zwycięzcy. Od zawsze. Tylko my wojnę przegraliśmy. Tak, przegraliśmy wojnę, choć w papierach jest inaczej. Nie piszmy czegoś, czego nie rozumiemy, ze strachu, pod dyktando, bo coś się stanie. Tchórze giną. A taka przekłamana historia zostaje na długo w pamięci.

A na chwilę obecną. Ludziom, którzy zostali zamordowani w bestialski sposób... Wieczne odpoczywanie...

środa, 10 lipca 2013

150

Tyle dni dzieli mnie od przewidywanej daty porodu. Czy się boję? Nie, nie boję się. Ja jestem przerażona. Wizją dwójki w pieluchach, bo Córa oporna strasznie. Co z tego, że wie, gdzie i pokazuje, jak nie korzysta. Przeraża mnie wizja wstawania w nocy, tego, że dzieci nie będą spały jednocześnie, że jedno będzie budziło drugie. Miejsce, a raczej jego brak mnie też przeraża. Nie chcę dwóch łóżeczek, ale Córa, jak nie ma szczebelków to ucieka i wcale nie zaśnie. Boję się ją uczyć na łóżku, bo spada, taki wiercikręci, więc wracamy do wizji dwóch łóżeczek. Zresztą, na jej dodatkowe łóżko nie mamy miejsca, amerykanka odpada, sofa dewastuje panele, więc jej rozkładania unikamy, jak ognia. Gdzie my się pomieścimy? Przeraża mnie wizja chrzcin, bo ja sobie nie poradzę z dwójką, przeraża mnie wizja małej różnicy wieku. Przeraża mnie kolejna rewolucja w życiu.
Przerażona jestem wizją porodu, bo ja nie dam rady i takie tam, choć wiem, że jak weszło, to wyjść musi, ale ja sobie nie poradzęęęęęęęęęęe... Tak to mniej więcej wygląda. Pocieszam się, że w ciąży z Córą też tak myślałam o porodzie. Tylko... Teraz przeraża mnie jeszcze, że nie zdążymy do szpitala, bo jak drugie rodzi się szybciej, a Córę rodziłam 3 godziny, do szpitala mamy 27 minut w nocy w Święta, jak Osobisty jest w domu, a jak dzień pracy, korki i tak dalej to właśnie ze trzy. O matkoboskoodwszystkichnieszczęść urodzę na drodzeeeeeeeeeeee.... No. I tyle na temat braku paniki.
Walenie mnie w łeb nie pomoże, jakby ktoś chciał, bo ja wiem, że dam radę, bo muszę, ale no...

wtorek, 9 lipca 2013

Zaniemówiłam, bynajmniej nie z wrażenia

Chrypa mnie dopadła w piątek, ale przecież z chrypą do lekarza nie pójdę. W sobotę było gorzej, w niedzielę tragicznie. Piałam, nie mówiłam... Duszno i tak dalej. W poniedziałek nie było odwrotu, poszłam do lekarza, bo jak zapalenie oskrzeli, to byłoby niewesoło. Na szczęście to "tylko" zapalenie krtani. Dostałam inhalację, więc się inhaluję i już widzę poprawę. Na szczęście nie muszę leżeć, więc Osobisty nie musiał brać opieki nade mną.

W niedzielę Córę odwiedzili dziadkowie. Koniec.

Mama się powoli pakuje, a Córa z nią, bo ona jedzie z Babu. No cóż. Mam nadzieję, że nie będzie strasznie tęsknić.W końcu to będzie w sumie miesiąc bez niej. Ciekawe, jak potem zareaguje. My swojego wolnego się doczekać nie możemy. Z moich obliczeń wynika, no dobra, z googlo mapsowych obliczeń wynika, że do miejsca regat mamy 13 kilometrów, ale dobrą komunikację i fajne ceny biletów, ale do plaży tylko 1,5 km. Pogoda zamówiona, Osobisty urlop wypisał, byle wytrwać do końca miesiąca.

Widać, że sezon budowlany w pełni, bo udało nam się sprzedać stemple. Zawsze jakiś grosz do kolejnego etapu. Niestety okna nie zdążą przyjść, bo na ich wykonanie firma daje miesiąc. Czyli montaż po urlopie.

niedziela, 7 lipca 2013

Kontakt nawiązany, więź zadziergnięta

Po obiedzie położyliśmy się na chwilę, Dzidziuś zaczął kopać. Wczoraj mnie się udało poczuć pod ręką, bo choć ruszało brzuchem, to od ręki uciekało. Dziś zaczęło i wzięłam rękę Osobistego. Poczuł. Poczuł kopanie, takie delikatne muskanie. A ja poczułam od tej jego ręki taką ogromną falę czułości i miłości, że wystarczyło na Dzidziusia i na mnie od czubków palców po czubek głowy. A potem Dzidziuś wtulił się w miejsce pod ręką, doskonale czułam, jak się tam wpycha i zasnął. Cudowne uczucie dla mnie, a Osobistego serce po raz drugi zawładnięte na amen.

sobota, 6 lipca 2013

O budowie

Idzie ta budowa, jak krew z nosa, ale tak już jest, jak się człowiek boi kredytu, jak diabeł wody święconej. Ale gładź w garażu zrobiona. Że głupio? Nie do końca, bo chcemy zamontować bramę garażową. Zamówiliśmy też okna, bez największego, przesuwnego, ale to następnym razem. Mam nadzieję, że tym razem będą szły szybciej i uda się je zamontować, zanim pojedziemy. W ogóle na ten rok planujemy zamknięcie, a potem będzie z górki. Każdy krok mnie cieszy, bo zbliża do wprowadzenia się.

piątek, 5 lipca 2013

Odwrotu nie będzie

Siedzę ja sobie na sofie wygodnie, a tu nagle, zryw.
- Który dziś jest?
- 3.
- Cholera, nasze bilety, miałam zamawiać.
- Masz czas, jedziemy 31, jutro pójdziesz, dopytasz się - Osobisty oazą spokoju po prostu, a ja wiem, że może być problem, bo to lato i to morze.
Jeszcze pogadaliśmy, czy na pewno, jak, co, gdzie i tak dalej i poszłam spać. A z samego rana, 4 lipca udałam się na stację. Bilety jeszcze zdobyłam. Jeszcze bo jak 30 dni przed można rezerwować, to tyle ludzie rezerwują. Niestety zostały nam dwie góry, ale cóż, nie będzie źle, a było to, albo wcale. Teraz muszę tylko pamiętać, by 8 lipca, z samego rana dotachać się na stacje i kupić powrotne.
Nie ma odwrotu. Bilety kupione, opłata w kasie, wszystko zaplanowane. Jedziemy nad morze :)

A na razie... Sto pierwszy toast za zdrowie morza. Znam w innej wersji, ale ta jest równie ładna.

środa, 3 lipca 2013

To, co mam, to jego ramiona

Nie mieliśmy łatwo. Raczej często pod górkę. Zaczynaliśmy na zgliszczach, niepewni jutra, wiedzący tylko, że kochamy irracjonalnie, do obłędu. Pragnienie dotyku, przytulenia. Szybka miłość, szybki seks, szybkie życie. Ale życie zwolniło, zaczęło się codzienność z pracą, zaczął się brak czasu dla siebie, standard dla par mieszkających osobno. Pojawił się ktoś, Pan z Pracy. Smsy, rozmowy, moje przecięcie, bo przecież mam swoje szczęście obok. Poprawa, niesamowita poprawa, bo powiedziałam, jak blisko utraty kontroli byłam. Kryzys zażegnany. Potem przyszedł M. Największy diament z sieci. To była ostra przyjaźń. Jak żyleta, jak słowa, które rozpalają. Ostra przyjaźń, która zawsze pozostała przyjaźnią. Osobisty przełknął zazdrość i się układało. Raz lepiej, raz gorzej, jak to zawsze.
Potem ślub, zero pomocy ze strony teściów, raczej kłody pod nogi w stylu "Sam chciałeś, sam sobie radź". "Ja na obiad nie przyjdę", jak zapraszałam do nas i wiele innych. Dopięliśmy swego, zrobiliśmy sobie wymarzone wesele, takie, jak my chcieliśmy.
Mieliśmy z nimi mieszkać, wielki remont góry, okropny tydzień po ślubie, wyprowadzka w nocy. Jakbyśmy nie byli po ślubie, już by nas nie było...
Pozytywny test ciążowy, plamienia, strach nas obojga o dziecko, które tak bardzo chcieliśmy. Potem zielone wody przy porodzie, każde po innej stronie drzwi, a mieliśmy rodzić razem. Koszmarne początki z dzieckiem, bo cały świat do góry nogami, bo jest trudno, też pokonaliśmy...

Pokonaliśmy wiele. Nadal wiele przed nami. Kłócimy się z ogromną pasją. Chyba ta gwałtowność została nam od samego początku i będzie towarzyszyć zawsze. Potem wracamy do normalności. A ja sobie tak myślę, że tyle razem przeszliśmy, tyle rzeczy nas nie pokonało... Nie możemy pozwolić, byśmy sami siebie pokonali. Szkoda by było, bo nadal kocham irracjonalnie, do obłędu. I dlatego po każdym nieporozumieniu wraca refleksja, że należy walczyć. Dla nas, dla wspomnień, dla przyszłości, która dla nas na pewno wiele przygotowała.

Kocham, jestem kochana, mamy fantastyczną Córę, drugie Dzieciątko wyczekiwane z niecierpliwością. No i nasz dom, wymarzony, nabierający kształtu i chłonący wiele naszych uczuć. Nasze miejsce na ziemi. Własne. Dla nas.

wtorek, 2 lipca 2013

Morze, nasze morze i parę słów o Dzidzi

Wczoraj uświadomiłam sobie, że jeszcze tylko miesiąc dzieli nas od byczenia się na plaży. Staram się nie ekscytować, bo jak dalej się będę czuła, jak się czuję, to nie pojedziemy, bo nie dam rady. I nic nie pomoże moje chcenie.
Poza tym... Nic nowego. Brzuszek rośnie, Dzidzia kopie, już coraz mocniej. Czekam, aż Osobisty będzie mógł poczuć. W pierwszej ciąży to było dla niego niesamowite przeżycie. 17 wybieramy się na połówkowe, wszyscy. Mam nadzieję, że Córa choć trochę da tacie popatrzeć. A potem 25 wizyta i decyzja, co z hematologiem i co z wakacjami. Może mi się samopoczucie unormuje. Zresztą, ciężki czas mnie czeka, bo mama się do sanatorium wybiera i wszystko spadnie na mnie, na czele z żywieniem taty mojego, co łatwe nie jest, bo to nie, a tamto nie. Ale nie zamierzam się przejmować, nie zje, będzie głodny chodził. Dzidzia ważniejsza.

poniedziałek, 1 lipca 2013

IX Małopolski Piknik Lotniczy

Chmury, wieje, a my chcemy na samoloty... No to pojechaliśmy. I dobrze zrobiliśmy, bo choć było zimno, to wszystko było widać, bo chmury były wysoko. Ale po kolei. Wyposażeni w akcesoria niezbędne, czyli picie, jedzenie i aparat (jakie toto ciężkie z tym długim obiektywem, to o ja nie mogę, bo my Nikona posiadamy, dość dobrze wyposażonego, a przez to zajmującego sporo miejsca i ważącego swoje. Chociaż Osobisty pocieszał mnie, że istnieją jeszcze obiektywy z metalową obudową... Koniec dygresji fotograficznej na tą chwilę).
Na miejscu byliśmy tuż po 11, czyli tuż po rozpoczęciu. Niestety wszelkie znane nam dziury obstawione, więc uiściliśmy 20 złotych od osoby za wstęp, na szczęście Córa za free i weszliśmy. Generalnie nie żałujemy tej kwoty, Muzeum cudne, rozbudowane, fantastycznie się bawiliśmy. Córa chciała wleźć za każdy sznurek i robić za obiekty muzealne. Nawet pod gabloty właziła. Bo w większości przełaziła na własnych nogach, gdyż nie wzięliśmy wózka. Rozmyślnie, by móc wszędzie wejść. Czasem tylko Osobisty ją brał na ręce, jak za bardzo wojowała, a funkcja oczy dookoła głowy obojga rodziców zawodziła. W takim tłumie natychmiast byśmy ją zgubili mimo czerwonego kapturka. Ale wtedy jej się nudziło niesamowicie, więc szybko wracała na własne nogi.
Córa doszła do takiej wprawy, że jak tylko mówiłam patrz, to zadzierała głowę do góry. Strasznie jej się podobało. Skończyliśmy imprezę jakoś po 16. Skończyliśmy ją siłownią, to znaczy gwoli ścisłości Osobisty skończył, bo... Córa padła. Idziemy, on ją niesie, a ja patrzę, ona zasypia. Więc mu mówię, żeby ją na ziemi postawił. No zrobił to, ale co z tego, jak już nogi się składały... Wziął ją na barana, żeby więcej widziała to... zaczęła się gibać do tyłu. W końcu przytulił i zasnęła. I niósł ją tak ze trzy kilometry, bezwładną. Tu żałowaliśmy, że nie mamy wózka. Do samochodu ją włożyliśmy, nawet nie drgnęła. Pojechaliśmy na pizzę, zostawiliśmy ją w samochodzie, szyba otwarta, my obok (żeby nie było, że całkiem samą, 4 metry od nas spała) Obudziła się, jak kończyliśmy jeść, bo karetka jechała tuż obok. Wciągnęła pół kawałka pizzy i pojechaliśmy do domu. Byliśmy przed 19, Córa siadła na krześle i tak siedziała przez 5 minut. Zamęczyliśmy dziecko. Ale jakie szczęśliwe dziecko ;)

Dygresja fotograficzna numer 2: robienie zdjęć samolotom w locie komórką uważam za nieco nie na miejscu. Nawet nasz sprzęt jest za słaby, mamy za krótki obiektyw. Ale co kto lubi...