piątek, 20 listopada 2020

To był taki spokojny dzień...

 Aż do 17.22 kiedy to odebrałam telefon od rozgorączkowanej mamy. Tata się przewrócił w łazience, opiera się o drzwi i choć jest przytomny, nie może się ruszyć. Tata niedawno złamał jakąś kość w biodrze i ledwo chodzi, ale już chojrakuje i poszedł bez balkonika. W każdym razie uznaliśmy, że niewiele zrobimy i jazda do nich. Wyposażeni w łom, młotek i inne narzędzia pojechaliśmy. Mój telefon się postanowił zaktualizować, więc dopiero w połowie drogi mama dodzwoniła się, że jakoś się odsunął i jedzie do nich karetka. Pojechaliśmy, zjechaliśmy na podwórko. Osobisty pomógł tacie wywlec się z łazienki.

A potem jazda bez trzymanki, bo tata ma gorączkę! Karetka nie bardzo chce go zabrać do szpitala, bo już po 18 i zrobili testy, a on trafiłby na covidowy i dopiero o 3 w nocy by go wymazali i dopiero wtedy jakieś badania. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że to bez sensu, bo innych objawów brak i jak to nie to, to jeszcze się zarazi w szpitalu. Obadali, dali leki i kazali czekać do rana, jak będzie gorzej to karetka i na pewno wezmą. My od razu do domu, oczywiście nawet nie zdjęliśmy masek. W domu plan na kąpiel i pranie wszystkiego.

Jedziemy do domu, Córa głodna, środek lasu. W rowie widzę kształt, jak nic człowiek, choć pewności nie mam. Zamierzam dojechać do parkingu w lesie i zawrócić, gdy Osobisty pyta, czy tam ktoś leżał. No to już mamy pewność. Zawróciliśmy, w tę stronę nie widać, więc znów zawrotka i faktycznie jest. Zatrzymaliśmy się, facet pijany, ale kontaktuje. Maski na dziób i wywiad. Skąd jest, czy ktoś może po niego przyjść, czy nic mu nie jest. Telefonu do domu nie ma, podał mi numer domu. Zostawiłam z nim Osobistego i jazda tam. Ale tak sobie myślę, że po ciemku nie znajdę, a jeszcze może tam w zęby dostanę. Podjechałam do okolicznego sklepu i zrobiłam wywiad. Z podanych przez niego informacji ekspedientka wywnioskowała kto to, a ja się dowiedziałam, że nie dość, że nikt po niego nie przyjdzie, to jeszcze dostanie, jak wróci do domu, bo mieszka nie z rodziną, a obok. Patologia i lepiej policję wezwać. Bo gość leże w zupełnie ciemnym miejscu, jak się wytoczy z tego rowu, to jeszcze go ktoś przejedzie. Pojechałam z powrotem, mówię, jak jest Osobistemu. No i zostałam z dzieciakami w lesie, a on pojechał odwieźć gościa pod tamten sklep.

W domu wielkie pranie, kąpanie, dezynfekowanie, bo to już nie tylko dziadek, a obcy facet. Na szczęście tacie rano gorączka spadła i wszystko się uspokoiło. Z facetem nadal nie wiemy, siedzimy w domu.

I tak sobie pomyślałam, że w zasadzie niepotrzebnie pojechaliśmy do rodziców, bo mama dała radę. Ale jakbyśmy nie pojechali, nie wiadomo, co by było z tym facetem. Bo jak Osobisty z nim tam stał, to nikt się nie zatrzymał, nikt się nie zainteresował. Ja wiem, że covid, że strach, ale kurczę, to człowiek. Wiem, że spity, że na własną prośbę, ale ja bym sobie w oczy nie mogła spojrzeć, jakbyśmy go tam zostawili. Baliśmy się. Baliśmy się obcego, covida, w środku lasu z dziećmi też się trochę bałam (bo a nóż się ktoś jednak zatrzyma), ale jakoś nie pomyślałam, by jechać dalej, bo co mnie to obchodzi. Bo niekoniecznie musiał być pijany, mogło się stać cokolwiek.

4 komentarze:

  1. no to mieliście "przygodę", nie ma co...

    OdpowiedzUsuń
  2. Ilu by się nie zainteresowało tym pijanym, ilu przejechałoby dalej, nawet gdyby miało 100% pewności, że to człowiek, a nie jakiś np. worek.

    Dużo zdrowia dla taty! I dla Was wszystkich.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję.

      Nie wiem ilu i chyba nie chcę wiedzieć. Jest gdzieś jeszcze we mnie resztka wiary w ludzi. Ja patrzę po rowach, jak jadę, bo wypatruję zwierzaków, jakby tak chciały pod koła, żeby zareagować. Może dlatego zobaczyłam

      Usuń