czwartek, 2 września 2010

Ślub w dwa tygodnie? Proszę bardzo

            W początkowych ustaleniach po-zaręczynowych ślub miał odbyć się w sierpniu 2011 roku. Dokładnie 13. Skoro zaręczyny w Prima Aprilis to czemu nie 13? Aż tu pewnej soboty, dokładnie 17 kwietnia Skarb do mnie dzwoni i pyta, czy może nie przyspieszyć. Zgodziłam się, półprzytomna jeszcze, a potem się zaczęło. Jako, że nasłuchaliśmy się o sali, to na początek zaczęłam dzwonić po salach właśnie z pytaniem o wolne terminy. Były tak samo zajęte na przyszły, jak i na ten rok. W końcu zdecydowaliśmy się na jedną, sierpień tego roku. Umówiłam nas na spotkanie dnia następnego. W między czasie wybraliśmy wzór zaproszeń. Spokojnie zjadłam obiad i poszłam do Przyjaciółki, poinformowałam ją, że świadkować będzie troszkę wcześniej, znaczy w tym roku. Szok, niedowierzanie i… Zaplanowała zakupy na środę. 18 kwietnia powiadomiliśmy moich rodziców i pojechaliśmy zaklepać salę, wybrać menu. Następnego dnia, czyli w poniedziałek, zaprosiłam rodziców Skarba do nas, bo rodzice jeszcze się nie znali. Poszliśmy też prosić o świadkowanie przyjaciela Skarba. Przy okazji załatwiliśmy DJ’a, bo chłopak zajmuje się tym na poły zawodowo i mieli wolny termin. Obiecał też rozglądnąć się za wódką, bo ma chody w hurtowniach ze względu na sklep. Po powrocie do swojego miasta poszłam jeszcze do kancelarii zapytać o termin. Ksiądz od razu nas zapisał.

            We wtorek poszliśmy na nauki przedmałżeńskie, które mieliśmy już załatwione wcześniej, ale to długa historia. Przy okazji rozglądnęliśmy się za obrączkami i nie mogąc się zdecydować jakie chcemy, nie kupiliśmy nic. Za to Skarb załatwił fotografa na 50%, bo ten nie wiedział, czy nie będzie na wczasach wcześniej zamówionych.

            W środę ja ze świadkową i mamą oczywiście zajęłam się kupnem sukni. Jeden salon, cztery suknie, w tym trzy modele, jeden w dwóch kolorach i jest. Kupiona, do odebrania za tydzień, bo czyszczenie w standardzie. Jeszcze tego samego dnia kupiłyśmy bieliznę. Butów ładnych nie było. Skarb w tym czasie załatwił nam tort i ciasta, bo tego w menu też nie było. W czwartek pojechałam tylko zapłacić zaliczkę za salę i tylko tyle z przygotowań. Piątek mieliśmy wolny. Aż dziwnie.

            W sobotę (24 IV 2010) zrobiliśmy krótki rekonesans za garniturem, który w efekcie kupiliśmy, wraz z butami Skarba i moimi. Tego dnia jeszcze Skarb odebrał dokumenty z kancelarii w swojej parafii i pojechaliśmy ustalać szczegóły z kamerzystą.

Niedziela pełna nerwów, jego rodzice przyjechali do nas, ale było całkiem sympatycznie. Nikt nic nie palnął, ślub nadal w planach ;)

We wtorek dowiedzieliśmy się, że niestety świadek Artura nie może być na ślubie w tym terminie, bo gra na innym weselu. Szkoda wielka, bo fajny chłopak, ale cóż… Zdarza się pracować i w takim dniu. Za to udało się nam zamówić obrączki. Dzień później poszliśmy do USC dowiedzieć się, co nam potrzeba. Pani nam wszystko wyjaśniła, nawet z terminami. Odebrałam też suknię i welon.

W czwartek tylko zamówiliśmy auto ślubne. Za to piątek znów zaczął się od złych wieści, bo okazało się, że fotograf nie może. Na szczęście Skarb od razu chwycił za telefon i załatwił nam innego, w sobotę podpisaliśmy z nim umowę. A to jeszcze w piątek zamówiliśmy zaproszenia i winietki na alkohol.

A w niedzielę rewanżowe spotkanie rodziców, tym razem u Skarba w domu. Dnia 2 maja zakończyliśmy „grube” przygotowania.

Wolne mieliśmy aż do 25 maja, kiedy Skarb odebrał obrączki i akt urodzenia. 26 poszliśmy do USC podpisać wszystkie dokumenty, bo akurat wypadał tak termin. 28 maja już mieliśmy spisany protokół przedślubny. Potem znów przerwa do 5 czerwca, kiedy zrobiłam makijaż próbny i zaczęliśmy rozwozić zaproszenia, w niedzielę zaliczyliśmy też pierwszą spowiedź.

11 czerwca byliśmy na pouczeniu liturgicznym, czyli w końcu wiedzieliśmy co i jak po kolei. 15 zakończyliśmy kurs przedmałżeński i spotkaliśmy się z DJ’em w celu omówienia ostatecznych szczegółów. Następnego dnia, w drodze do poradni małżeńskiej, zamówiłam kwiaty do swojego bukietu, do włosów i butonierkę. 25 Skarb zamówił alkohol. I to jakby koniec takich innych, mniejszych przygotowań.

26 lipca mieliśmy już potwierdzenia gości, więc 30 pojechaliśmy do restauracji, by wszystko dokładnie omówić. Dogadaliśmy się też do końca z fotografem, zapytaliśmy o pozwolenie w miejscu, gdzie miał być plener.

4 sierpnia zakończyliśmy wszelkie przygotowania, omawiając sprawy dekoracyjne z kościelnym i sprawy muzyczne z organistą. I tak wolne do samego dnia przed, kiedy czekała na nas spowiedź, transport ciast, alkoholu i odbiór kwiatów do włosów. No i sam 14 VIII 2010…

 

Na dobrą sprawę po dwóch tygodniach od podjęcia decyzji o ślubie moglibyśmy już przysięgać. Nie rozumiem więc rocznych czy nawet dwuletnich przygotowań. Dla mnie to wszystko by się rozmyło, straciło na znaczeniu. A tak cały czas czułam tą magię. A przecież o to chodzi, by ten dzień był wyjątkowy również w ten sposób.

13 komentarzy:

  1. My też juz zaczynamy rozmowy na ten temat, ale nam do ślubu jednak wciąż za daleko, a to nie ma dobrej pracy a to mieszkanie nie wystarcza.. sie przeciaga jedny zdaniem:) Jednak mimo wszystko nie wiem czy dałabym rade w dwa tygodnie, dla mnie to za dużo na raz, za duzy stres.http://lynneldix.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
  2. oh, chyba trochę zazdroszczę - jakoś miałabym stracha, że tak szybko się nie da, a tu widać, że wszystko jest możliwe :) Super:)Masz rację, że jak odkłada się to w czasie, to jakoś rozmywa się ta cała magia przygotowań. My miesiąc temu intensywnie poszukiwaliśmy sali, a teraz wszystko stanęło w miejscu bez żadnych konkretnych decyzji i tylko wieczorami powraca rozmowa, że musimy się wreszcie za to zabrać. A jak czasu nie ma dużo, to wszystko tak bardzo intensywnie się dzieje i wtedy jest ta cudowna magia przygotowań! Ah, znowu rozmyślać zaczęłam po tym Twoim poście...że właściwie po co tyle czekać...biorę się do działania:)Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Aniołku, Ty na wariata tak jak i ja. Jest rok 2000 - 31.stycznia. facet zrywa ze mną po sześciu latach. Dwa dni płaczu. 13 lutego zaręczyłam się z człowiekiem którego znałam od 3 lat i cos tam do niego czułam. 24 czerwca 2000 r wzięłam slub:) Załatwiłam wszysko w przeciagu chwili, jak się chce to można. Przy czy moje wesele było na 200 osób, to weź znajdź taką salę:):) Ale się znalazła gimnastyczna, kucharki tez się znalazły i po robocie:) O fotografie, kamerzyście, zespole nie wspomne bo to akurat załatwilismy w ciągu 15 minut:)

    OdpowiedzUsuń
  4. ~zakrętka (zakrecone-zakrety.blog.onet.pl)2 września 2010 16:47

    My z mężem załatwiliśmy i ślub, i kredyt w dwa miesiące :). Od momentu podjęcia decyzji do ślubu minęło jakieś niecałe 10 tygodni, a w międzyczasie załatwianie rzeczy do ślubu przeplatało się z załatwianiem kredytu. Hardcorowe jakieś jesteśmy :).

    OdpowiedzUsuń
  5. hm, załatwianie załatwianiem, ale chyba w USC jak i kościele musi minąć miesięczny termin od powzięcia decyzji o zawarciu związku, żeby decyzja nie była pochopna w świetle prawa. tak przynajmnij w teorii mnie uczyli...

    OdpowiedzUsuń
  6. zgadza się, mnie tez taką teorię przedstawiono, ale od razu z zastrzeżeniem, że klauzula ta nie obowiązuje w sytuacjach, kiedy są przesłanki do przyspieszenia uroczystości - jakieś zdarzenia losowe, ciąża, wyjazdy itd. A pani w USC powiedziała, że przesłanki można znaleźć zawsze :) Tak więc dla chcącego nic trudnego:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Czasem sytuacja nie pozwala szybko załatwić ślubu. Jedni chcą mieć konkretną salę, ze terminy są odległe, to muszą czekać.My chcieliśmy w te wakacje już się pobrać (czyli w pół roku wszystko załatwić), ale to była kwestia pieniędzy. Już od początku trzeba wpłacać zaliczki,a my dopiero teraz mamy coś na kupce i możemy kupować i zamawiać.Pewnie, ze fanie szybko się pobrać, ale nie zawsze się da. No i jak to mówią: co nagle, to po diable ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Czasem warto postawić wszystko na jedną kartę, bo inaczej ciągle coś staje na przeszkodzie...Do Ciebie wejdę jak odzyskamy neta

    OdpowiedzUsuń
  9. My nie wiedzieliśmy, że tak się da, wszyscy nas straszyli, więc zaczęliśmy się przygotowywać. I po dwóch tygodniach stwierdziliśmy, że to już, wszystko...

    OdpowiedzUsuń
  10. No sala taka to problem, ale jak widzisz coś w tym jest, że jak się chce to się da ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ale za to mamy z głowy i nie zastanawiałyśmy się wieki co jak i z czym

    OdpowiedzUsuń
  12. Nas nikt nie pytał, zapowiedzi poszły w tydzień... Pewnie co parafia to inaczej, wiem, że zdarza się, ze młodzi zdają egzamin w kościele, my np nie zdawaliśmy... Więc może z terminami też tak jest. Wiem, że dokumenty z USC są ważne 3 miesiące.

    OdpowiedzUsuń
  13. Owszem, koszty są ogromne i my mieliśmy szczęście, że potrafiliśmy wz tej kasy wyskoczyć ot tak

    OdpowiedzUsuń