niedziela, 6 czerwca 2010

Śmierć

            Dziadekzmarł w Boże Ciało, 3 czerwca o 17.05. Telefon zabrzmiał pół godziny potem.Niedowierzanie, otępienie i następny dzień. Trzeba było pojechać do szpitala,po rzeczy, potem do prosektorium, na okazanie zwłok. Koszmar. Nikomu nie życzę,nie mogę się pozbyć sprzed oczu. Prokurator, bo przecież dziadek upadł iokropne oskarżenia pani w szpitalu. Na szczęście prokurator okazał się ludzki,bo nie wiem, jakbym przez to z mamą przeszła. Tata nie był w stanie jechać.Może i lepiej…

            Urząd.Ponad 4 godziny czekania na akt zgonu, a byliśmy 7 w kolejce… I taki stan…Jakby nic się nie stało. Bo przecież tak źle, tak strasznie, a oni robią to takwolno. Więc nic się nie stało. Nie mogło. Potem już tylko ksiądz, zakładpogrzebowy. Jak za szybą. Miliony telefonów, jakby nie dotyczyły tego, codotyczyły. Urząd wyprał mnie z emocji. Puszczają co jakiś czas, owszem, alepuszczą na całego pewnie na pogrzebie. Dobrze, że jest przy mnie, przy nas On…

            Koszmar…

2 komentarze: