wtorek, 11 sierpnia 2015

Umrzeć, tego nie robi się...

Był już ten tytuł, prawda? No był. I miała być notka o Festiwalu Baniek Mydlanych i o kinie...
Wczoraj dzień zaczął się od pogrzebu o 5.20 i płakaniu na tarasie. Kota poszła na drogę. Pierwszy i ostatni raz. Osobisty zebrał ją, jak wyjeżdżał do pracy.
A potem było tłumaczenie dziecku, co się stało. Że miała wypadek i nie żyje i jest w kocim niebie.
- A kiedy ją zobaczymy? Po co umarła? Czy jak mały umrze to pójdzie do nieba? Gdzie jest kocie niebo?
Od wczoraj co chwilę mam takie pytania. Jak odpowiedziałam, że daleko, to powiedziała, że nad babcią i dziadkiem jest kocie niebo. A ja patrzę na nią i wyję od nowa. Temat śmierci mama przerobiony na kocie i wcale nie sądzę, by było łatwiej. Bo ja też nie wiem, po co ona umarła, nie wiem, po co tam polazła i nie wiem, gdzie jest kocie niebo.
Cholera jasna, umrzeć, tego nie robi się człowiekowi. Bo człowiek potem widzi w odbiciu w szybie kocie uszy. Bo chodzi i czeka, sprawdza i ma nadzieję, że to nie była ona, choć dotknęłam futerka i zalałam się łzami nad nią... Źle mi.

3 komentarze:

  1. Tak bardzo mi przykro... Poryczałam się i przypomniałam sobie jak mój Łacio tez tak zrobił. umarł, kiedy go najbardziej potrzebowałam... Zycie jest strasznie niesprawiedliwe.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przykro mi bardzo... Dla jednego zwykły zwierzak, ale dla innego - członek rodziny i przyjaciel.

    OdpowiedzUsuń