sobota, 16 stycznia 2016

Kiedy odchodzi autorytet

Boże, jak my się jej baliśmy. Pytanie i pokazywanie kolejno, kto ma odpowiedzieć, aż do uzyskania prawidłowej. Nie było czasu zastanowić się, jak się nazywasz... Minuty grozy pod tablicą. Godziny nauki w domu i nerwy przed każdą klasówką. Bo na lekcji zadania były takie, że mózg stawał w poprzek. A na klasówkach proste. Wiedzieliśmy o tym, ale i tak szukaliśmy haków. A z drugiej strony fakultet (ja nie zdawałam jeszcze obowiązkowo matematyki) jeżdżący do niej do domu, jak się połamała na nartach i nie uczyła w szkole. Nasza maturalna. Każdy zdał. Każdy matematykę umiał, nawet, jak miał dopuszczający. Dzięki niej w mojej głowie jest jakieś pojęcie o matematyce. Ludzie, co poszli dalej, na studia związane z matematyką, mówili, że ta wiedza, to było więcej, niż czasem na pierwszym roku. Najbardziej wkurzało ją, jak ktoś mówił, że rozumie, a potem okazywało się, że nie rozumiał. Jeeeezu, jak się darła wtedy. Mogła tłumaczyć po milion razy, ale jak ktoś mówił, że załapał, jak nie, to demon w nią wstępował.
W środę dowiedziałam się, że zmarła. Poryczałam się. Bo to ten typ nauczyciela, którego się człowiek boi, przeklina, a potem mu dziękuje. I szacunek ma ogromny.
Pogrzeb był dziś. Tłumy. Do kaplicy nie weszłam, marzłam na zewnątrz, a rękawiczki grzały się w aucie. 50 metrów dalej. Nie poszłam po nie. Z szacunku. Nie popłakałam się tylko dlatego, że chyba mi całe łzy zamarzły.

2 komentarze:

  1. (*)

    Oj tak, taką samą matematyczkę miałam w szkole podstawowej, wszyscy się bali, a pote wszysct najlepiej wspominali i wiedzę posiadali...

    przykro mi :(

    OdpowiedzUsuń