środa, 20 stycznia 2016

Dzień z policją w tle

W piątek wysterylizowaliśmy kocicę, więc łazi w ubranku ochronnym, żeby ją kocur tam nie lizał, bo ona to nie bardzo się kwapi do rozwalenia rany. W niedzielę nam się schowała, a jak znaleźliśmy to była rozebrana i z zapamiętaniem lizała brzuch. A tam jakieś zgrubienie, czerwone. Weterynarz odpowiedział dopiero koło 21, więc postanowiłam jechać dnia następnego. Z dwoma, bo coś zaczęły się skrobać po uszach i trzepać nimi.
Rano zapakowałam oba do transportera, mam taki wiklinowy kosz, gdzie się spokojnie oba mieszczą, dzieci do fotelików i jazda. Z kocicą ok, za to w uszach świerzbowiec. Nie chciało mi się jechać tych stu metrów do domu, żeby je odwieźć, postanowiłam zabrać do przedszkola. 9.03 wyjeżdżałam spod gabinetu z przeświadczeniem, że pierwszy raz od dawna zdążymy na 9.30, a nie 9.35 :P Tia....
W miejscowości Y stali panowie niebiescy i mnie zatrzymali. Otwieram mu szybkę:
- Dzień dobry, dzielnicowy WKVJE z miejscowości X (moja rodzinna, bo my w naszej mamy dyżury z X, nie mamy stałego posterunku), rutynowa kontrola. Trzeźwa?
- Tak. Zakatarzona, chora, ale trzeźwa - uśmiecham się.
- A koty?
- Za nie nie odpowiadam, ale zamknęłam.
Oboje się zaśmialiśmy. Kazał mi dmuchać. Mocniej.... Tia... Nadmuchałam i mówię mu:
- Ja taka zakatarzona, a pan mi każe dmuchać, udusi mnie pan - :)
- Daje pani radę, dokumenty jeszcze proszę i proszę sobie zamknąć okno, żeby dziecko nie zmarzło - zagląda do tyłu - ojej, pani ma dwójkę. O, pani z X, co panią tu przywiało?
- Mąż, miłość, bo mieszkam w Z.
- Dobra, niech pani zamyka to okno - uśmiechnął się do mnie i wypuścił 10 minut potem. I teraz pytanie, czy koty liczą się za pasażerów? Czy jako dwa, czy jako jeden, bo jeden transporter?
Potem Kraków, oczywiście, jak ja wyjadę wcześniej to nie ma korków i przejechałam moment. Z dwójką dzieci u lekarza wcale nie jest tak źle. Córa ma wolne od immunologa do sierpnia, kiedy znowu wdrożymy Entitis, na razie od niego ma skończyć psikanie do nosa w lutym i koniec leków od niego. Zaraz zostanie nam tylko tran. Nawet nie wiecie, jak się cieszę. Potem dzieciaki pod opiekę taty, ja do ginekologa. Zmieniłam lekarze, bo mój tylko prywatnie i nie chciało mi się za każdym razem składać wniosku o refundację (do tego niepełną). Trafiłam na bardzo sympatyczną kobietę, delikatną, rzeczową, dała mi skierowanie na cytologię i usg piersi, bo nie wymierzyłam w dniu cyklu. Ciacho odwołane dla dobra osoby drugiej, bo ja nie wiem, czy to zaraża, czy nie, a to dłuższy kontakt, niż 10 minut w rękawiczkach.

8 komentarzy:

  1. Kurczę, przypomniałaś mi, że też trza by kocinę do weterynarza zawieźć. Na myśl o tachaniu jej w MPK aż mi skóra cierpnie...

    A co do choróbsk, fakt, teraz to aż dziw, że ktoś chodzi zdrowy. Wirusy nie wiszą - one się kłębią w powietrzu! Zdrowia dużo życzę :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślałam, że o tym, że na policję trzeba uważać :P
      My na szczęście weterynarza mamy prawie za płotem.

      Usuń
  2. Nie wiem jak z kotami się jeździ, ale dobrze, że trzeźwe były :D Zdrowiej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z moimi ciężko bo się drą i próbują klatkę rozwalić. Na zmianę.
      Dziękuję :)

      Usuń
  3. Z kotami to są zawsze przeboje :D Ale może jednak liczą się za pasażerów? :D

    Zdrowia jak najwięcej! :)

    OdpowiedzUsuń