niedziela, 28 stycznia 2018

Tam, gdzie Bóg podaje rękę

Nie ma pewnie osoby, która nie słyszałaby o tragedii na Nanga Parbat. I my wczoraj, ale także w nocy, gdy nie mogliśmy spać, śledziliśmy brawurową akcję ratowania pary himalaistów. I dziś nie możemy się otrząsnąć, nie milkną komentarze, spekulacje i dywagacje na temat i różne oboczne.
Czytałam też mnóstwo wypowiedzi, komentarzy i zwykłego hejtu. Notka będzie dość chaotyczna, bo moje myśli się rwą, nie umiem złożyć jednego wielkiego strumienia myśli.
Nie wiem, co ich pcha w objęcia gór śmierci, straszliwych skał, które sięgają tak wysoko, że organizm ulega zatruciu. Nie wiem, co ich pcha tam latem, tym bardziej nie wiem, co zimą. Pycha, buta, łamanie siebie, udowodnienie sobie czegoś? Nie wiem, ale rozumiem i szanuję. I uważam, że większość z nas nie ma moralnego prawa do oceny tamtej sytuacji. Nie mamy moralnego prawa, żadnego innego zresztą też nie, by zza szybki, siedząc obok ciepłego kaloryfera oceniać decyzje ludzi, którzy walczyli z ogromnym zimnem, potęgowanym przez wiatr, nocą, Nagą Skałą, własnym zmęczeniem i strachem. Większość z nas nie wie, jak tam jest, nie wie, co to choroba wysokościowa, śnieżna ślepota i ból tak wielki, że dalej iść niepodobna. A ci, co wiedzą, bo przeżyli taką przygodę zapewne będą dalecy od ocen i komentarzy negujących postawę ratowników. Ratowników, którzy biegli po człowieka, by uratować, by ocalić. Którzy pokonali siebie, własne ograniczenia i naturę. Zapisali się w historii himalaizmu i w ludzkich sercach, bo nie myśleli, tylko szli, parli na przód gnani czymś, co przekracza ludzkie pojęcie. Adrenaliną, determinacją, ułańską fantazją, nadzieją, wiarą, czy przeświadczeniem, że tylko oni mogą? Nie ważne. Ważne jest to, że uratowali ludzkie życie. Drugiego nie zdołali. I to zapewne nie była łatwa decyzja, ale niestety tam rozum musi wygrać z sercem, bo inaczej góra pochłonęłaby kolejne ludzie życia. Kolejna śmierć, która byłaby niepotrzebna.
Widziałam komentarze, że to nie w porządku, że Polacy idą ratować Francuzkę, że gdzie jej rodacy i jak zawsze, czyli, jak w 39 nie można na nich liczyć. To cud, że oni byli w pobliżu. Bo to nie skwerek na niedzielne spacery, gdzie dojść może każdy, a karetka i szpital są za rogiem. Nie mogli złapać byle kogo z ulicy, by poszedł, podał tlen i po sprawie. Akurat byli tam Polacy, zaaklimatyzowani do tych ekstremalnych warunków, przygotowani wydolnościowo i z odpowiednią wiedzą i umiejętnościami. Jakby ich tam nie było, o żadnej akcji ratunkowej nie mogłoby być mowy. I tak pokonali siebie, drąc w górę z nadludzką wręcz prędkością.
Po co tam leźli, dobrze im tak, bo ryzykują życie - tak, takie idiotyczne wpisy też widziałam, a nawet gorsze, ale szkoda nerwów na idiotów. Pewnie, że ryzykują, ale my każdego dnia przechodząc przez ulicę ryzykujemy. Kiedy niesieni emocjami krzyczeliśmy ze wszystkimi "Leć, Adam, leć!" nikt nie mówił, że kretyn, bo przecież jak się źle odbije, to poleci na łeb na szyję i przynajmniej kalectwo gotowe. Chwaliliśmy się, że to nasz chłopak, że pokonuje siebie i wciąż chcieliśmy dalej, mocniej, więcej. I to nie była głupota.
Adama dopingowały nasze gorące krzyki, powiewające flagi, głosy poparcia i to go niosło na szczyt. Tamtym na szczyt nie kibicował nikt. Nie towarzyszyły im kamery i podniecone głosy spikera, nikt nie wstrzymywał oddechu, gdy było już blisko. Oni szli razem, ramię w ramię, ale samotnie pokonując własne ograniczenia. Bo tak postanowili. Potem garstka ludzi dowiedziałaby się o ich wyczynie, padłyby gratulacje i koniec. Stało się inaczej, zginął człowiek, są na ustach wszystkich. I niech będą, niech świat zobaczy ich mały światek, gdzie góry są centrum wszechświata, gdzie kolejny metr jest spełnieniem marzeń, a szczyt miejscem, gdzie człowiek ma u stóp cały świat.
I właśnie tam, mając u stóp świat przyszło zakończyć życie komuś, kto to kochał. Uszanujmy to, bo nie wiemy, czy właśnie tam, tyle kilometrów nad ziemią nie padły dramatyczne słowa: "Idź, ratuj się, żyj" lub im podobne. A może to już ich niepisane prawo, o którym się nie mówi, bo nikt nie zrozumie?
Ktoś musi przeżyć, ktoś musi dać świadectwo. I dzięki ratownikom, którzy narazili własne życie, jedno świadectwo przetrwa. A jeśli chcą nadal wchodzić na K2, niech wchodzą. Niech staną na szczycie, niech pokażą górze swoją siłę, nawet niech zaśmieją się losowi prosto w twarz, niech oddadzą hołd Tomkowi. A potem niech bezpiecznie zejdą na dół.

5 komentarzy:

  1. Najlepszym komentarzem będzie to:
    https://img5.dmty.pl//uploads/201109/1315926065_by_fotoMichal_600.jpg

    No i to:
    https://www.facebook.com/photo.php?fbid=1878102905564141&set=p.1878102905564141&type=3&theater

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie. Niesamowici ludzie, niesamowite osiągnięcie i chwała im za to. A reszta, niech zostanie milczeniem.

      Usuń
  2. Jest jeszcze coś bardzo ważnego - dzięki takim zachowaniom poznajemy ludzkie możliwości, odkrywamy, na co może porwać się człowiek i ile znieść. Gdybyśmy siedzieli wszyscy na kanapach we własnych domach to co byśmy znali? ludzie zwani przez innych szaleńcami tonęli w morzu, umierali na straszliwe choroby, ginęli w prototypach pojazdów i w chemicznych laboratoriach. Pasjonaci, wariaci.
    A mieć kogoś, kto pójdzie nas ratować z narażeniem własnego życia to najwyższa wartość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To kolejna strona medalu. Nikt dziś nie mówi, że Kolumb i inni byli wariatami, idiotami i po co oni się na to morze pchali. A jakby nie odkrywcy, ludzie, przekraczający "niemożliwe" nadal siedzielibyśmy w jaskiniach.
      I widzieć kogoś, kto tak idzie - wraca wiara w ludzi, ta najgłębsza

      Usuń
  3. Wszystko zostało powiedziane - ja już nic nie dodam :)

    OdpowiedzUsuń