poniedziałek, 2 stycznia 2012

2012 2


Mury

            10 dniakwietnia zaczęliśmy sezon budowlany. Swoją drogą ciekawy zbieg okoliczności.Dwa lata temu zapadła decyzja o ślubie, rok temu zobaczyłam dwie kreski nateście ciążowym, a w tym roku zaczęliśmy budować. Ciekawe, co przyniesie 10kwietnia 2013… A wracając do rzeczy. Powstała już wylewka na fundamentach,teraz chłopaki murują ściany. Świetnie im idzie, prócz małej wpadki z chęciązamurowania nam okna. Ale jak ktoś ma okno zamiast ściany, to można siępomylić. W każdym razie cieszę się strasznie, już widać coś więcej, niżwyciekającą kasę z konta. Ciągnie mnie tam każdego dnia, ale dzielnie siedzę wdomu. Szkoda ciągnąć Domi tyle kilometrów. Szczególnie dziś, gdy pada. Achłopaki budują. Wielki szacunek dla nich, bo nikt ich nie zmusza. Wychodzi nato, że w tym tempie, jak pogoda pozwoli to dach będzie szybciej, niż na drugąrocznicę ślubu.
            Zaczynająnam się klarować plany na być może długi-nie długi majowy weekend. Nie długi,bo szkoda urlopu na jakiś wyjazd, jeśli w tym czasie można posunąć budowę doprzodu, ale któryś z tych dni na pewno wykorzystamy, pewnie nawet dwa. Troszkęobawiam się o nocowanie Dominiki w innym miejscu, ale sądzę, że z ukochanymmisiem i wózkiem damy radę. Dość o niej, może zrobię podsumowanie 4 miesięcy,to będzie więcej.
            W czwartekbyłam w pracy, tak, odwiedzić stare śmieci. I z jednej strony ciągnie mnie tam,wróciłabym, a z drugiej jakoś przeszkadza mi hałas, bałagan i myśl o jeżdżeniutam codziennie. Byle do przeprowadzki, będę mieć może z pół godziny na nogach.Wtedy wrócę z pieśnią na ustach.

Wesołych!

    
Niech te Święta będą rodzinne, pełne radości i spełnienia. Bądźcie dla siebie uprzejmi i dobrzy, a wszystko inne się ułoży.
p.s. Zawias nadal trwa co widać po okrojonych życzeniach i jaju, które już tu gościło.

Nie karmisz, nie jesteś dobrą matką, czyli o destrukcyjnych skutkach społecznego nacisku

            Wiem, tematoklepany, przegadany i stary, jak świat. Karmienie piersią, kontra karmieniebutelką. Nie będę się wdawać w dyskusję, co jest lepsze, zdrowsze ipsychologicznie, zdrowotnie, czy inaczej uzasadnione. Wdam się natomiast wnagonkę kobiet na kobiety. Gdziekolwiek się nie pojawię, pytają mnie, czykarmię piersią. Zaraz po tym pytaniu słyszę, że ta karmiła półtora roku, tadwa, a tamta rok. A ja nie chcę. Zwyczajnie nie chcę. Karmienie piersią jestdla mnie super wygodne, sprawia mi przyjemność i lubię karmić. Ale nie chcędoprowadzić do sytuacji, że dziecko ściąga mi bluzkę, bo ono chce cyca teraz,zaraz. Nie i już. Chcę karmić do pół roku, potem stopniowo ograniczać, by wkońcu przestać całkiem. I wiem, że mam do tego prawo. A jednocześnie z tyłu głowysą głosy kobiet, które karmiły dwa, rok itd… Można w paranoję wpaść i wdepresję. Bo jak mogę nie chcieć karmić do x czasu. Jak mogę przesuwać ten czasponiżej roku. Jakoś się trzymam swojego postanowienia. Nie mam napadów smutku izwątpienia, mam za to napady złości, że ktoś chce ingerować w mój plan i mójmodel bycia matką. Robię to, co mi podpowiada intuicja i tego zamierzam siętrzymać. Przy czym ja mam ogromne wsparcie męża. A co z kobietami, które tegonie mają? No właśnie, wpadają w coraz większy dołek emocjonalny, na którymcierpią wszyscy wokół z dzieckiem na pierwszym miejscu. Karmienie siedzi wgłowie, od niej jest uzależnione i nie wyobrażam sobie karmić na siłę, bootoczenie, bo mama, bo teściowa… Frustracja gotowa, a za nią idzie agresja, wprostej linii. Złość na siebie, na dziecko, na wszystko wokół i mamy gotowyprzepis na nieszczęśliwą mamę i nieszczęśliwe dziecko. Dziecko karmionepiersią, a nieszczęśliwe. Ot, taki paradoks.
            Idę zaswoim instynktem, karmię, bo chcę, bo lubię, ale nie widzę w tym nicmagicznego. Po prostu, fantastyczne chwile z dzieckiem, które z czasem zamienięna przytulanie bez piersi. Bez względu na społecznie naciski. Bo to ja jestemmatką i ja wybieram swoją drogę macierzyństwa.

3 miesiące

            Dominiczkadziś kończy 3 miesiące. Właśnie krzyczy na mnie, więc się poprawiam, skończyłao 0.55 w nocy. Tydzień temu byłam z nią do szczepienia i dowiedziałam się, żemój Skarb Mały waży 5960 i ma 66 centymetrów. Co chwilę odkładam jakieśubranka na kupkę „za małe, do odłożenia dla rodzeństwa”. Co chwilę też widzę,jak się zmienia, ile nowych rzeczy potrafi. Ostatnio zakochuje nas w swoimśmiechu. Śmieje się głośno, długo i zupełnie nie do uchwycenia, bo śmiech irechotki urywają się, jak tylko próbujemy je nagrać. Podnosi już głowę, jakleży na plecach, a w leżaczku to już barki jest w stanie, ale ja udaję, że niewidzę, bo nie jestem jej w stanie powstrzymać, a nie bardzo już powinna cośtakiego robić. Jednak najlepszą zabawą pozostaje chlapanie wodą w kąpieli.Wanienkę wstawiamy już do dużej wanny, a ona chlapie, chlapie i chlapie,najlepiej zachlapać sobie całą buzię, a jak jeszcze wpadnie coś do ust, to jestw ogóle super.
            Wiosnaprzyszła, zdecydowanie, nawet przylaszczki widziałam, bo w sobotę pojechaliśmyna nasze fundamenty, przez tamten piękny las. A że akurat nie ja prowadziłam topopodziwiałam sobie te niebieskie połacie. Ach… Ze względu na to, że sięzrobiło ciepło, nie trzeba się tak ubierać, jesteśmy prawie cały czas nazewnątrz. Wychodzimy do ogrodu, Domin zasypia w wózku, oddychamy świeżympowietrzem. Kocham ten nasz ogród, który mi oszczędza kilometrów. Wychodzimy ijuż. No i zawsze w razie draki można wrócić. Dziś zamierzam umyć samochód. Bowoła już o pomstę do nieba. A pewnie w środę umyję mężowski, bo w moim pusto wbaku, więc będę jeździć jego, a brudnym nie mam zamiaru. Czeka nas więc kolejnabytność na świeżym powietrzu.

Wiosna, cieplejszy wieje wiatr

            To sięstało na wiosnę, kiedy śniegi ciemniały, kiedy wiatr mokrej ziemi zapach niósł…Jakoś tak mi się ta piosenka z wiosną i radością kojarzy, choć nigdy na wiosnęsię nie zakochałam. Mnie sprzyja raczej zima i jesienne nostalgiczno złotednie. I zima. Zima na amen i nieodwołalnie. A dziś pierwszy dzień wiosny. Wczoraj było co prawda zdecydowanielepiej, ale dziś też nie narzekam, choć na spacer raczej nie pójdę. I jak tuuczcić dzień wagarami? No nie da się. Liczę jednak na promienie słoneczne ideszcz, w kolejności obojętnej, byle ziemia odmarzła i byle można było zacząćbudowę. Niech się mury pną do góry i podaj cegłę będzie myślą przewodnią. Wtedywsiądę z moją Małą do samochodu i będziemy jeździć do mojego Bardzo OsobistegoMężczyzny na budowę, by dziecko nie zapomniało, jak Tata wygląda. Spacer dwa wjednym.
            Przylaszczkiw moim ogrodzie zakwitły. Już się nie mogę doczekać, aż pojadę z wizytą domiejsca mojej pracy, przez las, bo tam ich jest naprawdę dużo. Nie do końcawiem, czy bardziej czekam na wizytę tam, czy na ten las niebiesko zielonkawy.Na pewno chce mi się wyjść z domu, gdzieś dalej. Nosi mnie. Wiosna pozytywniemnie nastraja. I tego optymizmu Wam troszkę wysyłam.

Muffinki dla Mai

AKCJA 1% PODATKU DLA MARYSI PINDRAL 
PÓŁTORAROCZNEJ DZIEWCZYNKI CHOREJ NA RDZENIOWY ZANIK MIĘŚNI (SMA I) 
DANE KRS:  0000037904 
Cel szczegółowy 1%- 11740 Pindral Maria
strona Mai na facebooku
 
Dla chcącego nic trudnego, choć papilotek brak, przepis się pomylił i dołożyłam za dużo mąki, ale muffinki uratowane. Na szczęście miałam mleko i folię aluminiową. Mleko z jajem do suchego, z folii zrobiłam pseudo papilotki i oto są:
Muffinki dla Mai. Jako, że dla dziecka, to nie mogły być z niczym innym, jak z czekoladą. Mleczną, pyszną.
2 szklanki mąki, przesianej
pół szklanki cukru
dwie łyżeczki proszku do pieczenia
połtorej łyżeczki sody
rozdrobniona czekolada
troszkę ponad szklanka mleka
dwa jaja
5 łyżek oleju
I jak zawsze, mieszamy „mokre” osobno, „suche” osobno, potem byle jak wszystko razem i do papilotek. Około 20 minut w 200 stopniach i mamy pyszności na stole.
A oto one:
 
 

Bez ładu i składu

Mam ochotę napisać, nie bardzo mam o czym. Może o tym, że ponuro na polu, mży i zimno w środku się robi od tego. A może o tym, że mam wspaniałego męża, zakochanego w cudownym dziecku naszym? Nie, lepiej o tym, że wiosny doczekać się nie mogę i to nie ze względu na ciepło i brak deszczu i ponurego krajobrazu za oknem. Bo na wiosnę ruszymy z budową. Efekt tego będzie taki, że cudownego męża nie będę prawie widzieć, za to cudowne dziecko zdąży mnie poznać od podszewki i mieć mnie dość, bo ileż można z mamą siedzieć. Do tego dołączy się liczenie, kombinowanie i ciągła nadzieja, że jeszcze chwila, jeszcze moment i będzie kolejny etap, kolejny, a w końcu wyprowadzka. Jak już przy tym. Boję się strasznie. Żal mi się robi na samą myśl o przenosinach i opuszczeniu tego miejsca, choć jednocześnie każdym porem skóry pragnę tego i doczekać się nie mogę. Ale taka kolej rzeczy. Chciałabym, by udało się za rok wprowadzić. Mała by mniej przeżyła przenosiny. Tylko tu pojawia się problem, z kim ją zostawić, jak wrócę do pracy. Czyli jeden problem goni inny. Ile człowiek się musi naplanować i namyśleć, żeby było jako tako dobrze…
A tymczasem idę do swojego roześmianego dziecka, żeby nie dało sobie zabawką po głowie. Bo Domi trzyma już grzechotkę i z zapałem nią wywija. Lubi też przykrywać i odkrywać się pieluchą. Gada przy tym jak najęta. Usiłuje też siadać, co doprowadza nas do stanu przerażenia o jej kręgosłup. Wszak w poniedziałek skończyła zaledwie 11 tygodni. Od kilku dni też zaczęła się głośno chichrać, ale chyba jeszcze sama nie wie, jak to robi i doprowadzenie jej do tego stanu trwa i za każdym razem musi być prowadzone inaczej.

7 grzechów głównych czyli wyróżniona

Dziękuję Fifolkowi za wyróżnienie. W zabawie co prawda udział już kiedyś brałam, ale wtedy były to fakty, dziś więc inaczej, ale po kolei. Oto zasady:
1. Umieścić linka do bloga osoby, od której otrzymałam nominację
2. Wkleić logo na swoim blogu
3. Napisać 7 cnót, grzechów lub faktów o sobie
4. Nominować 10 kolejnych osób.
  
Postanowiłam zrobić rachunek sumienia.
1. Pycha – nie widzę u siebie. A może właśnie to jest jej objawem, że jej nie widzę?
2. Chciwość – nie stawiam rzeczy ponad osoby, choć lubię posiadać. Lubię swój samochód, kocham wszystko, co błyszczące. Ale nie za wszelką cenę.
3. Nieczystość. Myję się codziennie, więc o so chosi? A poważnie. Zawsze byłam wierna, a jedynie niewierność ma dla mnie znamiona grzechu. Ale fakt, do ślubu dziewicą nie szłam.
4. Zazdrość – zdarza mi się zazdrościć ludziom tego, że nie liczą, nie planują, żyją z dnia na dzień, bo jakoś to będzie i im się udaje.
5. Nieumiarkowanie w jedzeniu i piciu. O tu, to nadrabiam za pychę i chciwość. Jem strasznie dużo a co do picia, to czasem nawet kran jest kuszący. Kałuże jeszcze nie, ale staram się wychodzić z domu „opita”
6. Gniew – niestety tak. Złoszczę się na męża często i co najgorsze bez powodu. I na siebie za to też.
7 Lenistwo – o taaaak… Ile razy mówię, że mi się nie chce, to nie zliczę. Jak nie muszę, nie robię. A teraz najchętniej po prostu bym poleniuchowała.
Kogo chcę wyróżnić? Nie będzie 10.
Zapałkę, choć ukryta, kocham jej bloga i Kudłacza.
Nygusa, za ostatnią notkę i każdą poprzednią, choć pewnie nie znajdzie weny.
GBSkę za kawał dobrej roboty
Martę, bo jesteśmy prawie równoległymi Mamami

Rok na detoksie

Rok temu odstawiłam leki. Początkowa delirka zamieniła się w radość, że nie muszę ich brać, pamiętać. Potem jeszcze większa radość, bo zaszłam w ciążę i bez leków zawsze bezpieczniej. Ataki się zdarzały, ale do opanowania. Nadal się zdarzają. Takiej przerwy nigdy nie miałam. Jestem z siebie dumna. Tak po prostu. I z utęsknieniem czekam na kolejne rocznice, by móc w końcu kiedyś powiedzieć, że to było tak dawno, że nie pamiętam kiedy.
Obiecana notka jutro :) Rocznica zobowiązuje do upamiętnienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz