sobota, 17 maja 2008

Historia jednej znajomości

            Czasem bywatak, że zakładamy sobie jedną rzecz, a wychodzi inna. Te znajomości miały byćtylko na chwilę, tylko internetowo, dla zabawy niejako. Bardziej dla poznanialudzkich emocji, motywacji… Żadnych spotkań, bliższych więzi. Parę wymienionychzdań, krótkie konwersacje, potem… zniknięcie. Nadszedł właśnie czas zniknięciai… Plany wzięły w łeb.

            Zostało zemną parę osób. Niewiele, owszem, ale przeszły przez gęste sito i masęuprzedzeń. Owszem, prawie wszyscy nadal wirtualni. Tylko raz złamałam zasadę i doszłodo spotkania. Czy żałuję? Absolutnie nie. Rzeczywistość okazała się taka, jakświat wirtualny. Sądzę, że zyskałam przyjaciela, zresztą, on też we mnie maprzyjaciółkę i zapaloną orędowniczkę. A wszystko przez przypadek, znów. Cooznacza? Że nie zawsze trzeba się zamykać na niektóre sprawy, że czasem wśródoceanu można odnaleźć diamencik. Owszem, mogę się sparzyć, kiedyś rozczarować,ale przecież na każdej znajomości można, niezależnie od źródeł poznania.

Dziękuję M. za bycie diamentem, amojemu Mężczyźnie za… On wie za co :)

3 komentarze:

  1. morał z tego taki, że najlepiej po prostu nic nie zakładać, bo przeważnie jakieś buhuhuhu może z tego się objawić :P :))))

    OdpowiedzUsuń
  2. czasami tak jest, a to co załozymy zazwyczaj się nie spełnia:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Byle potem następowało miłe rozczarowanie :)

    OdpowiedzUsuń