niedziela, 4 stycznia 2009

Wbita w ziemię i przejechana

            Pojechaliśmyna narty. We trójeczkę. Ja z założeniem, że bardzo się nie zbłaźnię, bo M niemiał nart na nogach. Złudzenia prysły na górze, zaraz za wyciągiem. Że nie miałna nogach, to wierzę, ale że nie jeździł to nijak nie uwierzę. Nie wiecie jakto możliwe? Ja też nie, ale możliwe. Ja grzecznie zaczynałam od pługa, boinaczej to się bałam. On nie, on zaczął od jeżdżenia na równoległych nartachczym mnie zdruzgotał. Owszem, oddaję sprawiedliwość, potknięcia były, bliższespotkania z ziemią mające na celu sprawdzenie nawierzchni też, ale ogólnie tobajka, jak na pierwszy raz to niesamowicie. Potem było jeszcze gorzej. Skrętyopanowane prawie natychmiast, wbił mnie w tym w ziemię i przydeptał, znaczyprzejechał żeby się trzymać terminologii. Ale wybaczyłam. Nie, nie tylkodlatego, że słabość posiadam do niego niemiłosierną. Po prostu nauczył mnieskręcać nie pługując przy tym. Czyli dokonał sztuki, która mojemu Skarbowi sięnie udała. Choć i tak podobno jeżdżę powoli…

            W drodzepowrotnej straszyli nas korkami na zakopiance. Marudzenie M, że dybiemy na jegożycie, a na pewno na całość nóg/rąk/ciała i zamieni się to na leżenie nawyciągu szpitalnym zamieniło się na narzekanie, że on do domu dojedzie rano. Tujeszcze go rozumiem. Ale tak jak się nie połamał tak zakopianka miła była iodstaliśmy tylko w Skomielnej o której to dziś cały dzień trąbią, że korki naświatłach. Tylko na czekoladę nie zdążyliśmy, ale to mały minus.

            Dzieńspędzony na salwach śmiechu, ze mnie też (bo zapomniałam Królika i immarudziłam za uszami), na marznięciu przy minus dwunastu na wyciągu i totalnymodjeździe na stoku i potem. Szkoda tylko, że reszta odbiła od Białki ipojechała gdzie indziej, bo by się dziaaaało. Ale nic straconego. Drżyjcieludzie na stokach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz