W wigilię zaczęliśmy, jak już wiecie, o 15. Wszystko zrobiłam sama, w sensie, że żadna z mam nie przyniosła nic do jedzenia, jeśli nie liczyć opłatków. W sumie to nie szalałam. Barszcz z uszkami, potem ziemniaki z piekarnika i do wyboru karp, albo dorsz smażone. Karp tylko dla taty i potem została mu reszta zapakowana do wzięcia do domu. Były jeszcze pierogi z kapustą i grzybami, kapusta z grochem i kupne rolmopsy. Tyle. Z ciast sernik, makowiec drożdżowy, gałąź wigilijną i na życzenie Osobistego pusty biały placek, zwany u nas babką - tak w ramach Bożego Narodzenia, a co. W pierwszy dzień nas nie było, więc gotowałam dopiero w drugi, znaczy uszka ugotowałam i upiekłam kurczaka faszerowanego. Kurczaka my zjemy, ale farsz jedzą koty, bo dodanie 10dkg wątróbki uczyniło go niejadalnym dla nas ;) Z tego, co mi zostało z luzowania kurczaka, ugotowałam rosół na wczoraj, więc naprawdę się nie napracowałam przez święta kulinarnie.
Święta z kominkiem są magiczne. Pominę, że w wigilię ja paliłam. Najpierw nie otworzyłam komina, a jak już to zrobiłam to... upiekłam Mikołaja :P. Serio. Coś zaczęło śmierdzieć przypalonym mięsem i futrem, a potem z komina zaczęło lecieć coś czerwonego. Jak nic coś upiekłam.
Dziś wybieramy się na zakupy, bo w lodówce zaczyna brakować mleka. Ci, co mają możliwość zaglądania do mojej lodówki wiedzą, że jak mleka nie ma, to znaczy, że jest stan kryzysowy ;) Przy okazji jakieś zimne ognie (nie strzelam w sylwestra), serpentyny, chipsy, czy inne takie na domówkę w liczbie osób 4 plus dwa koty.
A poza tym to planujemy urlop. Tak, tak, już teraz, żeby Osobisty wypisał i nie było, że a może dostanie, a może za tydzień. I, kurczę, kiepsko wychodzą święta w tym roku, bo same piątki i inne poniedziałki, a my chcieliśmy taki długi weekend trzasnąć, żeby nie było żal dni, co można na robotę w domu przeznaczyć. I w sumie nie wiem, co zrobimy. Bo najlepiej po 20 czerwca, żeby nie było znowu, że nieczynne, bo przed sezonem. Miejsce jest jakby drugorzędne, bo raczej góry, albo góry, albo góry, ostatecznie... morze, żeby klapen dupen faktycznie odpocząć. Choć raczej góry :P Bo w tym roku prócz Krynicy się nie udało. A kurczę, w tamtym roku 14 grudnia w Zakopcu byliśmy i po Dolinie Białego chodziliśmy :) Czas nadrobić górołazenie.
No i kto nam prezenty przyniesie za rok, jak tyś mikołaja usmażyła? :D
OdpowiedzUsuńNie będzie prezentów :P A może tylko zadek nadpiekł?
UsuńBiedny Mikolaj :))))
OdpowiedzUsuńFajnie napisalas- gory, moze gory jednak gory! my juz tez wpadlismy w te gorskie uroki- wiec rozumie ped za taka forma wypoczynku!
Bo góry piękne są i każdy tam coś dla siebie znajdzie
UsuńAle numer z tym Mikołajem - no mam nadzieję, że go całego nie spaliłaś jednak :D Góry kocham i również liczę po cichu, że się tam wybierzemy w tym roku latem.
OdpowiedzUsuńMoże na szlaku się spotkamy :)
UsuńI co teraz będzie??? :) Biedny Mikołaj... :D
OdpowiedzUsuńMoże się wyliże ;)
Usuń