poniedziałek, 26 października 2015

Intensywny weekend

Sobota zaczęła się dość wcześnie, bo o 7. Osobisty poszedł wykleić worek kleju, akurat kończył, gdy przyjechał Ogrodnik. Dzieciaki, jak tylko zobaczyły, już były w wiatrołapie i buty ubierały. Moment poleciały na pole, z Osobistym mierzyć. Wiecie, inżynier zabrał się za sad, czyli metr, sznurek i tak dalej. Niby się śmieję, ale dobrze zrobił, bo odległość między drzewkami musi być, a prosto by się przydało na rzecz kosiarki. A dzieciaki miały frajdę nieziemską w trzymaniu metra. Ja w tym czasie obiad, a po nim już wszyscy poszliśmy kopać i zakopywać. Na czele z kotami. Ruda paskuda parę razy dostałaby łopatą, bo właził do dziur i kradł taśmę ;) Osobisty kopał, ja zasypywałam, Córa trzymała, a Syn nosił łopaty, grabie... Myślicie, że te swoje do piasku? A gdzie tam! Duże, ciężkie. I tylko gadał przy tym "silne chopy do roboty". Śmiesznie było. O 16 zakończyliśmy wsadzanie 27 drzewek. Myśleliśmy, że to dłużej potrwa, ale Osobisty (on po tym chirurgicznym usuwaniu zęba jest) stwierdził, że i tak 6 drzewek temu nie miał już sił. Wróciliśmy do domu, popatrzyliśmy na sad i.... Kurna, nic nie widać. Jak dobrze się stanie, to widać jeden rząd, gdzie są brzoskwinie i duża wiśnia, to coś tam widać, ale tak... Mnóstwo roboty i zero efektu, jak ze sprzątaniem ;) Więc zdjęcia Wam nie pokażę.
Syn padł na nos między 19, a 20, ja w tym czasie się wykąpałam, wysuszyłam włosy. Uśpiłam Córę, przy okazji się przespałam. A potem jazda. Wino w torebce, dobry humor w sobie i autostrada, powiedzieć, że pusta, to przesada, ale moja. Kierunek: Przyjaciółka. Cel: babski wieczór. Wieczór przerodził się w 3,40 nowego czasu :P Miałyśmy film oglądać, ale jakoś nie doszłyśmy do samochodu. Jeden zgrzyt tylko miałyśmy, bo tak gadka o studiach, o tym, co było i ... pytanie o promotora. Wyguglałyśmy Go. Nie żyje, od lutego 2014. Zrobiło nam się koszmarnie przykro, bo mamy znajomych w Instytucie i nikt nie dał znać. Wielki Człowiek, Wielki Pedagog. Szkoda. Mimo tego zgrzytu wieczór fantastyczny, oj brakowało mi. Kiedy powtórka?
W domu z dziećmi odespać się nie da, więc przed 7 już koniec spania. Poczekałam na Pana Domu, przywitałam się, pożegnałam, pognałam do domu. A tam sajgon. Dzieciaki nie jedzą, więc złe. A Syn zobaczył mnie, przytulił się i... zasnął. Czyli znowu plan to coś, co wygląda zupełnie inaczej. Do kościoła nie zdążyliśmy, ja oddałam tylko Syna Osobistemu, który w nocy średnio spał, a sama z Córą popełniłam Muffiny, coś mały rozbójnik musi zjeść. Chłopaki sięobudzili, muffiny w dłoń, auto i do moich rodziców, bo zepsuł im się piec i nie mieli ogrzewania. Niestety naprawić się nie dało, Osobisty im jakoś zapalił i zamówił części. Potem jazda na zakupy i kościół po drodze. A tam... Kot. Do wygłaskania. Dzieciaki szczęśliwe, mama nie mniej ;)
W drodze do domu jeszcze głosowanie, potem już tylko meta. Wróciliśmy do domu przed 18 i w końcu mogliśmy sobie razem usiąść. Muffinki, herbatka i dużo przytulania. Intensywnie, cudownie.

6 komentarzy: