poniedziałek, 12 października 2015

Ach, co to był za ślub...

Sobota rano upłynęłam nawet spokojnie, potem zaczął się stres pod tytułem: bo ja się jednak sama nie uczeszęęęęęę. Osobisty, facet mądry i znający swoją kobietę, zapakował dzieciaki do auta, pojechał po moją mamę, a mnie kazał włazić pod prysznic, bo mam być gotowa, jak wrócą. Plan powiódł się prawie w 100%, bo tylko kiecę miałam założyć, ale jej i tak nie umiem sama zapiąć, więc wiecie... Dzieciaki ubrane, wsiadam do auta, a tam. Bukiet na podłodze. Woda wylana, bibuła zamoczona oczywiście, a cukierki całkiem osobno. Bieg do domu i poprawianie na szybko. Nawet wyszło ładniej, niż macie na zdjęciu :P

Para Młoda bardzo zestresowana, ale przepiękna. Suknia boska, z koronką na wierzchu, biała, prosta, bez udziwnień. No i granatowy bukiet. Cudny. Do tego niebieskie szpilki i nic dodać, nic ująć. Pan Młody dumny, elegancki.

W kościele na przysiędze stałam z Córą na środku, bo chciała widzieć, a Syn się rozbierał. A potem zawołał siku. Wiecie, 8 stopni na polu, ale co tam, zagarnęłam go w tej koszuli i poszłam. Ale dzięki temu dowiedziałam się, że przed kościołem stoi klatka z gołębiami, a to z kolei pozwoliło Osobistemu przejść do auta po aparat i bukiety. Dzieciaki zachwycone, choć ich bardziej widokiem w klatce, niż lecącymi. Życzenia złożyliśmy jako pierwsi, żeby te bukiety przetrwały, choć jeść nie chcieli, ale bałam się o oblanie wodą. Chyba się podobało ;)

Sala pięknie ubrana, nadal pozostajemy w tonacji biało niebieskiej. Naprawdę fajnie pomyślane i ze smakiem. Stół wiejski z pysznym jedzeniem i głową świnki, którą Córa przymierzała się dotknąć z pięć minut. Obsługa pierwsza klasa, miła, uprzejma, wszystko na czas i niczego nie brakowało.

A potem to już wiecie, obiad, potem znowu coś i znowu i znowu. Bombka to był dobry pomysł, bo mogłam spokojnie jeść, a jeść musiałam, bo piłam sporo. Przy dziesiątym kieliszku straciłam rachubę. Dzieciaki padły nam o 21, zawieźliśmy je do domu, Syn usnął po drodze (tam jest 3 km, więc wyobrażacie sobie, jaki był śpiący), a Córa przy babci. My wróciliśmy na salę i tak naprawdę dopiero się zaczęło, bo wcześniej jednak trzeba na nich patrzeć, a Syn miał kiepski czas i często na rękach. Ale też facet, więc i z nim potańczyłam. Bo Córa, to z dziećmi szalała.

W pewnym momencie, już ciemno było, to Para Młoda została poproszona na pole i koledzy odśpiewali im Sto lat trzymając w rękach race. Bardzo fajny pomysł, oczywiście kibicowski (jest takie słowo w ogóle?), ale sympatycznie.

Muszę oddać sprawiedliwość wszystkim trzem towarzyszom picia, że kurczę, na koniec mnie trochę sponiewierało. Osiągnęłam swoją granicę picia. Więc zjadłam, potańczyłam (kto to widział, żeby Hej sokoły były takie dłuuugie) i mi ciut przeszło, więc poszliśmy na jednego ;)


AAAA... Zapomniałam, człowiek sobie myśli, że taki anonimowy, a tu... bach, czytelnik. Ja rozumiem, że świat mały, ale no wiecie, szok przeżyłam, jak tu gadka, szmatka, a tu nagle, czy ja to ja i czy piszę bloga. Miło mi się zrobiło, nie powiem, bo tak przez kabelek, monitor, czy inny sprzęt Was mam, a tu tak prawie, że namacalnie.

Do domu wróciliśmy przed 2, po wcześniejszej jeździe na sygnale Osobistego do domu, bo Syn się obudził i mama nie dała rady go uspokoić, choć nawet czekoladę proponowała. Jak już czekolada nie działała, to tatę trzeba było zwołać. Potem przyjechał do mnie, rozchodniaczek (z każdym z towarzyszy, o jeeesooo), pożegnanie z Młodymi i Rodzicami i do domu. Sił mi starczyło tylko, żeby zmyć makijaż. A rano pobudka o 6.30... Czasem człowiek żałuje posiadania dzieci.

Na 9 zdążyliśmy do kościoła, potem obiad i Osobisty znowu zapakował Córę i babcię (z wałówką dla dziadka) i pojechali. Syn uśpił mi się na Mashy. Dzięki czemu miałam czas i zmieniłam kolor na paznokciach, bo poprawiny, tak? Plan miałam na złotą sukienkę, od razu bolerko i w ogóle, ale otworzyłam szafę i... Tak, moje czerwone cudo. Ostatnio miałam ją na sobie na roczku Córy, czyli kawał czasu, jak byłam piękna, młoda i szczupła :P I bałam się trochę, że nie bardzo wygląda, ale ubrałam i Osobisty mi zabronił ją zdejmować. W sumie to zadowolona byłam, choć ona nie pozwalała już na takie obżarstwo ;)

Wchodząc na salę, na poprawiny, zobaczyliśmy już wywołane zdjęcia z wcześniejszego dnia. Magia, przecudny pomysł. Poprawiny, jak poprawiny, Para Młoda mniej zestresowana, za to towarzystwo bardziej zmarnowane. Nawet mi przez krótką chwilę głupio było, bo ja i kac to nie po drodze mamy. A każdy pytał, czy główka boli. No nie mogłam skłamać, że tak :P No dobra, mogłam, ale nie zrobiłam tego :P Kiedyś się to na mnie zemści i jak nie kac zmoże, to klękajcie narody. Jechałam z planem nie picia i pierwszy raz plan wypalił, bo chłopaki nie mieli sił na powtórkę. Tym razem natomiast Syn miał dobry humor, balony wysypane przez Młodych zdecydowanie w tym pomogły i trochę potańczyliśmy. Do domu zjechaliśmy o 21.30, bo już dzieciaki sił nie miały. No i Osobisty do pracy dziś.

Jeszcze raz Sto lat Młodej Parze. Miłości, ciepła, wytrwałości, cierpliwości i zwyczajnego czasu razem.

12 komentarzy:

  1. Aż mi się zachciało na wesele... chociaż nie... jak pomyślę o jedzeniu i zapachach to jednak nie...

    Lubie takie opisy bo aż samemu chciałoby się tam być.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O jedzonko było pyszne, ale z awersją do mięsa to fakt

      Usuń
  2. Z oczywistych względów uwielbiam akcenty kibicowskie na ślubach i weselach :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) urocze to było, choć mnie nie po drodze do kibica ;)

      Usuń
  3. My mamy za tydzień, ale 280 km od nas i chyba bez Julii jedziemy, bo za daleko, a szkoda :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie małe dziecko bardziej się męczy, bo jednak tam głośno, więc nie wiem, czy aż taka szkoda. My zaczęliśmy się bawić dopiero, jak oni pojechali

      Usuń
    2. Szkoda, że tak daleko, bo na drugi dzień byśmy ją wzięli, pierwszego nie ma sensu, bo impreza się rozkręca wtedy, kiedy ona powinna iść spać ;)

      Usuń
    3. Ja z kolei na dwa dni nie pojechałabym bez dziecka. A nasze uśpiliśmy, żeby dłużej wytrzymali. Córę trochę sposobem, bo ona nie śpi przez dzień, a Syna ciut później. No i była babcia do pomocy.

      Usuń
  4. My mamy za niecałe dwa tygodnie wesele i jeszcze nie wiem czy weźmiemy dzieciaki. Na chwilę obecną jest plan, że syn zostaje z dziadkami i nawet do kościoła go nie bierzemy, a córa chwilę zostanie na zabawie. Ale jeżeli pogoda będzie taka jak jest teraz to i jedno i drugie zostaje z dziadkami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Póżno już te wesela i zimno się robi, a to zawsze problem z dziećmi jednak. No i im mniejsze, tym gorzej

      Usuń
  5. Ja za weselami nie przepadam, więc i rzadko na nich bywam;) Ale od czasu do czasu fajnie jest się wybrać na taką imprezę :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja lubię, może dlatego, że rzadko są. Choć w 2010 było ich 3, w tym nasze plus sam ślub w urzędzie ;)

      Usuń