piątek, 21 listopada 2008

21.11.2003

            Zwyczajnywypad do kina. Na Matrixa. Z przyjaciółką, jej kuzynką, jej bratem, nazwijmy goAdam i kolegą tegoż.

            Uśmiechnąłeśsię, już nie pamiętam kto kogo przedstawiał, opowiedziałeś dowcip,podogryzaliśmy sobie trochę złośliwie. Ty zakochany, ja antyzwiązkowa.Spotkanie jak każde inne. Jak wiele innych.

            Pod koniec2005 roku potrzebowałam komputera. Adam obiecał się tym zająć, bo jego kolegaskłada kompy i mi to zrobią. Dzień przed planowanym składaniem dostałam odniego smsa, czy z nim nie jadę do kolegi. Odmówiłam, co będę się włóczyć poobcych kolegach i nudzić się jak mops. Adam przyznał mi rację.

            Komputersię zepsuł. Trzy miesiące po zakupie. Czas naprawy i reklamacji się wydłużał,mój związek się rozlatywał, nastał lipiec. Miałam pojechać z dzieciakami z DomuDziecka do Malborka, cieszyłam się jak głupia. Ale komputer czas było złożyć.Znów na arenę wkracza kolega Adama. To on składał kompa, do niego teoretyczniemiałam jechać wtedy. Przyjechał do mnie, kontaktując się ze mną przezprzyjaciółkę, choć mój numer telefonu miał. Złożony komp, trochę gadaniaprzerwane rozmową telefoniczną. Na stole stały paluszki i jakieś ciastka wczekoladzie, pozostałość po najgorszej imprezie mego życia. Słońce świeciło wten dzień, był poniedziałek. W czwartek nie było mnie już w domu, pojechałam.Odetchnęłam, odżyłam, wróciłam inna, silniejsza.

            KolegęAdama widziałam jeszcze raz czy dwa u Adama w domu, nie umiem umieścić czy tobyło przed lipcem czy po.

            Grudzień,zakatarzona ciągnę się za facetem po korytarzach AGH, bo jeszcze tam, a jeszczetu. Zła, zmęczona, spocona od gorączki. On znika na chwilę, bo ja odmawiamwłażenia gdziekolwiek, zostaję na klatce. Wraca z Adamem, krótka gadka.

            Jestem uprzyjaciółki, dowiaduję się, że kolega Adama kazał mnie ochrzanić, bo się z nimnie przywitałam jak byłam wtedy na AGH, a on siedział w tym korytarzu, doktórego odmówiłam wejścia. Poprosiłam o numer gg, dostałam, napisałamprzeprosiny. Na Wigilię posłałam życzenia, to był pierwszy przegadany dzień, wdoskokach między kuchnią a pokojem. Po nim kolejne. Rozmowy od ósmej rano do 2w nocy. Niecierpliwe włączanie komputera w oczekiwaniu na wiadomość od niego.Świat zaczął się przewracać do góry nogami. Zakochiwałam się, po uszy, bezpamięci. W facecie, którego widziałam parę razy w życiu, którego znałam tylko zInternetu. Mój związek leciał na łeb na szyję, podtrzymywany jeszcze resztkąprzyzwoitości i jego namowami, bym to ratowała. A każdego wieczora siadającprzed komputerem uświadamiałam sobie, że tylko jego chcę, że po to włączamkomputer o szóstej rano, by napisać mu dzień dobry. Że ranię jego, mojegoówczesnego faceta i siebie. Rozmowy coraz dłuższe, odważniejsze, pełne tęsknotyza przytuleniem, za głosem. Raz chciałam archiwum skopiować do Worda, nie udałosię. Nie przyjmował nawet rozmów z dwóch tygodni, za dużo ich było. Poddałamsię, zresztą, i tak wyrywki archiwum znam na pamięć. Nie, nie czytam ichnamiętnie. Po prostu je znam, tak jak wiem, że przyjechał w słonecznyponiedziałek. Już Sylwester był pełen tęsknoty za nim. Potem już tylko sięwzmagało.

            Umówiliśmysię do kina. Ja proponowałam, wiedząc, że skaczę na główkę nie umiejąc pływać.Nie wypaliło, nie było biletów. Poszliśmy na spacer. Z ulicy świętego Janaprzez Rynek, Grodzką pod Wawel i plantami z powrotem. Znacie to zdanie: "Najbardziej odczujesz brak jakiejś osoby, kiedybędziesz siedział obok niej i będziesz wiedział, że ona nigdy nie będzietwoja."? Ja wtedy bardzo namacalnie poznałam co ono znaczy. Idąc obok imarząc, by wieczór się nie skończył. Nawet się nie dotknęliśmy…

            Szybkiespotkanie, bo potrzebowałam pewnej części, potem jeszcze jedno, po którym nieodwiózł mnie prosto do domu. Porwał mnie. Pojechaliśmy do Czernej, doklasztoru, pochodziliśmy alejkami, w deszczu, pod moim parasolem. Jeszczebliżej, a jeszcze dalej… Tak bardzo chciałam Go pocałować…

            Czasempłakałam rozmawiając z nim. Usiłując mu wmówić, że to nie to, że siępomyliliśmy, że to zauroczenie, że minie… Jak wiedziałam, że cierpi… Jakodpowiadałam na pytania co z moim związkiem…

            Podkoniec stycznia miałam dość codziennych mdłości, zawrotów głowy, zmęczenia…Zakończyłam związek. Wiedząc, że mogę zostać sama, nie oczekując od niego nic.Zrobiłam to dla siebie i dla byłego, bo nie kochałam, bo zaczynałamnienawidzić, że nie jest tym, o którym marzyłam…

            Umówiliśmysię do kina. Od rana cała się trzęsłam, z radości, tęsknoty, niepewności.Marzenia się ziszczały, mogłam się przytulić. Cała w środku dygotałam, niepamiętam o czym myślałam, pamiętam za to w szczegółach cały ten wieczór…

            21.11.2003.Data jak każda inna, data niesamowicie odmienna. Zmieniła moje życie. Mija pięćlat od poznania się, takiego mimochodem, za tydzień minie rok i dziesięć miesięcyjak jesteśmy razem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz