środa, 16 marca 2011

Dysk i fotoksiążka

    Dysk mi ostatnio padł. Tak na amen. Mąż właśnie usiłuje coś z tym zrobić, ale sądząc po dźwiękach marnie mu idzie. I nawet by mi nie zależało na, gdyby nie jeden szczegół. Zamówiliśmy fotoksiążkę ze ślubu. Sporo pracy i czasu w to włożyłam. Zaniosłam gdzie trzeba, odczekałam miesiąc, zadzwoniłam i dowiedziałam się, że już wysłana. To był piątek, tydzień po terminie. W poniedziałek pan do mnie zadzwonił, że tam, gdzie je robią nie odczytali płytki i mam mu donieść następną. (A podobno wysłana). I tu był mega zawód, bo ja nie mam kopii, tamten facet miał jedyną, a ją zniszczyli. I co mi po tym, że oddają taki sam nośnik. Stać mnie na płytkę za parę złotych. Miał odzyskać dane z serwera i się odezwać. To było w tamten poniedziałek. Półtora tygodnia. Telefon dziwnie milczy. Coś mnie strzegło, że nie zapłaciłam zaliczki.
    Ale teraz jest większy problem. Jak uda nam się odzyskać dane (dobre sobie, nam się uda, skoro tylko mąż się męczy) to mamy wersję z ich programu. Przerobienie na inny zabierze masę czasu i pewnie by się sprowadzało do zrobienia nowej fotoksiążki pod nową wybraną firmę. A do tych się boję zanieść, a nóż coś zepsują, nawet, jak uda im się wydrukować. A podobno najlepsi są…

1 komentarz:

  1. smoczyca_filia@buziaczek.pl20 marca 2011 19:43

    przepraszam, że tak krótko, ale www.reka-w-reke.na11.pl - jeśli chciałabyś ciągle do mnie zaglądać :)

    OdpowiedzUsuń