wtorek, 9 lipca 2019

Ciężkie rozstania, gorsze powroty

Na przystanku się jeszcze trzymałam. Nawet, jak małe usteczka powiedziały "nie jedź". Wtuliłam się w nich, zacisnęłam zęby i wsiadłam do autobusu. Pomachałam im, zniknęli z oczu i dopiero popłynęły łzy. Źle jest tak kochać. Wróciłam w niedzielę i wtedy jeszcze jakoś było, bo pojechałam na obiad do rodziców i po kota Potem zaległam przed telewizorem i padłam, bo jednak 14 godzin w pociągu męczy. Ale wczoraj i dziś to jakaś masakra. Mam już umyte okna (bez ram, bo kercherem) wyprane wszystko, co przywiozłam, oberwane truskawki z wąsów i nadal czas mi się wlecze.
A co do powrotów. Przywitała mnie wypalona słońcem trawa, wyschnięte kwiaty, umierające krzaki. Chodzę z konewką i ratuję, co się da. Warzywa już odpuściłam. I tak nic z nich nie będzie, ratuję tylko wieloletnie, ale i tak sporo straciliśmy. Już nawet nie mam sił nad tym wszystkim płakać. Mam jeszcze trochę wody w kontenerze, ale jak nie spadnie deszcz, to nie mam nawet po co walczyć. Bardzo chciałabym zabrać im ten deszcz i chłód znad morza i puścić tu do nas.

2 komentarze:

  1. Nie płacz mama, oni się tam dobrze bawią, a ty odpoczywaj.
    U nas też susza i wypalona trawa. Ehhh z tą pogoda...

    OdpowiedzUsuń
  2. Pewnie, że się świetnie bawią, o to się nie martwię, choć akurat u nich deszcz. Najgorzej jest wieczorami, kiedy taka pustka

    OdpowiedzUsuń