poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Tyle się dzieje...

... Że nie bardzo wiem, co napisać, co pominąć, a usiąść przed komputerem rzadko mam czas. Wszystko się zwaliło na raz, nie że źle, ale ogólnie spadło na nas dużo załatwień. Zaczęło się tak naprawdę w piątek, jeszcze ten wcześniejszy, kiedy dostałam telefon, że tata w poniedziałek, 13, ma się stawić w szpitalu na rehabilitację. Ucieszyłam się, bo miał czekać jeszcze miesiąc. W sobotę miałam im zawieźć dzieci, po urodzinach koleżanki z przedszkola i mieli zostać do poniedziałku, kiedy razem zawieziemy dziadka do szpitala. I wiedzieli o tym i byli bardzo zadowoleni. My w niedzielę też wstaliśmy zadowoleni, rowery były w planach i leniwa niedziela. Ta... Leniwa niedziela skończyła się o 8.05, kiedy odebrałam telefon od roztrzęsionej mamy. Jakieś auto zagarażowało jej przed domem. Wypadek, nikomu nic się nie stało, facet obiecał naprawić, poszedł do domu po pomoc, zostawił dowód na znak, że prawdę mówi, ale mama nie wie, co dalej, jak to załatwić, jakby coś. Na sygnale do domu rodziców.
A tam widok, jak z koszmaru, auto na dachu, metr od schodów, wszystko rozbite, słupki betonowe lezą obok, ogrodzenie też, siatka trzyma się ledwo dwóch słupków, kwiatki przeorane, róża pnąca artystycznie uwieszona na grillu samochodowym. Wjechało bokiem, wcześniej tnąc przez łąkę. No nic, chłopaki obiecali wrócić, czekamy. Ale usłużna sąsiadka (świadek) wezwała policję. I się zaczęło, policja jedzie ich szukać, przyjeżdża technik policyjny, a zaraz potem właścicielka samochodu, bo auto nie było tamtych tylko miało być im sprzedane. Kobieta w szoku, karetka, na szczęście nic groźnego i ją wypuszczają, za chwilę straż, bo go trzeba postawić. Cyrk na kółkach. Polisa OC gdzieś pofrunęła w trawę, czy krzaki, tak samo dowód rejestracyjny. Sprawa trafiła do sądu. Na razie zgłosiliśmy do ubezpieczyciela, z własnej strony, bo dom ubezpieczony, policja ma nam dać znać co dalej.
A dom rodziców trafił do internetów.
Zostało pobojowisko, mnóstwo szkła, rozwalony doszczętnie płot, który Osobisty trochę posklejał, żeby pies nie uciekł i kupę zmartwień. Bo niby rodzice mają ubezpieczenie, ale to trwa, do tego ojciec w poniedziałek pojechał do szpitala. Ale z tym też związane było moje jeżdżenie, bo tata w szpitalu, a ja potrzebowałam aktu własności domu i jego podpisu, że mogą przelać na moje konto, bo rodzice nie mają.
A z milszych, choć też drażliwych tematów, wybieraliśmy podłogę na górę. Najpierw myśleliśmy, głównie Osobisty o panelach winylowych. Mnie nie leżały, bo mi się z linoleum kojarzyły, a jak jeszcze mnie chciał przekonać szpitalami, w których są podobne wykładziny, to całkiem spalił temat. Zwykłych się boimy, bo trochę wody i wybrzusza, a nie zawsze się zauważy. Kolejna rzecz, to kolor, bo teraz wszystko w szarościach, a my nie chcemy. I jak już się zdoktoryzowałam na temat paneli winylowych, zwykłych, deski babmusowej (którą chciałam, póki nie poczytałam opinii) i ich możliwościach przewodzenia ciepła, bo przecież podłogówka, to pojechaliśmy po marketach połazić. I w Mrówce znaleźliśmy panele idealne. A potem oglądamy je w domu i mnie się nie podobają. Bo kolor nie ten. Bo jasna deska obok ciemnej. I sęki. Osobisty zwątpił, mówi, że będzie wybierał i dopasowywał, na co z kolei ja wątpię, bo nie będzie wybierał z 50 paczek. Jedziemy do Mrówki. Na żywo wyglądają dobrze, owszem, nie są równo jasne, ale kolory nie są tak drastycznie różne, a i sęki mniej widoczne. Decyzja podjęta, już nic nie sprawdzam.

A wczoraj, w ramach resetu, zapakowaliśmy dzieciakom rowery do bagażnika i pojechaliśmy do Parku Jordana. Oni jeździli w kółko, mają pomarańczowe chorągiewki, to ich widać, a my obie siedliśmy na ławeczce. Obok dwóch panów. Mnie zaimponowali otwartym podejściem, bo jednak można dostać wpierdol, Osobisty udawał, że nie widzi, bo on jest na nie, na szczęście zostawia to dla siebie i nawet nie chciał miejsca zmienić, bo inaczej ja musiałabym zmienić jego. Syn ich nie widział, a miałabym taki piękny obrazek rodzajowy do jego ostatniego pytania z serii życiowych, czyli czemu w naszym głupim kraju nie można kochać chłopaka (w domyśle chłopak chłopaka, bo już mieliśmy o tym kiedyś rozmowę, o ślubach, bo chłopaki w przedszkolu chcą wziąć ślub i tłumaczyłam, że nie w naszym kraju, że głupim dopisał sam).

A na koniec podjechaliśmy blisko lotniska, pooglądać samoloty. Nawet wpadło nam do głowy jechać do Radomia za tydzień, żeby odczarować (ostatnim razem, jak byliśmy, rozbił się samolot), ale zrezygnowaliśmy. Dla nich większą atrakcją będzie Park Jordana i szlifowanie umiejętności (pozbyliśmy się kółek i kijka), niż samoloty. Pojedziemy, jak będą więksi, szczególnie, że to jednak długa trasa, a to ostatni tydzień wakacji. Nie chcę im fundować takiego zmęczenia.

8 komentarzy:

  1. No to nie zazdroszczę mamie przeżyć 😔

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dość powiedzieć, że kazała zabrać dzieci, bo nie umiała się nimi zająć.

      Usuń
  2. O rany, współczuję mamie :(

    OdpowiedzUsuń
  3. Przyznaję się, szukałam w sieci informacji o tym wydarzeniu, ale bezskutecznie. No to się porobiło, Wam (ogólnie, rodzinie) stresu przyniosło, a chłopaki auta nie kupiły, tylko je rozwaliły.

    P. też nieraz próbuje głupkowato żartować na temat homo, ale szybko go temperuję. Też bym wymieniła okaz tak męski, że aż widok dwóch mężczyzn razem wywołuje w nim padaczkę. Na szczęście Twój trzyma "w Czesiu" swoje dywagacje, a mój kłapie głupio, ale rzadko i niegroźnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mój nie gada, jego zdanie znam, ale póki mu nikt w drogę nie wchodzi i nie zarzuca pomysłami na życie, pozostaje z boku. Na szczęście. Faceci to jednak mają z tym ogólnie większy problem, jak mi się zdaje.

      Usuń
  4. No to faktyczniw sie dzieje. Oby rodzice wszystko pomyslnie zalatwili

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam nadzieję, że szybko, bo muszą psa pilnować na własnym podwórku, niby nie wyjdzie, ale za kotem pogrzeje.

      Usuń