poniedziałek, 5 listopada 2018

No to więcej

Dostałam po uszach, że napisałam za mało. To będzie więcej.
Na początku, jak weszłam do pokoju, to pomyślałam, żer dostanę klaustrofobii. Poważnie, wąsko, ciasno, masakra. Ale potem pomyślałam, że będziemy tam siedzieć najmniej, jak się da. I plan wprowadziliśmy w życie. W pierwsze, dość pochmurne dni, żeby nie powiedzieć, że kapało na głowę i wiało do tego, wybraliśmy się nad Kanał Szczuczy. To takie miejsce, gdzie jezioro Bukowo łączy się z morzem. Dość niedokładnie się łączy, muszą tam pracować koparki, a całość jest przekopana podobno dlatego, że mają tamtędy płynąć węgorze. My stanęliśmy na moście, zobaczyliśmy czaplę siwą i wróciliśmy, nie idąc na plażę. I tak już ciemne chmury się zbierały, a nogi odmawiały posłuszeństwa. Szczególnie dzieciom. Przez to ostatnie 3 km przeszliśmy ze śpiewem na ustach budząc skrajne emocje ludzi nas mijających. Ale przecież nie będę ich niosła. My jesteśmy krasnoludki i rolnik pole orze dały radę, nawet na gofry zdążyliśmy. 10 km w nogach.
Wycieczkę nad Kanał powtórzyliśmy pod koniec turnusu, tym razem na gokartach. Dwójką ja i jedno dziecko, drugie na jedynce, na zmianę, jak się zmęczyło. Po drodze spotkaliśmy znajomych i tym razem poszliśmy nas morze. Żałuję, że tak późno, tam jest naprawdę pięknie.



A w międzyczasie bardzo dużo byliśmy na plaży, pogodę mieliśmy wymarzoną, gołe stopy i krótkie rękawy. Dokupiłam koc i korzystaliśmy do wypęku. I nawet udało się łapać meduzy, znaczy chełbie, które im obiecaliśmy w wakacje, ale pogoda nie dopisała. A tu nawet sami dali radę. Wieczorami miałam chwilę oddechu, bo często były bajki lub koncerty. Szanty, Filharmonia Koszalińska, dyskoteka czy szkolenie z pierwszej pomocy. W jeden wieczór był spacer z pochodniami po plaży. Do tego sztuczne ognie i te święcące opaski dla dzieciaków. Jednak dla nas za krótko. Porwaliśmy w kilka osób pochodnie i poszliśmy dalej. Chcieliśmy wejść niepostrzeżenie, ale na nas czekali pod drzwiami. Bo się nie doliczyli pochodni. Kolejne wieczory spędzaliśmy więc na plaży, pilnując, żeby wrócić przed 22, żeby się nie tłumaczyć pielęgniarce. Choć raz dostaliśmy takiej głupawki, jak wchodziliśmy, że pewnie pomyślała, że jesteśmy pod wpływem. Puszczaliśmy też lampiony. Podejścia była trzy, za pierwszym razem nam się utopił, za drugim poleciały trzy, trzy się spaliły na plaży, ale dzieciaki miały zabawę, bo gasiły piachem. Śmiechu co nie miara. Za trzecim poszły w niebo dwa, które nam zostały.
Z dłuższych wycieczek to Dolina Charlotty i fokarium tamże. Cudownie, jesiennie, złoto. Naprawdę polecam, bo choć nas ominęło safari wodne, to i tak było wspaniale. Do tego Ogród Bajek, z fajnymi rzeźbami i bajkami w tle, wkomponowane w małe zoo i plac zabaw, z którego dzieciaki nie chciały wyjść.
Płynęliśmy też statkiem. Wiecie, tym moim wymarzonym, wielkim, pirackim. I kurczę, czuję się rozczarowana. Na torpedowcu to były jakieś emocje, staliśmy na dziobie, woda się nie przelewała tylko dlatego, że była szyba, a tu... na ławeczce, z dala od burt, przy spokojnym morzu. Dzieci były zadowolone, ja mam niedosyt. Odbiłam sobie widokiem rozsuwanego mostu w Darłówku. Moja mama pamięta jeszcze zwodzony, ale zdemontowali go jakiś czas temu i słuch po nim zaginął.
Mieliśmy jeszcze jechać "ciuchcią", czyli takim autobusem stylizowanym, ale Córa miała gorączkę i odpuściliśmy.
A na zakończenie było ognisko z kiełbaskami, watą cukrową i tańcami. Krótko, bo przed kolacją, kiepsko to zorganizowane, bo jeszcze bym posiedziała, a trzeba było zejść, a potem już nie chciało wychodzić.
Najlepsze jednak były imprezy na korytarzu, po pokojami. Schodziły się dzieciaki z zabawkami, rodzice bez komórek i one dokazywały, a my gadaliśmy. Ile razy były na nas skargi, że głośno, nie zliczę. Ale dzięki temu poznałam kilkoro wspaniałych ludzi.
I dziwnie mi tam było, bo z jednej strony bardzo nie chciałam wracać, a z drugiej koszmarnie tęskniłam.





11 komentarzy:

  1. Aaaaaaaaaa, pięknie! Przepięknie! Chodziłabym, wdychała i podziwiała. Jak ja kocham morze! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. a jak sobie radziłaś z takimi praktycznymi przyziemnymi sprawami jak np pranie?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W ośrodku była pralka, do której dostępu broniła recepcja. Trzeba się było ustawić w kolejce, lub wstać wystarczająco wcześnie, wziąć kluczyk, zapłacić osiem złotych i już. Tylko środki piorące we własnym zakresie. Kilka rzeczy prałam w rękach, w każdym pokoju była miska, i potem na balkon.
      W każdym korytarzu był też odkurzacz, mop i miotły, co przy tej ilości piasku było konieczne, choć panie sprzątały co drugi dzień.

      Usuń
    2. zapytałam o to wiedząc, że tak długi pobyt z dziećmi musi wiązać się z codziennością, praniem, zakupami, sprzątaniem itd, że to nie tylko odpoczynek i zabiegi, matka musi być logistycznie mocno ogarnięta zwłaszcza gdy jedzie pociągiem i ma ograniczoną ilość bagazu, świetnie sobie poradziłaś!

      Usuń
    3. Dziękuję. Sklep mieliśmy bardzo blisko, a ze względu na całodzienne wyżywienie, nie musieliśmy kupować prawie niczego. Czasem owoce, wodę. Samochód też nie był potrzebny, bo dzieciaki wolały plażę, niż wycieczki gdzieś dalej.

      Usuń
  3. Cudowne morze! Ale pięknie! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę było pięknie, nie spodziewałam się, że w październiku będzie aż tak cudnie

      Usuń
  4. Ale super... Cieszę się, że jesteście tacy zadowoleni. O to chodziło ��

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ważniejsze jest mimo wszystko to, że dzieci nadal nie mają nawet kataru mimo, że ja ledwo mówię od kataru

      Usuń