czwartek, 6 lipca 2017

Szpitalnie z nutą nostalgii i radości i wakacje na maksa

Taki zapieprz, że nie ma czasu taczek załadować, serio.
W niedzielę byliśmy u mamy na ziemniakach pieczonych (prażonkach, duszonkach, w każdym razie w gar wkłada się ziemniaki, cebulę, boczek, kiełbaskę i to na ognisko). Czuła się dobrze, nawet mówiła, że w poniedziałek pójdzie do miasta na zakupy. Zadzwoniłam do niej w poniedziałek, a tu... surprise. Mama pojechała do szpitala, bo miała ciśnienie 240 na... ojciec nie wie, na ile, wszak to nieistotna, prawda? Telefonu nie wzięła, ale ojciec zadzwonił popołudniu, że wraca do domu busem. Kazałam do siebie oddzwonić. Podobno do domu nie weszła, a już wiedziała, że ma zadzwonić, nie wie, co się stało, ale ma zadzwonić. A mnie chodziło tylko o to, że miałam jej zostawić dzieci we wtorek, a zdecydowaliśmy, że wezmę je z sobą do lekarza, tylko wyniki omówić, a potem do kina. Nawet się zgodziła, bo mówi, że niby od pogody, ale nie wie, jak się będzie czuła.

I teraz, uwaga! Dostałam pozdrowienia od sanitariusza, który dawno temu wynosił mnie na rękach do karetki. Facet mnie pamięta! Ja jego też, bajki mi opowiadał w karetce i mówił do mnie księżniczko (jak to kobieta zapamięta takich facetów, nawet, jak ma lat naście, a może szczególnie?) Baaaardzo mi się ciepło na sercu zrobiło.


We wtorek dzwonię, jak się czuje, odbiera ojciec... i jak wyżej, mama w szpitalu. Tym razem ją zostawili, byłam u niej wczoraj, ma ze sobą telefon. Robią jej milion badań, może wyjdzie w przyszłym tygodniu, bo muszą ją ustawić z tym ciśnieniem. Jeżeli będzie miała takie skoki, dostanie migotania komór, które się ablacji nie podda. Wczoraj rozsypałam się na milion kawałków, na co Osobisty oznajmił, bierz kluczyki i jedź do niej (bo dzieci nie były w przedszkolu). Na co zaczęłam marudzić, ocierając łzy z nosa, że już za dziesięć siedemnasta. I wiecie co mi powiedział? To się pospiesz. Do mamy dotarłam po 18, bo jeszcze zrobiłam zakupy, jej i sobie.

A wtorek to były wakacje na maska. Najpierw dzieci były w przedszkolu, w wakacje chodzą od 9.30 do 12, potem frytki w miejscu, gdzie jest plac zabaw. Czekanie na jedzenie jest wtedy prawdziwą przyjemnością. Niestety do lekarza się ciut spóźniliśmy, ale wcześniejsza wizyta się przedłużyła, więc nic takiego się nie stało. Dzieciaki czekały w poczekalni, rysując. Z placu zabaw z zakręconą zjeżdżalnią zgonił nas deszcz, weszliśmy wejściem, gdzie zaraz były ruchome schody, więc obowiązkowo wjazd na górę, a tam... Grycan. Szczerze, lody niby smaczne, ale lód zgrzytający w zębach mnie odstrasza jednak. Po lodach jazda do najważniejszego punktu programu, czyli do kina. Mieliśmy dwa kody na bilety, więc w ramach nie wydania tak kasy, dzieciom kupiliśmy zestawy z kubkiem z Minionkami, wyszło drożej, ale kubki zostaną.
Smerfy cudowne, kolorowe i ... rozryczałam się, choć przecież nie może skończyć się źle, no ale istnieje 1% szans, że może, więc łzy ciurkiem.

W domu musiałam zaprać spodnie Syna, bo miał na nich zapisaną całą naszą trasę. Na czele z lodami czekoladowymi. A popcorn "się wysypał" w aucie Osobistego. Ups ;)

7 komentarzy:

  1. ojoj, nie martw się. Ustawią mamie leki i będzie ok. Zobaczysz.
    W wakacje rzeczywiscie udane :) Junior ostatnio też zaliczył taką ziemno-trawiastą plamę na spodniach, ze niczym jej usunąć nie mogę. Jak to jest, że w mężowych samochodach zawsze cos się wysypie/wyleje :)))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W moim wiecznie jest nakruszone, nawet nie próbuję sprzątać na błysk.
      A z tymi lekami to nie mogą jej od lat ustawić, dopiero co jej zmienili, bo było źle i jest jeszcze gorzej

      Usuń
    2. hmm... no to cieżka sprawa. Trafił się widzę dosć oporny pacjent... trzeba trzymać kciuki, żeby tym razem trafili w punkt

      Usuń
  2. Trzymam kciuki za mamę! Kurczę, oby udało się jednak dobrać jej te leki...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ej ja też wczoraj byłam na Smerfach :) Obie dziewczyny ze mną, a dla Kasi to był debiut (udany zreszta). Popcorn też był chociaż ja osobiście za nim nie przepadam, ale jak to debiut bez najważniejszego atrybutu kinomana? ;) Jednak stwierdzam, że tak jak dla Kasi to lepiej iść kiedy film już wszyscy obejrzą i kino nie jest oblegane. Jednak 1,5h we fotelu dla trzylatka to długo. Na szczęście na seansie było tylko 10 osób więc chodząca Kasia nikomu nie przeszkadzała.
    Dla mamy dużo zdrowia, moja też miewa problemy nie tyle z ciśnieniem ale zwrotami głowy. I też kilka razy mnie zaskoczyła tym że jest w szpitalu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Popcorn w kinie musi być ;) Faktycznie z małymi dziećmi lepiej, jak w kinie mało osób. Nasz debiut był przez Syna chodzony po schodach, Pszczółka Maja ;), ale rok wtedy miał. Teraz siedzą grzecznie, nawet siku nie wołali.
      Moja mama od listopada była w każdym miesiącu, luty odpuściła, to trzy razy.. Oby już koniec.

      Usuń