piątek, 27 stycznia 2017

Niech ten styczeń się skończy

Marzę o tym, bo może luty będzie łaskawszy. Od początku jesteśmy chorzy. A to jelitówka, a to ten wirus okropny, który wziął się za nas w tamten czwartek, zmasakrował gorączką oscylującą w granicach 39 stopni i nie dającą się zbić i zostawił obolałych, a to moje leżenie, bo zabieg. Generalnie to ja chora jestem od połowy grudnia.
No i jeszcze kot.
Pewnie czytają mnie zwolennicy szczęśliwych wychodzących kotków i Ci, którzy wymawiają to z sarkazmem i pogardą, bo taki wychodzący może spotkać swoje auto. Zdanie każdy może mieć własne, byle kulturalnie było pod postem. Moje koty to koty wychodzące. Nie wierzę w teorię o udomowieniu kotów, kot to zwierzę dzikie, ciut tylko przygłaskane. Poza tym, mamy wielkie okno tarasowe, a zamykanie kota, by go otworzyć... No właśnie.
Leniwiec od początku miał być kotem wychodzącym, dać jeść i jak przyjdzie, to będzie. Jak u nas nie wyjdzie, to puszczą go na działki, ktoś tam dokarmia. Tyle, że Leniwiec okazał się kanapowcem, co to pieszczoty kocha, a łóżkiem nie pogardzi. Dlatego wybaczyłam zesikane łóżko Córy, kupy obok kuwety i ugryzienie Osobistego. Dlatego znosiłam wymiany kotów, mieszkanie Figaro na szafie, bo ją bił. W nadziei, że się dogadają. Wiedziałam, że on na działkach nie przeżyje, już pomijając, że oni go nie doleczyli, a i my w leczenie go potem włożyliśmy trochę czasu. Na działkach objawy by umknęły.
Na pole wychodził często, na krótko. Brudząc mi szyby wracając, bo dobijając się skakał na ponad półtora metra.
W sobotę wyszedł o 17. O 21 Osobisty poszedł go szukać. Na darmo. Całą noc nasłuchiwałam, czy się nie tłucze. Nic. Rano poszłam przed dom, na podjazd... I znalazłam. Brakło mu może metra do bezpiecznego rowu i dojścia do domu.
Położyłam na tarasie i wyłam, wyłam, wyłam. Osobisty wciągnął mnie do domu.
Od tego dnia kocica nie wychodzi. Siedzi przy drzwiach i płacze. Rozpaczliwie, rozdzierająco. A ja nie umiem jej wypuścić, z własnego egoizmu nie umiem. Choć wiem, że przyjdzie ciepło, otworzę suwankę, nie zamknę jej kiedyś i ona wyjdzie... I wyć mi się chce na nowo. Miałam kocicę, wychodzącą, przy drodze. Umarła mi na rękach. Miała 17 lat. A tu straciliśmy już 3 koty.

A tak z ciekawszych wieści to właśnie wyjęłam z piekarnika sernik i biszkopt na tort. Budyń ugotowany, wystarczy zrobić masę. Jutro, po powrocie z tańców Córy, świętujemy 35 urodziny Osobistego oraz 10 lat bycia razem.

8 komentarzy:

  1. Nie pocieszy Cię to ale i tak napiszę - koty niewychodzące również mają wypadki, również chorują, po wielu latach obserwacji i porównań wiem na pewno - moje koty będą wychodzące. Kociołek ma 7 lat i ma się dobrze, zimę spędza w domu ale latem przychodzi tylko jeść i się pomiziać albo przynieść nam niedorajdom coś co upolował. Miał urazy, owszem, raz miał zainfekowaną łapę i raz złamał sobie zęba, pewnie spadł z okna i łapał się pyszczkiem bo to charakterystyczny uraz. Ale jest szczupły, je co dostanie, nie ma problemów behawioralnych, NIGDY nie załatwił się w domu, nie ma kuwety:). Kwestia cierpliwości w zabawie "wpuść kotka wypuść kotka" ale za to jaka wygoda.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, że mają. Moja dziś chciała kabel przegryźć i zastanawiałam się czy większe szanse ma przy spotkaniu z autem, czy z prądem. Pewnie ja wypuszczę i będę chodzić i szukać, robiąc z siebie pośmiewisko na wsi, bo przecież to "tylko kot".

      Usuń
  2. Kocia Dama jest niewychodząca, ale tak, jak napisała wyżej Klarka, koty typowo domowe też mają swoje przejścia. Do naszej po świętach przyplątała się nie wiadomo skąd choroba. Kroplówka, pobieranie krwi, lekarstwa... Już jest dobrze, na szczęście, ale bywa i tak, że kot siedzi w domu i człowiek też niepokoi się, płacze...

    Bardzo, bardzo mi przykro z powodu Twojego kota. Łza mi się w oku kręci na samą myśl, jak musisz teraz się czuć. Trzymaj się.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Częściej zapadają na cukrzycę i różne nerwice. Ja to wiem, ale serce durne wierzy, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma.

      Usuń
    2. Ech, znam to... Tak to już jest, że się człowiek przywiązuje na maksa do czworonożnych przyjaciół...

      Usuń
    3. Czasem chciałabym inaczej. Był, nie ma... Ale nie umiem

      Usuń
  3. Kochana moja pierwsza kotka po 12 latach zmarła na raka, drugi wyłączony znajdę zmarł po 6 latach na wodobrzusze, ale to był wiecznie chory kot. To za panienstwa. Potem jak wzięłam ślub adoptowalismy konta a po 2 tygodniach psa. Kot zginął potrącony przez auto jak byłam w 6 miesiącu ciąży i tak to przeżyłam że jechałam środkach uspokajający i powiedziałam sobie nigdy więcej kota... 7 miesięcy później Mężah przyniósł koniaku od sąsiadki. Nie chciałam ale ok. Chciałam zamknąć ale on nie ten typ. Teraz ma już prawie 5 lat i milion urazów. Przywleczonych choróbsk, operacje za sobą a ja za każdym razem jak wychodzi to modlę się o jego szczęśliwy powrót. Jak znika w czasie marnowanie za 3-4 dni to chodzę po wiosce i nawołuje i m gdzieś że uważają mnie za wariatke bo ja go kocham, tak jak psy. Bo nasze zwierzaki to nasi członkowie rodziny.
    Także rozumiem cie doskonale.
    To jest takie niesprawiedliwe.

    OdpowiedzUsuń