piątek, 20 czerwca 2014

Filozoficznie o obiedzie na mieście

Rozmawialiśmy z Osobistym ostanio o zdradzie w związku. Utrzymywałam, że tchórzostwem jest się nie przyznać, jak się już zrobiło. Bo, albo jest mega zakochanie i się przychodzi i sorry, zakochałem - łam się, albo się trzyma buzię na kłódkę, że się coś zrobiło i robi wszystko, by to na jaw nie wyszło. Osobisty z kolei stwierdził, że jak się podejmuje decyzję o byciu z kimś, to nie ma mowy o zdradzie i już, bo nie i koniec. W związku z tym nie ma co ukrywać, czy się do czegoś przyznawać. Dalej dyskusja szła w stronę tego, że do zdrady zawsze coś prowadzi. I tu padło zdanie, że z seksem to jak z obiadem, nie zjesz w domu, zjesz na mieście.
- Ale nie musisz machać paragonem z restauracji, tak? - to ja.
- Właśnie musisz, żeby była nauka.
- Hm... Czyli jak mi mówisz, że zjadłeś u mamy, to to też ma być nauka? Hm... Czyli jednak źle gotuję.
Oberwałam :P Za zboczenie z tematu.

Potem jeszcze było, że jak przyjdzie i powie, że zakochał się w lasce poznanej tydzień temu, to dostanie w łeb i walizkę do ręki. A ostatnio sobie kupił ;) Ale jak naprawdę się zakocha to tylko walizkę.
Ot, takie rozmówki czasem prowadzimy.

2 komentarze:

  1. Ot takie małżeńskie rozmowy :) Czasem potrzebne :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czasem trzeba pogadać o najróżniejszych sprawach: raz na poważnie, a raz z humorem;)

    OdpowiedzUsuń