Piątek okazałsię strasznie feralny. Zaczęło się od tego, że godzinę musiałabym czekać namęża pod jego pracą, więc pojechałam na zakupy. Zapomniałam telefonu, zegarkanie noszę, więc i tak za piętnaście 4 byłam na parkingu. Oczywiście się na nimzgubiłam i jeśli ktoś twierdzi, że parkingi w centrach handlowych są skomplikowane,to się myli i nie był na parkingu pod pracą męża mojego. Zaparkowałam w końcuna miejscu zarezerwowanym dla firmy X, bo firmę męża znalazłam, ale wjazdu nieobczaiłam. Myślę sobie, że piętnaście minut to mnie może nikt nie wygoni. Napisałamgdzie jestem i czekam. 4. Nic. Telefon. Nic. 4.05. Drugi telefon. Nic. 4.10.Trzeci telefon. Nic. 4.15. Wkurzona wykonuję kolejne telefony, które mążrozłącza. Zimno mi się robi, silnika nie włączę, bo rezerwa się świeci od zbytwielu kilometrów, a jego nie ma. W końcu się pojawił, telefon mu się zawiesił,mógł mnie tylko rozłączyć. Wyjmując baterie połamał etui. No nic, pojechaliśmyna miejsce przeznaczenia, a tam korek. No spodziewaliśmy się, ale nie takiego.W efekcie zatankowałam 46 litrów do 45 litrowego baku. Jak dobrze, że benzyna jużtańsza…
Połaziliśmysobie troszkę po mieście, chcieliśmy wyjąć pieniądze i bach. Karta nieczytelna,proszę wyjąć, ale bankomat nie wypluł. Telefon na obsługę, zresetowalibankomat, nawet dwa razy, ale karta jak siedziała w środku, tak w środku została.Po chwili tylko wyświetlił się komunikat, że bankomat nieczynny. I tyle było zkarty. Mieliśmy nadzieję, że to wszystko, ale nadzieja poszła chyba na spacerrazem z naszym szczęściem, bo w domu czekał na nas rachunek od TP. Oczywiście uznalireklamację, ja tu to kiedyś opiszę chyba, ale nie do końca, bo nie zawiesililinii. Rozmowa z błękitną linią oczywiście nic nie dała.
Czy japrzypadkiem nie wiem o zmianach w kalendarzu? Może w piątek był 13, albo co?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz