Zażagliło, bo w piątek zaczęliśmy szanty, koncertem dla dzieci i bawiłam się świetnie. Fantastycznie przygotowany program o Magellanie, dzieciaki chłonęły wiedzą, jak gąbki i wyszły rozśpiewane i zachwycone. W sobotę też hasały pod sceną, kupiliśmy płytę, ale już w kolejce do podpisu nie chciało nam się stać, za rok też będzie okazja. Potem szybkie zakupy butów, dzieciaki obłowiły się w pięć par, Osobisty w jedną, a ja wyszłam z niczym, nic nie spełnia moich wymagań wizualnych, a jak spełnia, to jest z zamszu, a bez chodnika w śniegach, zaspach, błocie i kałużach takich butów nie widzę. Jedzenie i do mojej mamy, zostawić dzieci i znów na Kraków, na dorosły koncert. Uczucia mam po nim mieszane. To był benefis Atlantydy, wielu gości i goście mnie w większości zachwycili, na Ryczących dwudziestkach znów popłynęły łzy za losem Qni, o którym chłopaki pamiętają i dla mnie to o nim jest tekst Ale jutro pójdziemy na piwo <---klik .="" a="">
Na Zejmanie znów popłynęły łzy, ale tym razem ze śmiechu. Perły i łotry oraz Zniecacka Project też mnie setnie ubawili. Natomiast Atlantyda obroniła się tylko dwoma piosenkami, choć Pożegnalnym tonem prawie się uratowali. Wiecie, że to była szanta, jedyna, którą graliśmy na naszym weselu? I zaśpiewali z kobietą, z której udziałem wersję kocham najbardziej.
No a teraz trochę poplątania. W czwartek Osobisty chciał wyczyścić odpowietrznik na zbiorniku na wodę. Po odkręceniu tej części powinien zadziałać zawór bezpieczeństwa. Nie zadziałał. Nie było go. Na dłonie Osobistego poleciała 80 stopniowa woda. Zawołał mnie, ja przekonana, że leci woda z sufitu mówię, żeby zakręcił wodę, bo on był w takim szoku, że o tym nie pomyślał. Zakręcił i się zwija, myślałam, że poharatał ręce, a on mówi, że poparzył. Wysłałam go pod wodę i dowiedziałam się, że on wsadził tam jeszcze raz ręce, żeby to zakręcić, bo sam nie wiedział, co zrobić. W efekcie całą noc wisiał nad miską z wodą, bo mimo zażycia przeciwbólowych nie był w stanie tych dłoni wyjąć. Rano było ciut lepiej, to znaczy pojawiły się pęcherze, i mogliśmy jechać do lekarza. Oczywiście na szybko, bo ja z dziećmi na 11 na koncert. Zwolnienie do 4 marca, komplikacje w codziennym życiu i dłonie całe w bandażach. I na koncercie niby fajnie, ale ja się nawet boję go dotknąć w te dłonie.
A wczoraj do mamy przyjechałam ja i moi dwa\j bracia, którym też się życie poplątało. Nigdy jeszcze nasza trójka nie miała problemów tak w jednym czasie. Koszmarny weekend pod tym względem.
o matko bolesna, bardzo współczuję :(
OdpowiedzUsuńDziękuję. Z dnia na dzień jest lepiej, ale strasznie to uczy pokory. Nas oboje
UsuńAj waj, jak się porobiło, i do tego jednocześnie :/ Paskudna sprawa z tymi rękami, mam nadzieję, że w miarę szybko mu się to podgoi. Oby było tak, że zebraliście kumulację pecha i już nie będzie więcej takich przykrych spraw w tym roku.
OdpowiedzUsuńNieszczęścia chodzą stadami niestety. Mam tylko nadzieję, że skończy się na zasadzie " nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło."
UsuńO matko kochana. Współczuję. Musiało cholernie go boleć. Zdrówka dla Osobistego
OdpowiedzUsuńPo dwóch ibupromach nie było różnicy.
Usuńbardzo współczuję, życzę szybkiego powrotu do zdrowia
OdpowiedzUsuńDziękuję. Choć teraz przynajmniej mam go w domu
UsuńTrzymajcie się, kurczę, jak to życie się plącze...
OdpowiedzUsuńNajgorsze, że wszystko na raz
Usuń