czwartek, 19 maja 2016

Leżę i pachnę, czyli co kobieta robi, jak w domu siedzi i czemu to lubię

Leżę i pachnę, jak w tytule. Serio. Obok mnie kawka (spokojnie, Inka z dużą dolewką mleka, innej nadal nie pijam), książka też czeka. A leżę i pachnę, bo dziś rano postanowiłam, że robię "nic". No i nawet mi wychodziło gdzieś do 12 (dwa prania się nie liczą, jakby, bo pogody nie było i z kosza samo do pralki wyszło). Syn zakomunikował, że idzie na pole. Więc on po pachę koparkę, a ja klucz do blaszaka. Zabrałam potrzebne narzędzia, czyli widły, grabie, rękawiczki i moje taczki i poszłam zbierać kupki siana. Naszym kosiarzom zepsuł się traktorek i nie dojechali, więc Osobisty skosił kosą spalinową, potem zgrabiliśmy w kupki, głównie ja z Synem ;), a potem trzeba to było zebrać. Połowę mi się udało, a potem zaczął lać deszcz i nie było jak. Kosić by się znów przydało, a to tak leżało. Więc zrobiłam to dziś. I w sumie nie dość, że nie leżałam, to i nie pachniałam, chyba, że ktoś lubi naturę ;). Akurat kończyłam przed domem to, co Osobisty skosił w poniedziałek, jak Syn oświadczył, że do domu chce. To mu kazałam iść z obietnicą, że mamusia kończy i zaraz przyjdzie. No poradził sobie świetnie, zdjął buty, wysypał z nich piasek na środek jadalni... Pod ławą w salonie znalazłam drugą... Dałam nam na szybko zupę, chwyciłam za odkurzacz i wskoczyłam pod prysznic.No i teraz leżę i pachnę, jedwab na włosach i takie tam...Tylko czemu zawsze, jak robię nic potem jestem tak strasznie zmęczona? Bo my mamy pół hektara, i 11 kupek zostało do zniesienia. I maliny oberwałam też i agrest.
Lubię być panią domu, lubię "siedzieć w domu". Mam czas, na wszystko. I tak w zeszłym tygodniu w środę i czwartek lepiłam pierogi z dzieciakami. I mam ich teraz spory zapas w zamrażalniku. Swoich, pachnących, z farszem wiadomego pochodzenia. Będzie na wszelki wypadek. Jakbym chodziła do pracy, takie pierogowe posiedzenia mogłabym robić w sobotę i też nie zawsze, bo przecież trzeba nadrobić to, co w całym tygodniu się nie udało. Wczoraj z kolei robiliśmy ciasteczka, bo Córa dziś ma piknik w przedszkolu i chciała domowe. No i miała. Jeżeli zażyczą sobie klusek na parze, czy naleśników, to je dostaną, bo mam na to czas. Na siedzenie z nimi w piachu, czytanie, budowanie klocków i zabawę autami też. Bez ciągłego popędzania, czy patrzenia na zegarek.
Wiem, że budzi to ogromną zawiść. Kiedyś poszłam z Synem do sklepu obok, jakaś pani coś kupowała i oczywiście mały ją czarował. Pani pyta mnie ile ma i kiedy do przedszkola. Mówię zgodnie z prawdą, że w maju skończy 2 i pół i 1 czerwca do przedszkola. Na co pani do mnie:
- I dobrze, mama w końcu do pracy pójdzie. Ile można w domu siedzieć.
- Ile się chce, jeśli można - odpowiedziałam ze śmiechem, choć na usta mi się cisnęło zupełnie co innego, bo co babę obchodzi, co ja w swoim życiu robię. Mogę leżeć i pachnieć, mogę nie robić nic, a może zwyczajnie zarabiam w domu, choć ona tego nie widzi? W ogóle często spotykam się z pytaniami, kiedy wracam do pracy. Odpowiedź, że najpóźniej, jak się da, jest zazwyczaj kwitowana co najmniej zdziwieniem, a najczęściej totalnym niezrozumieniem. Ja rozumiem, że ludzie mają kredyty na dom i pracować muszą oboje, ale my nie mamy i nie musimy. Nas na kredyt nie było stać, ale większość też i tego nie rozumie.
Tylko dwie, czy trzy osoby mówią, że to cudownie i one też siedziały i nie żałują tego czasu. I spotkałam też panią, co spojrzała na mnie i Syna i zaczęła mówić, że ona tak zazdrości teraz mamom, które mogą siedzieć z dziećmi, bo ona nie mogła, musiała wracać do pracy, a teraz jest tak cudownie tym mamom. Szkoda, że taka postawa jest tak rzadka...
Siedzę w domu. Moje dziecko może chodzić na 3 godziny do przedszkola, ma potem mamę i możemy robić, co chcemy. Ma ciepły, świeży obiad. Czasem najbardziej pracochłonny, jaki może być. Może wstać, o której chce, nie muszę ich zrywać na nogi, żeby zdążyło do placówki. Bo nawet najlepsze przedszkole, to nadal placówka. I cały czas się zastanawiamy, co zrobić, żeby nasze dzieci nie musiały siedzieć w świetlicy... Cóż, mamy jeszcze trochę czasu na to :) I możliwość manewru. A mnie się do pracy nie spieszy.
Gratuluję tym, co doczytali do końca.

22 komentarze:

  1. Takim kluczowym słowem jest tutaj "wybór". Matki pracujące zawodowo często tego wyboru nie mają. Zupełnie nie wiem, co się porobiło w społeczeństwie, co to za presja, by kobiety jak najwcześniej podrzucały swoje potomstwo nianiom albo żłobkom i pracowały zawodowo. Może to chodzi o podatki. Tak czy inaczej - trzeba mieć odwagę, by publicznie powiedzieć - wychowuję swoje dzieci, nie pracuję zawodowo, jestem na utrzymaniu męża/partnera.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz modne jest spełnianie się, a siedzenie w domu przecież tak koszmarnie ogranicza, to też pewnie jakiś powód. No i "wszyscy pracują".
      Z tym wyborem to jakiś spisek dziejowy, bo świat tak się pokręcił, że żeby jako tako żyć, trzeba we dwójkę pracować. My z kolei wyboru nie mamy w drugą stronę. Nie mamy z kim zostawić Syna, czyli do teraz na pewno bym nie mogła wrócić, bo cena żłobka by nas pokonała. Zarobiłabym po prostu mniej, niż musiałabym wydać plus sprawy związane z pobytem dziecka gdzieś, nie w domu i moje podejście do żłobków (jako pedagog jestem przeciwna, po prostu). Z przedszkolem sprawa finansowa ma się dokładnie tak samo, plus skomplikowanie życia wszystkim, bo przedszkole od 7 do 17, a my pracowalibyśmy oboje na rano, oboje od 7...

      Usuń
  2. Często myślę o tym, co bym zrobiła gdybym była w domu, właśnie o tych pierogach czy kluskch na parze czy takich ziemniaczanych, o tym co zajmuje dużo czasu, którego ja po prostu nie mam. Nie żałuję, ponieważ to ja wybrałam taką drogę, wiem, że na dłuższą metę w domu po prostu bym się udusiła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Każdy ma inaczej. Ja kiedyś też sobie nie wyobrażałam. A teraz mam ogród, dzieciaki, książkę, fitness i doby mi brakuje ;) ja nie mam czasu pracować :P

      Usuń
  3. Żebyście wy wiedziały jak na mnie nadają, że dziecko w przedszkolu a ja siedzę w domu. Och... Jakaś masakra. Serio. a my dokonaliśmy z Mężahem takiego wyboru bo on ma taka a nie inna pracę, ale co z tego jak jakaś dziwna presja społeczna jest i matka w domu to matka wyklęta, leniwa i utrzymanka, która siedzi i nic nie robi. Najgorzej słyszeć takie teksty w rodzinie i wśród najbliższych znajomych, żałuje tylko, że od kobiet bo one odchowały swoje dzieci i zapomniały, że same siedziały, a poza tym ich mężowie wracali o 16-18 a nie po tygodniu, półtorej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zapominają również o tym, że bardzo często w wychowywaniu dziecka pomagały albo wręcz przejmowały obowiązki ich matki i babki, w wielopokoleniowej rodzinie było kilka kobiet i one dzieliły się praniem, sprzątaniem, gotowaniem itd. Powiem Wam tak - trochę zazdrościłam szwagierce, która miała do dyspozycji teściów. Oni zajmowali się wszystkim a szwagierka i szwagier szli do pracy i wracali na gotowe. Ale z drugiej strony bardzo ceniłam sobie niezależność, nikt mi się nie wtrącał, jak mieliśmy ochotę zrobić imprezę do rana to robiliśmy (hehe do dziś tak jest) jak się kochaliśmy to gdzie nam się podobało a nie po chichu bo babka za ścianą;).

      Usuń
    2. Też czasem patrzę na te dzieciaczki w wózkach na spacerach z dumnymi dziadkami i mi smutno, tak zwyczajnie smutno. I nawet nie o pomoc chodzi, ale o czas dla dzieciaków. Owszem, moja mama zawsze z nimi zostanie, nie ma problemu, pomagała mi, jak tam mieszkaliśmy, ale teraz to 25 km. No i ciągamy te dzieciaki wszędzie, na głupie zakupy, czy jak ja do ginekologa jadę. Bo nam się nie opłaca podrzucić mojej mamie. A drudzy dziadkowie 2 km obok! I te dzieciaki zawsze ze mną. Jak któreś chore, to oboje siedzą w domu, a jak Syn, to Córa do przedszkola nie jedzie, bo tej pół godziny nie ma z kim Syn posiedzieć. Ale potem sobie myślę, że mamy po swojemu i jak to przejdziemy, to nic nam już nie będzie straszne :)
      No i ja niedługo też będę miała dwójkę w przedszkolu i będę siedzieć w domu, mimo tego, że Osobisty wraca o 16 do domu. Ale też nikt nie patrzy, że mamy niewykończony dom, a samo się nie zrobi... Ech, ludzie widzą, co chcą i tyle

      Usuń
  4. Ja tez "siedze i pachne" :) a tak serio kilka kilkugodzinnych dniowek w pracy mi wystarcza. Gdybysmy dzialali po mysli Menzona powinnam calkiem siedziec w domu- tylko, ze nasze dzieci juz doroataja ( 17, 23) wiec wyobraz sobie jak na mnie patrza- "ONA prawie wcale nie robi" a jeszcze moga sobie na cos pozwolic!
    Sama bylam dzieckiem,, ktore w wieku 8 miesiecy poszlo do zlobka- taka niestety byla sytuacja rodzinna- przezylam i wyroslam. Moje dzziec do przedszkola poszly w wieku 3 lat- ten czas przed poswiecilam im kompletnie i ciesze sie z tego bardzo- nalezy dodoac, ze bez jakiejkolwiek pomocy dziadkow. Nawet teraz sprawia mi satysfakcje ugotowanie na czas obiadu czy rozmowy przy kawie gdy jestem tylko kura domowa i mam czas dla mojej rodziny.
    Ciesz sie celebruj te chwile- naprawde warto!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz jest łatwiej, bo do roku płacą, więc ten żłobek jest oddalony, nawet, jak musi być, bo pewnie, że są takie sytuacje i bynajmniej ta,co oddała, nie jest złą matką. Tylko kurczę, czemu kobiety sobie to robią i tak oceniają, docinają i krytykują, to już nie rozumiem. Bo to najczęściej one. Zamierzam siedzieć z dziećmi do oporu :) a potem pracować najmniej, jak się tylko da. Chyba, że za pracę uznamy pisanie, tu nie będę się ograniczać :) Przecież emerytury od państwa i tak nie doczekam ;)

      Usuń
    2. warto wobec tego gromadzić środki , który uczynią Cię niezależną ekonomicznie i to już teraz, zależność ekonomiczna jest niezwykle destrukcyjnym czynnikiem w małżeństwie

      Usuń
    3. Trudno gromadzić środki, jak się ich nie ma ;) choć Osobisty sam nalega np na to, bym to ja składała wniosek 500+, żeby to do mnie te pieniądze przychodziły itd. Pominę, że my mamy osobne konta, co wielu ludzi dziwi i żadne nie ma dostępu do kasy drugiego, takiej bezpośredniej, owszem, czasem dostaję jego kartę kredytową, ale sama nie wezmę nigdy. Niby małżeństwo, a tak bez sensu, zero zaufania, jak mówią ludzie, ale nam taki układ odpowiada. Nigdy, przenigdy też nie usłyszałam, że za dużo wydaję. W sumie to ja Skarb w domu mam :)

      Usuń
  5. Też chciałabym być w przyszłości taką mamą :) Tych chwil z dzieckiem nic nie zastąpi :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nic, ale oddech też jest potrzebny i o tym wiele osób zapomina, niestety.

      Usuń
  6. Fajnie, jak ma się taką możliwość. Ja siedzę, a i tak widzę, jak ten czas nam ucieka, jak gna. Co by było, gdybym pracowała i widywała dziecko wieczorami? Przekichane :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U Was to też trochę inaczej, bo pracujecie w domu. No i Ty masz kasę :)

      Usuń
  7. Czytając Twój post mam wrażenie jakbym czytała o sobie, gdyż jestem w bardzo podobnej sytuacji, jak Ty. Lubię być panią domu, lubię "siedzieć w domu" i nic nikomu do tego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do tego musiałam dorosnąć, ale teraz mi dobrze z tym :)

      Usuń
  8. Jeśli chodzi o opinie w tej sprawie to ja akurat spotykam się zupełnie z odwrotnymi, ciągle słyszę ze kobiety powinny siedzieć w domu i zajmować się praniem gotowaniem i wychowywaniem dzieci (najlepiej szóstki ). Co do pomocy dziadków w wychowywaniu, to jest oczywiste ze jest to najlepsza z możliwych sytuacja i bardzo naturalna, od zawsze tak było, i pomijając znaczenie czasu spędzonego przez rodziców z własnym dzieckiem, to dziadkowie mają nie przeceniony wpływ na wychowanie, wszak ich doświadczenie życiowe jest zdecydowanie większe i dystans do życia inny (dzieci zwykle nie chcą korzystać z rad rodziców ale z rady dziadka już skorzystają ) Przedszkole czy żłobek moim zdaniem ma niezastąpione możliwości socjalizacji o co w rodzinnym domu zwłaszcza nie wielopokoleniowym trudno (a co potem widać w życiu społecznym) , nie wspomnę już o roli edukacyjnej a przecież nie wszystkich rodziców stać a czasami brakuje i wiedzy i umiejętności do zorganizowania sensownych zabaw i gier. Jednak jak już kilka osób wcześniej zauważyło najważniejszy jest wybór a raczej możliwość jego dokonanie i kształtowania własnego życia tak jak się chce, byle tylko pamiętać ze to własne życie to też życie dzieci .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapominamy jeszcze o czymś, niezwykle ważnym - o pieniądzach. Dzieci rosną, stają się samodzielne i niezależne i pewnego dnia kobieta zostaje z zerowym kapitałem początkowym, nie ma żadnego doświadczenia zawodowego, może co prawda się zacząć dokształcać ale i tak ma niewielkie szanse na rozpoczęcie życia zawodowego, ograniczona choćby i przez wycofanie. Pozostaje jej oczekiwać wsparcia finansowego ze strony dzieci, chyba że małżonek w dalszym ciągu jest skłonny dzielić się kapitałem. A z tym bywa różnie.

      Usuń
    2. i brak okresu składkowego na emeryturę :(

      Usuń
    3. Ja na szczęście przed ciążą troszkę pracowałam, więc jakieś tam grosze mam, a i do zawodu łatwiej mi będzie wrócić. Tam, gdzie pracowałam, miejsce czeka i niewiele się zmieni, tego jestem pewna. Inna sprawa, czy akurat tam wrócę. Nie wyobrażam sobie nie pracować zupełnie i nie mieć swoich pieniędzy na przysłowiowe "waciki". Teraz mi było ciężko, jak Osobisty nas utrzymywał pogodzić się z tym faktem, jednak mam niezwykłego męża, który kazał mi się uspokoić i nie gadać bzdur, bo pracuję na więcej, niż pełen etat w tej chwili.
      Ze względu na socjalizację moje dzieci posyłam do przedszkola z datą wybicia im 2 i pół roku życia. Mimo tego, że przecież w obu przypadkach jestem w domu. Choć na chwilę, żeby się obyli, nauczyli żyć w grupie, bo choć jest ich dwoje i też mają łatwiej, to jednak grupa rówieśników to nie to samo. A że przedszkole i ciocie w nim mam kreatywne, tym lepiej :)
      Dziadkowie, no cóż... to osobny temat, tak naprawdę.

      Usuń