poniedziałek, 9 grudnia 2019

Kocham poniedziałki!

A przynajmniej ten dzisiejszy, bo mogę odpocząć. Za nami bardzo intensywny weekend,  który zaczęliśmy już w piątek, a który według planu aż tak intensywny być nie miał. Ale jak wiadomo, życie weryfikuje plany.
Piątek, to jak wiadomo mikołajki. Syn miał skończyć o 14, jak zawsze, Córa o 14.30 i mieliśmy mieć kupę czasu do 16, kiedy zaczynał się mikołajkowy turniej piłki dla grupy młodszej. Jednak święty zapowiedział się dopiero na 13, panie prosiły o minimum półtorej godziny na ogarnięcie, bo w tym miało być przedstawienie. Też nieźle, Osobisty odbierze go w drodze z pracy, a ja dam Córze jeść i spakujemy się na turniej, bo ona miała tuż po młodszej grupie. Odebrałam ją spokojnie ze szkoły, poszłyśmy po jedną rzecz do sklepu (wiwat płacenie telefonem, ob nie wzięłam ze sobą niczego) i wybieramy się do domu, gdy dzwoni Osobisty, żebym jechała po Syna, bo on utknął w korku. 14.45. Bosko. Pojechałam, po 15 byliśmy w domu i tu już na biegu.
Turniej na szczęście udany, wróciliśmy po 19, zrobiłam masę do tortu i go przełożyłam. Masą cukrową miałam dekorować u mamy, żeby mi się nie rozpuściła.
Rano wstaliśmy bardzo wcześnie, bo według planu mieliśmy jechać dopiero na 11.30, ale wpadła próba na 8.30, już po tym, jak zamówiłam urodziny. W efekcie nawet dobrze się stało, bo podjeżdżając na parking już zadziałał ABS, pojechałam prosto, zamiast skręcić i musiałam kombinować. Zalodziło całe miasto, puściło dopiero za dwie godziny, kiedy wychodziłyśmy z próby. Podejrzewam, że jakbyśmy mieli jechać tak, jak zawsze, to byśmy się nie wybrali lub nie dojechali. Mimo to koszmarnie się zdenerwowałam, tort robiłam na biegu, ale na szczęście się udało. Na 13.30 pojechaliśmy do lokalu i tu już  było spokojniej.
Urodziny do 16, a o 16 zaczynały się warsztaty świąteczne, na które Córa koniecznie chciała iść. Na szczęście Osobisty dojeżdżał później, więc on wziął Syna do domu, a ja z nią pognałam na zajęcia. Trochę mi się nie chciało, ale nie żałuję. Bombki z opłatków, łańcuchy ze słomy i serwetek i już bardziej tradycyjne ozdoby pozwoliły mi ciut oderwać myśli i odpocząć.
W niedzielę na 9 jechaliśmy do Krakowa, na turniej tańca. Zeszło nam prawie do 13, potem do kina na Krainę lodu II, kościół i obiad.Wróciliśmy do domu wykończeni, choć zadowoleni. Film szalenie mi się podobał. Na dialogach Anny i Kristoffa prawie się popłakałam ze śmiechu. Nadinterpretacje mnie bardzo śmieszą, ale nie przyczyniają się do ich zaprzestania w moim wykonaniu. Według mnie ta część nawet lepsza od pierwszej, choć muzycznie nic mi w ucho nie wpadło. Kiedyś sobie zrobię maraton obu i porównam.

4 komentarze:

  1. Intensywnie! :) Ale chyba fajny czas ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zmęczyłam się samym czytaniem :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A! W środę jeszcze w sądzie byłam i wyjechałam z Mogilskiego po 15. Więc sobie wyobraź, jak się jechało

      Usuń