poniedziałek, 16 września 2019

Wciągnięta przez rzeczywistość trudną do ogarnięcia

W tamtym roku było łatwiej, naprawdę, Córa miała na jedną godzinę, co prawda wczesną, ale na jedną, wychodziła też praktycznie codziennie o tej samej. Dzięki temu zawoziłam ją do szkoły, potem Syna do przedszkola, koło 8 byłam w domu i tak do 11 lub przed 12 (częściej) kiedy szłam po Córę. Odrabiałyśmy zadania, robiłyśmy obiad i na 14 po Syna. A teraz...
Zacznę od legendy.
Przedszkole jest oddalone od nas 10 km. Plus taki, że skończył się remont, mamy rondo, więc dojeżdżam w 10 minut.
Syna zawsze muszę odebrać najpóźniej do 14.
Szkoła jest oddalona o niecałe 1,5 kilometra, na spokojnie na nogach lub na rowerze czy ostatnio ukochanej hulajnodze można się przemieścić.
Tańce Córy są 25 km od nas.
Osobisty pracuje od 6 do 14 plus dojazd z Krakowa 25 kilometrów.
W poniedziałek Córa ma na 11.50. Jedziemy więc do przedszkola po 8, wracamy do domu, coś ogarniamy i ruszamy. Z powrotem jestem po 12, a o 13.45 ruszam po Syna. Córa kończy o 15.25. I to jest jeden z niewielu naszych wolnych dni.
Wtorek jest prostszy, bo Córa ma na 9, więc najpierw jedziemy z Synem, potem zostawiam ją w szkole, a że kończy o 13.35 to ją odbieram i od razu jedziemy do przedszkola. Kocham wtorki. Przy czym o 16.30 Córa ma piłkę, a o 17.30 piłkę ma Syn. Na szczęście na miejscu, niedaleko, więc nie jest tak źle. W okresie bardziej jesiennym i zimowym treningi we wtorki będą odwołane.
Środa to jest hardcore. Jeszcze tego nie ćwiczyliśmy, bo dopiero pojutrze rusza rok taneczny i baletowy, ale już mam ciarki. Córa ma na 10.50, więc najpierw rano zawozimy Syna, wracamy do domu, robimy coś na kształt obiadu i ruszamy do szkoły. To jest dzień, kiedy nie jadę po Syna, bo jego przedszkole jest w połowie drogi na tańce Córki, a ona kończy o 14.30. Skutkowałoby to jeżdżeniem w te i we w te. Osobisty albo będzie wychodził wcześniej z pracy, żeby go odebrać, albo będzie pracował na home office. Ja za to jadę po Córę, z wałówką w samochodzie i pędem biegiem jedziemy na miejsce tańców, na 15. Mamy pół godziny od zakończenia lekcji, żeby zdążyć. Umówiłyśmy się, że będę jej brać rzeczy z szatni i będzie się w korytarzu przebierać, po drodze będzie jeść, a na miejscu wysadzę ją w dobrej uliczce, by biegła się przebrać, a ja pojadę parkować i dopiero do niej dołączę. Spóźnimy się, ale nauczycielka wie i się zgadza. Musi się udać.
Ale żeby nie było za łatwo, Córa poszła kiedyś z Synem na trening karate i wsiąknęła. W związku z tym wracamy z tańców te 25 km, żeby zdążyć odrobić zadania, coś zjeść i pognać na 18 na karate.
W czwartek jedziemy z Synem, wpadamy do domu na chwilę, bo Córa na 10 ma być już w szkole. Tego dnia kończy o 15.25, więc ja znów jadę po Syna, a dopiero potem po nią. Z przerwą godzinną w domu. Po południu mamy wolne.
W piątek ma na 11.50 i kończy o 14.30 więc od razu po przedszkolu ją odbieramy, choć musimy chwilę na nią poczekać.
I znów o 16.30 i 17.30 piłka.
Sobota to już luzik, bo tylko tańce o 11.30.
Cały czas zastanawiam się, kto pierwszy padnie, ja, czy oni. I o ile oni wiedzą, że z zajęć dodatkowych zawsze mogą zrezygnować, to z jazd z nimi i po nich do placówek ja już nie mam szans się wypisać. Minęły dopiero dwa tygodnie, a ja mam dość. A co z czasem intensywnych prób? Wolę o tym nie myśleć. Na razie mam poustawiane alarmy, żeby zdążyć wszędzie na czas.
Ach, zapomniałam, od czwartku zaczynam rehabilitację na kręgosłup. I oczywiście, że nie pod domem, bo terminy na marzec, a daleko. W ten czwartek jadę na 16, potem umawiam się z dnia na dzień. Może ogarnę.
Jak to rozpisałam to nie wygląda tak źle, choć nadal trochę przeraża. Ale żeby nie było tak tylko o biegu to powiem Wam, że w końcu uruchomiliśmy solary. Wczoraj kąpaliśmy się w wodzie zagrzanej słońcem. A jutro ma przyjechać facet, by podpisać umowę o fotowoltaikę. Dzieje się, dzieje się intensywnie, ja już nawet przestałam liczyć pieniądze, bo się doliczyć nie mogę, grunt, że Osobisty ogarnia. Mamy też podjazd zasypany kamieniem, wyrównaną ziemię i nawet trawa przyszła.
Wczoraj pojechaliśmy na wystawę orchidei, bonsai, sukulentów i festiwal owadożernych, ale to opiszę osobno, bo i tak mi wyszła mega notka.

8 komentarzy:

  1. O rany, faktycznie trzeba logistycznie to wszystko ogarniać...

    OdpowiedzUsuń
  2. Haha, i ja marudzę, że mi trudno :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe jak sobie w takiej sytuacji radzą rodziny, gdzie obydwoje rodziców pracuje?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy pomocy świetlicy i dłuższego pobytu w przedszkolu

      Usuń
  4. Ciężka sprawa, ale mnie i tak najbardziej zainteresowały te solary :) Będę Cię sukcesywnie podpytywać, czy jesteś/cie zadowolona/leni.

    Pojadę teraz truizmem. Obowiązki obowiązkami, ale zdrowie to podstawa. Jakby kręgosłup Ci siadł, żadne zajęcia dodatkowe, tańce ani karate nie miałyby znaczenia. Tutaj nie ma "może ogarnę" :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem po pierwszych zajęciach. Pan utrzymuje, że nie jest sadystą, ja udaję, że mu wierzę.
      Solary na razie się sprawdzają, od tygodnia nie grzaliśmy wody do kąpieli i na grzejniki.

      Usuń