wtorek, 25 października 2016

Dziecko? Trudna decyzja... Przytłoczona jesienią

Wczoraj wróciliśmy od mojej mamy ze śpiącym Synem. Rozebraliśmy, nałożyliśmy pieluchę na noc, bo choć ostatnio noce są suche, ale ta mogła być długa, a u babci pił sporo. Jakieś dwie godziny później rozległo się: Tato, siku! Osobisty wziął go do łazienki, potem odprowadził do łóżka. Stanęłam oparta o szafę i stwierdziłam, że proces odpieluchowania mamy już za sobą. I stąd powstała refleksja, że to jest ten czas, w którym decyzja o kolejnym dziecku staje się trudniejsza. Oboje dzieci mamy już mocno samodzielne, z pokrojonego chleba sami sobie zrobią kanapkę, sami się ubiorą, rozbiorą, jakoś umyją, pożegnaliśmy pieluchy. Najgorszy czas za nami. Nie to, że planujemy trzecie, w tym temacie to planujemy wkładkę hormonalną dla mnie. Parę stówek i spokój na pięć lat.

Nie ma mnie tu i nigdzie, bo przytłoczyła i porwała mnie jesień. Wczoraj kopałam truskawki, maliny, porzeczki, hibiskusy, nektarynki, berberys i jakieś inne bezimienne dla mnie chabazie, a dziś to wkopywałam u siebie. Mama ma tego za dużo, a sił coraz mniej i mam wrażenie, że powoli przenosi ogródek do mnie. Obsadziłam sobie rów takim co się płoży i teraz ma takie czerwone owocki, wzdłuż hibiskusy. Pięknie będzie. Pominę, że tyle czasu mi to zajmuje, że przyjeżdżam z przedszkola, zabieram się za robotę, a potem mało czasu mi na ugotowanie czegokolwiek zostaje. Gnam po dzieci i tak zlatuje dzień za dniem. Nawet nie bardzo dociera do mnie, że w ten weekend już będzie grobowo. Jesteśmy w totalnym lesie, nie wiemy, jak to ogarnąć, gdzie jechać kiedy i w ogóle nic. Tyle, że znicze mamy kupione, od producenta, za takie wielkie dałam 3 złote! Bajer. No i chryzantemy kupiłam w sobotę, choć nie planowałam, ale piękne i niedrogie. W domu dochodzą mi te, które w tamtym roku zebrałam ze śmietnika, wsadziłam do garażu, na wiosnę do ziemi, a teraz zaczynają mi się rozwijać. Nie wiem, czy zdążą, ale to najwyżej będzie na ciut później, niż Wszystkich Świętych, czy Zaduszki. A to te ładne, z tych wielkich, cieplarnianych. Dwie zostawiłam w ziemi, żeby sprawdzić, jak bardzo są cieplarniane.

Plan się jeszcze skomplikował, bo moja mama dziś wylądowała w szpitalu, z napadem częstoskurczu tak silnym, że nie mogą jej ustabilizować. Nawet się nie kłóciła, jak ją zostawili na oddziale. Ciekawe, kiedy ją wypuszczą, jutro jadę jej zawieźć rzeczy, które dziś zabrał z domu rodziców Osobisty. Bo był u niej już, gdyż baliśmy się, że jak ją wyprowadzą, to wsiądzie w busa i pojedzie sama do domu. Ot, moja mama, a że komórki nie posiada, bo nie i już... No właśnie.

Nie ogarniam ostatnio. Za szybko, za dużo, za, za, za... Do tego co tydzień ostatnio Osobistemu wypadała delegacja, też go nie było, po 1 listopada też może być kolejna. A to też nam plan dnia zmienia i czasem nie mam sił siąść do komputera. Do tego dochodzi fakt, że ja od poniedziałku do piątki wożę dzieci do przedszkola, a w sobotę jeszcze Córę na tańce. Dla siebie zostaje niedziela, więc też staramy się wykorzystać na maksa. I tak mi leci ten czas, na szczęście nie przelatuje przez palce :)

12 komentarzy: