Chmury, wieje, a my chcemy na samoloty... No to pojechaliśmy. I dobrze zrobiliśmy, bo choć było zimno, to wszystko było widać, bo chmury były wysoko. Ale po kolei. Wyposażeni w akcesoria niezbędne, czyli picie, jedzenie i aparat (jakie toto ciężkie z tym długim obiektywem, to o ja nie mogę, bo my Nikona posiadamy, dość dobrze wyposażonego, a przez to zajmującego sporo miejsca i ważącego swoje. Chociaż Osobisty pocieszał mnie, że istnieją jeszcze obiektywy z metalową obudową... Koniec dygresji fotograficznej na tą chwilę).
Na miejscu byliśmy tuż po 11, czyli tuż po rozpoczęciu. Niestety wszelkie znane nam dziury obstawione, więc uiściliśmy 20 złotych od osoby za wstęp, na szczęście Córa za free i weszliśmy. Generalnie nie żałujemy tej kwoty, Muzeum cudne, rozbudowane, fantastycznie się bawiliśmy. Córa chciała wleźć za każdy sznurek i robić za obiekty muzealne. Nawet pod gabloty właziła. Bo w większości przełaziła na własnych nogach, gdyż nie wzięliśmy wózka. Rozmyślnie, by móc wszędzie wejść. Czasem tylko Osobisty ją brał na ręce, jak za bardzo wojowała, a funkcja oczy dookoła głowy obojga rodziców zawodziła. W takim tłumie natychmiast byśmy ją zgubili mimo czerwonego kapturka. Ale wtedy jej się nudziło niesamowicie, więc szybko wracała na własne nogi.
Córa doszła do takiej wprawy, że jak tylko mówiłam patrz, to zadzierała głowę do góry. Strasznie jej się podobało. Skończyliśmy imprezę jakoś po 16. Skończyliśmy ją siłownią, to znaczy gwoli ścisłości Osobisty skończył, bo... Córa padła. Idziemy, on ją niesie, a ja patrzę, ona zasypia. Więc mu mówię, żeby ją na ziemi postawił. No zrobił to, ale co z tego, jak już nogi się składały... Wziął ją na barana, żeby więcej widziała to... zaczęła się gibać do tyłu. W końcu przytulił i zasnęła. I niósł ją tak ze trzy kilometry, bezwładną. Tu żałowaliśmy, że nie mamy wózka. Do samochodu ją włożyliśmy, nawet nie drgnęła. Pojechaliśmy na pizzę, zostawiliśmy ją w samochodzie, szyba otwarta, my obok (żeby nie było, że całkiem samą, 4 metry od nas spała) Obudziła się, jak kończyliśmy jeść, bo karetka jechała tuż obok. Wciągnęła pół kawałka pizzy i pojechaliśmy do domu. Byliśmy przed 19, Córa siadła na krześle i tak siedziała przez 5 minut. Zamęczyliśmy dziecko. Ale jakie szczęśliwe dziecko ;)
Dygresja fotograficzna numer 2: robienie zdjęć samolotom w locie komórką uważam za nieco nie na miejscu. Nawet nasz sprzęt jest za słaby, mamy za krótki obiektyw. Ale co kto lubi...
A to w ten weekend było. Nawet człowiek się nie orientuje :)))
OdpowiedzUsuńnajważniejsze, że zadowoleni ;)
OdpowiedzUsuńSuper, że wypad się udał i że się Wam podobało;):)
OdpowiedzUsuń