sobota, 26 czerwca 2010

Wezmę do buzi, ale nie połknę

            Zacznęcytatem z popularnego serwisu

<gracek>Każdy mężczyzna w swoim życiuwypowiada te trzy kłamstwa: 
- Będę cię kochał wiecznie. 
- Nigdy cię nie zdradzę. 
- Weź do buzi, powiem ci jak będę kończył ...”

 

            Zastanowiłomnie trzecie zdanie. Dla mnie seks francuski jest takim, jak każdy inny. No,może nie do końca, może troszkę lepszy. Ale wiem, że wiele kobiet się gobrzydzi. Napawa je wstrętem sam pomysł wzięcia do buzi penisa partnera, opołykaniu już nie wspominając. Stąd ich wieczna prośba o mówienie, kiedy będziefinał, by się móc wycofać. I tu właśnie nie do końca rozumiem. Czym różni sięobdarzenie pocałunkami męskości faceta od pocałowania jego ust? To tylko innaczęść człowieka, którego kocham, całego, a nie że coś mniej, a coś więcej, acoś w ogóle jest nieczyste i się wstydzę. Rozumiem, że sperma może nie byćsmaczna, że ma różne smaki, ale nie jest też szczytem obrzydlistwa. I… Niesądzę, byśmy my „tam” były super smaczne. A chyba nie ma kobiety, która nielubi być pieszczona językiem. Pomijam te, które uważają ten rodzaj pieszczot zagrzech i sobie nie pozwolą zrobić minetki. Ich strata. No i strata ich facetów,bo na loda to też nie mają co liczyć. Ale załóżmy, że pani lubi. To jak? On mają zadowolić, a ona ewentualnie rączką go popieści? Coś nie gra. W związkuzakładamy równouprawnienie, szczególnie w sprawach seksu. Zamykanie się najakąś formę, bo nie, a przyjmowanie jej od partnera jest zwyczajnie nie wporządku. A już w ogóle zrywanie się z łóżka i wypluwanie spermy, jak już się zgodziłona finał w ustach uważam za brak szacunku dla partnera. Jak już masz w buzi, topołknij, a nie udowadniaj mu, że generalnie to cię zmusił i musisz do łazienkibo zwymiotujesz…

            Nikogonie namawiam na seks oralny z połykiem. Jak kobieta nie chce pieścić partnerajęzykiem i ustami, to ok., ale niech nie wymaga od niego takich pieszczot wstosunku do siebie. Namawiam raczej na otwartość, szczerość i brakwykorzystywania partnera. Bo zapewne za dobrego loda odwdzięczy sięfantastyczną minetką. Czy aby na pewno nie warto?

            Mrau…

piątek, 25 czerwca 2010

Dieta cud

            Mam w domufantastyczny środek odchudzający, a dopiero dziś to zauważyłam. Nazywa się on:„Jedzenie posiłku z Niką”, czyli moim psem. Psica wyłudza jedzenie. Nieszczeka, nie piszczy, po prostu stoi. Stoi i się gapi. Czasem trąci nosem lubłapką pogłaszcze. Jakbym jej nie dała, to by mi w gardle stanęło, tak się gapina mnie tymi ślepiami. I tu jest ogromny potencjał rozdzielony na dwie wersje.Pierwsza, hard, dawanie psu tak często, jak prosi. Ale wersja ta grozi śmierciągłodową, bo pies zjada to, co ma, bardzo szybko, a poza tym je wszystko. Mówiącwszystko mam na myśli dosłownie wszystko, począwszy od kiszonej kapusty,ogórków, przez mięsko, rybki, ziemniaki, po musztardę, ketchup i chlebek zmasłem. Wersja druga zakłada dawanie jej co jakiś czas. Dziś w ten sposób udałomi się ocalić pół obiadu.

Kurację poleca się osobom o miękkim sercu, podatnym na takie dwa ślepia.

środa, 23 czerwca 2010

Zimnica i opona come back

            Nie wiem,kto wyłączył ogrzewanie, ale proszony jest o jego uruchomienie, bo zaczynamidiocieć. Zwyczajnie mi mózg zamarza i to dlatego. Zaczęło się od zamawianiaurlopu. Od 18 sierpnia do 23 tegoż miesiąca. I wszystko byłoby ok., gdyby nieto, że 21 mamy iść na ślub i wesele przyjaciela Skarba. A tu termin zaklepany,zaliczka wpłacona… Na szczęście udało się odkręcić. Wczoraj robiłam przelew. NAdrugie konto Skarba miało iść, ale przecież łatwiej na zwyczajne. I jakoś takdojść nie mogło i nie mogło… Nic dziwnego, pieniądze doszły na inne w końcuprzecież. Żądam ciepła. Bo jeszcze parę wpadek i pójdę z torbami.

            A! Ijeszcze auto prosi się do wulkanizatora. Powietrze mi schodzi z koła. Tak sobieo. To daje zatrważający wynik czwartego robionego koła odkąd mam Lwiątko i mogęnim jeździć, czyli od grudnia. Najpierw była śrubka, potem blaszka, co się dałojeszcze załatać, następnie gwóźdź, który załatwił mi oponę na cacy i teraz tocoś. Naprawdę poproszę o kartę stałego klienta.

sobota, 19 czerwca 2010

O sobocie w pracy, czyli jak niechcenie wychodzi na dobre

            Wsiadłam doauta w zważonym humorze. Wcale nie pasował mi „Piknik rodzinny” z okazji DniaBrata Alberta. Do pracy w sobotę to ja już dawno przestałam chodzić, a jeszczew takich chorych godzinach. Sytuacji nie poprawiał fakt, że rano lało i byłozimno. W kurtce, adidasach i ciepłym swetrze przybyłam na miejsce. W deszczurozłożyłam nasze stoisko wikliniarskie i… Zaczęłam się nudzić. Ludzi jak nalekarstwo, mokro, zimno… Dopiero potem się zaczęło. Jakoś mi się udzieliłnastrój zabawy i poszło, przestałam o tym myśleć, jak o dniu w pracy.Oczywiście objadłam się po uszy, kiełbaską, krokietem, ciastem i… Ormiańskimjedzeniem. Ksiądz Prezes częstował, nie wypadało odmówić, choć dopiero jakzjadłam to powiedział co dał. Czyli baraninę i suszoną wołowinę, choćpoczątkowo utrzymywał, że to osioł. I do tego zielona papryka. Aua. Nadalgardło mnie pali. Ale najlepiej było, jak wyszło słońce, grała muzyka, byływystępy, a ja dorwałam się do ogromnych baniek mydlanych. Nie wiem, kto miałwięcej radochy, dzieciaki, czy ja. Pominę, że ksiądz Prezes postanowił udzielićwywiadu telewizji na tle mojego stoiska…

            Bawiłam sięfantastycznie, choć tak mi się nie chciało. A teraz jestem zmęczona, jakbymnosiła kamienie cały dzień. Ale jakoś tak uśmiech mi nie schodzi z twarzy.

środa, 16 czerwca 2010

W biegu

Ciągły bieg, pęd, masa załatwiania i spraw na głowie. I w tym wszystkim ogromna niechęć do tego miejsca, do pisania. Mam przesyt. Przerwa. Bo muszę, bo zaczynam nie lubić tego kawałka sieci.

sobota, 12 czerwca 2010

Jeśli nie chcesz mojej zguby, to komary zabij, Luby...

            Zjada mnieżywcem. Te tegoroczne komary to rzeczywiste koszmary. Ja już pominę, że jestich ogromna ilość, a powinno je powymrażać, bo zima ostra była. Była, prawda?Nie mam przywidzeń? Ale ja na komary jestem uczulona. Naprawdę. Jak mnie takazwierzyna użre to mi wyskakuje bąbel o średnicy 4 centymetrów,puchnie, swędzi i bili przy każdym dotyku, póki nie rozdrapię. Jak rozdrapię,to już tylko boli. Off działa o tyle o ile. Musiałabym przekroczyć ustalonądawkę, żeby działał faktycznie, a jak się spryskam to się kleję. Wczorajkupiłam sobie Fenistil i to faktycznie pomaga, znika opuchlizna, nie swędzi. Noale to już działa po, więc sobie łażę z dziesiątkami bąbli na ciele. Jakdziecko wojny…

            Nienawidzękoszmarów!!

wtorek, 8 czerwca 2010

Serdecznie dziękuję

            Tym, którzybyli ze mną myślami przez tamten okropny tydzień…

            Tym, którzypomogli dobrym słowem i wsparciem. Szczególnie Gabi za jej obecność. Arturowiza to, że załatwiał ze mną te wszystkie nieprzyjemne sprawy… Zakładowipogrzebowemu za pamiętanie za nas o wszystkim, nawet o pinezkach.

            Aszczególnie tym, którzy byli osobiście lub myślą na pogrzebie… M za to, że mimoprzeszkód dotarł i oderwał mnie od tego koszmaru. Gabi za to, że pomimo słońcai pylących traw dotarła na cmentarz. I w końcu Arturowi za prowadzenie mnie ipodtrzymywanie. Bez Ciebie nie dałabym rady. Wszystkim Wam jeszcze raz wimieniu swoim i rodziców serdecznie dziękuję. To dla nas wiele znaczy…

niedziela, 6 czerwca 2010

Śmierć

            Dziadekzmarł w Boże Ciało, 3 czerwca o 17.05. Telefon zabrzmiał pół godziny potem.Niedowierzanie, otępienie i następny dzień. Trzeba było pojechać do szpitala,po rzeczy, potem do prosektorium, na okazanie zwłok. Koszmar. Nikomu nie życzę,nie mogę się pozbyć sprzed oczu. Prokurator, bo przecież dziadek upadł iokropne oskarżenia pani w szpitalu. Na szczęście prokurator okazał się ludzki,bo nie wiem, jakbym przez to z mamą przeszła. Tata nie był w stanie jechać.Może i lepiej…

            Urząd.Ponad 4 godziny czekania na akt zgonu, a byliśmy 7 w kolejce… I taki stan…Jakby nic się nie stało. Bo przecież tak źle, tak strasznie, a oni robią to takwolno. Więc nic się nie stało. Nie mogło. Potem już tylko ksiądz, zakładpogrzebowy. Jak za szybą. Miliony telefonów, jakby nie dotyczyły tego, codotyczyły. Urząd wyprał mnie z emocji. Puszczają co jakiś czas, owszem, alepuszczą na całego pewnie na pogrzebie. Dobrze, że jest przy mnie, przy nas On…

            Koszmar…

czwartek, 3 czerwca 2010

Czy w śpiączce jest jak we śnie?

            Do chorychw śpiączce farmakologicznej nie wpuszczają. Medycznie to rozumiem. Każdyzarazek, każdy mikrob i każda styczność ze światem zewnętrznym jest bardzoniebezpieczny. Ochrona tych ludzi jest bardzo ważna, bo po zabiegach, bardzociężkich, w bardzo ciężkim stanie sami bronić się nie mogą. Więc bronią ichlekarze, zakazami, odwiedzinami przez szybę, przez dwie godziny. I ja torozumiem. Ale… Wierzę bardzo mocno, że obecność przy takiej osobie jestzbawienna. Że jest to stan nie do końca snu i pacjent wie, co się wokół niegodzieje, kto obok jest. Psychologicznie nie mogę się zgodzić z tymi zakazami.Czuję, bo to na granicy czucia i wiary, nie wiedzy, że ci ludzie mają w sobiewszechogarniającą samotność. Ciągle obce dłonie, nikogo znanego, swojego. Apsychika do całego przebiegu zdrowienia jest bardzo istotna. Poczucieopuszczenia temu nie sprzyja. A przy braku odwiedzin nie ma rąk, nie ma głosu,nie ma obecności. Nie wiem czy bardziej ja potrzebuję tego kontaktu, czydziadek. Ale siedzi we mnie takie poczucie niedopełnienia w tej kwestii. Iwalczy z rozumem, który mówi, że tak ma być, że tak musi być…

środa, 2 czerwca 2010

I skąd nadzieję brać...

            Beznadziejnie.Nie mam sił. Na nic. Nawet na nadzieję, bo ona tak boli. Śpiączka, czekanie,nadzieja, duszenie nadziei, strach. I ta niechęć przed odbieraniem telefonu, bomoże dzwonią ze szpitala… Z wieścią…

            Beznadziejnie…