Moja mama znów została zapytana o to, kiedy zostanie babcią. I nie pomaga odpowiedź, że ona już babcią jest. Bo jest. Ma trójkę wnucząt, prawie dorosłych. Ale kiedy zostanie nową babcią. Bo przecież ślub w sierpniu był, a my nadal nic. Przy założeniu, że mama, jak zresztą cała reszta rodziny, nie jest wtajemniczona w nasze planowanie (po co ma się denerwować), więc nie bardzo może coś odpowiedzieć. A nawet, jakby wiedziała, to i tak by nie powiedziała, bo to nie interes obcych ludzi. Mnie nikt nie pyta. Pamiętam tylko, że przy każdych możliwych życzeniach, czy to świątecznych, noworocznych, czy urodzinowo- imieninowych słyszę właśnie to życzenie. Na szczęście pytania udaje się nam uniknąć. I dobrze, bo niezmiernie mnie ono denerwuje. Nikomu nic do tego. Nikt nie ma prawa nam do sypialni zaglądać, to nasza i tylko nasza decyzja, czy na tak, czy na nie, czy na jeszcze nie. Ale ja jestem w stanie odeprzeć te pytania w miarę bezboleśnie dla mnie. Zastanawiałam się natomiast, co czują pary, które się starają, nie cykl, czy nawet trzy cykle, ale rok, dwa… Jak ich muszą boleć te pytania, kiedy dzidzia, sugestie, że w nocy, to oni chyba leniuchują i że może by się zabrali do roboty. Jak to musi bardzo ranić.
Małżeństwo z reguły oznacza dzieci w jakimś tam odstępie czasu. Ale nie zawsze. Para czasem nie chce, czasem nie może. I naprawdę nie powinno to nikogo obchodzić. A szczególnie tych rzesz życzliwych, którzy przecież pytają tylko z troski, z sympatii, bo tak lubią dzieci. A jednocześnie ci lubiący dzieci sympatyczni ludzie wytykają palcami dziewczynę z dzieckiem, a bez ślubu. Przecież też dziecko. Powinni się cieszyć. Ale nie, bo to grzech. A może nieposiadanie dzieci w małżeństwie po 9 miesiącach od ślubu to też grzech? Hm…