Bądźcie szczęśliwi, radośni, bo mimo wszystko mamy za co być wdzięczni. Bądźcie ze sobą, dla siebie. Łapcie chwile i cieszcie się nimi.
Zdrowia, bo ono teraz najważniejsze, szczęścia, uśmiechu i miłości.
Bądźcie szczęśliwi, radośni, bo mimo wszystko mamy za co być wdzięczni. Bądźcie ze sobą, dla siebie. Łapcie chwile i cieszcie się nimi.
Zdrowia, bo ono teraz najważniejsze, szczęścia, uśmiechu i miłości.
W sobotę odsunęliśmy lodówkę i zmywarkę, choć próbowałam przemówić Osobistemu do rozumu mówiąc, że przychodzi Jezus, a nie sanepid, czy teściowa (tak stopniując napięcie). Ale się uparł i odsunął. Czego tam nie było! No dobra, wiem czego, takiego nożyka do wydrążania środka z jabłek nie było. Już dawno zaginęło i nijak nie wiemy, gdzie się podziało, a jak już tam nie ma, to czas kupić nowe.
Muszę jeszcze okno umyć, przynajmniej w kuchni, ale to chyba w wigilię, żeby było chwilę czyste. Mamy kota, który drapie po szybach, jak chce zmienić stronę okna, czyli jakieś milion razy dziennnie plus za każdym razem, gdy inny kot chce wejść, lub wyjść, bo wchodzą oknem kuchennym i to okno wygląda, jakby miało jakąś przyklejoną żaluzję. Firanka w zasadzie nie lepsza, ale te wypiorę też tuż przed. Wieszam mokre, wypłukane w ulubionym płynie i pięknie potem pachnie. Choinkę już mamy, nie bacząc na rany kłute przywiozłam ją jeszcze na początku grudnia i stoi i czeka na wniesienie. Jednak znów żywa.
Uszka zamrożone, krokiety też, kartki wczoraj napisałam, czekają na wysłanie, ale to dziś pojadę i nadam. mam dwie nowe, piękne formy do pieczenia. I co z tego, że baby? W zasadzie święta mogłyby już przyjść.
Jeszcze tylko rezonans w piątek. Wie ktoś, ile trwa rezonans stawu biodrowego? Spokojnie, nic się strasznego nie dzieje, mam podejrzenie zespołu mięśnia gruszkowatego, a on jest bardzo głęboko i usg nie sięga.
Wczoraj zrobiłam zamówienie na jedzenie dla kotów. Puszki normalne i suche na kule włosowe. Kupujemy niekoniecznie najdroższe, promocji szukamy, ale trzymamy się zasady, że ma to być bez zbóż i z mięsem, a nie buda zmielona z psem z przewagą budy. No i wyszło nam tego pięćset złotych. Normalnie chcę 500+ na kota. Może być na jednego, nie będę pazerna.
Brat jutro jedzie na rehabilitację do Zakopanego. Wszyscy chcą jechać, nie mogą, a on marudzi, że w zimie, że co on tam będzie robił. Kazałam mu narty zabrać. Będzie dobrze.
To był normalny dzień. Wstał, ubrał się i ruszył do pracy. Tam przesiadł się na ciężarówkę i ruszył w zadaną trasę. Czas mijał normalnie, aż poczuł, że coś jest nie tak, auto ściąga w prawo, a on nie umie nad nim zapanować. Chciał manewrować, ale nie umiał, aż nagle usłyszał, że ktoś stuka w szybę...
Potem było szybko. Karetka, która przyjechała ekspresowo, utrata przytomności i obudzenie się w szpitalu. Maksymalnie szybki zabieg. Wiadomość do rodziny. I stąd wie, że ściął barierki, wypadł z autostrady i zatrzymał się na pasie zieleni. Że ktoś znajomy akurat jechał i pobiegł zobaczyć, co się dzieje. Nie uznał, że pijany, czy za szybko jadący. Uratował mu życie, bo to był udar.
Bardzo bym chciała napisać, że to kolejny post z cyklu, żebyśmy nie byli obojętni, że to nie wydarzyło się naprawdę. Bo się niestety wydarzyło. Kierowcą ciężarówki był mój brat. Jest w szpitalu, ma niedowład jednej strony ciała. I kupę szczęścia. Bo ściągnęło go na prawo, bo nie wjechał pod inne auto. Bo to ciężarówka, a nie osobowy. I nie po pracy, gdzie jedzie przez pola. A przede wszystkim ktoś się zatrzymał i pomoc przyszła błyskawicznie, uratowali mu życie. Bo trafił do świetnego szpitala, bo był blisko, do świetnego specjalisty.
Rokowania są pomyślne, choć to nie ujmuje nerwów. Jestem kłębkiem nerwów, uśmiechającym się do dzieci, pocieszającym mamę i próbującym wierzyć.
Jak rząd wprowadzi ten limit osób to mam na święta zostawić Osobistego, rodziców, czy może dziecko zostawić na ulicy? Albo się wymieniać z bytnością w domu?
Czy jest jeszcze jakaś sfera życia, gdzie się nie wtrącili i nie zepsuli?
Aż do 17.22 kiedy to odebrałam telefon od rozgorączkowanej mamy. Tata się przewrócił w łazience, opiera się o drzwi i choć jest przytomny, nie może się ruszyć. Tata niedawno złamał jakąś kość w biodrze i ledwo chodzi, ale już chojrakuje i poszedł bez balkonika. W każdym razie uznaliśmy, że niewiele zrobimy i jazda do nich. Wyposażeni w łom, młotek i inne narzędzia pojechaliśmy. Mój telefon się postanowił zaktualizować, więc dopiero w połowie drogi mama dodzwoniła się, że jakoś się odsunął i jedzie do nich karetka. Pojechaliśmy, zjechaliśmy na podwórko. Osobisty pomógł tacie wywlec się z łazienki.
A potem jazda bez trzymanki, bo tata ma gorączkę! Karetka nie bardzo chce go zabrać do szpitala, bo już po 18 i zrobili testy, a on trafiłby na covidowy i dopiero o 3 w nocy by go wymazali i dopiero wtedy jakieś badania. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że to bez sensu, bo innych objawów brak i jak to nie to, to jeszcze się zarazi w szpitalu. Obadali, dali leki i kazali czekać do rana, jak będzie gorzej to karetka i na pewno wezmą. My od razu do domu, oczywiście nawet nie zdjęliśmy masek. W domu plan na kąpiel i pranie wszystkiego.
Jedziemy do domu, Córa głodna, środek lasu. W rowie widzę kształt, jak nic człowiek, choć pewności nie mam. Zamierzam dojechać do parkingu w lesie i zawrócić, gdy Osobisty pyta, czy tam ktoś leżał. No to już mamy pewność. Zawróciliśmy, w tę stronę nie widać, więc znów zawrotka i faktycznie jest. Zatrzymaliśmy się, facet pijany, ale kontaktuje. Maski na dziób i wywiad. Skąd jest, czy ktoś może po niego przyjść, czy nic mu nie jest. Telefonu do domu nie ma, podał mi numer domu. Zostawiłam z nim Osobistego i jazda tam. Ale tak sobie myślę, że po ciemku nie znajdę, a jeszcze może tam w zęby dostanę. Podjechałam do okolicznego sklepu i zrobiłam wywiad. Z podanych przez niego informacji ekspedientka wywnioskowała kto to, a ja się dowiedziałam, że nie dość, że nikt po niego nie przyjdzie, to jeszcze dostanie, jak wróci do domu, bo mieszka nie z rodziną, a obok. Patologia i lepiej policję wezwać. Bo gość leże w zupełnie ciemnym miejscu, jak się wytoczy z tego rowu, to jeszcze go ktoś przejedzie. Pojechałam z powrotem, mówię, jak jest Osobistemu. No i zostałam z dzieciakami w lesie, a on pojechał odwieźć gościa pod tamten sklep.
W domu wielkie pranie, kąpanie, dezynfekowanie, bo to już nie tylko dziadek, a obcy facet. Na szczęście tacie rano gorączka spadła i wszystko się uspokoiło. Z facetem nadal nie wiemy, siedzimy w domu.
I tak sobie pomyślałam, że w zasadzie niepotrzebnie pojechaliśmy do rodziców, bo mama dała radę. Ale jakbyśmy nie pojechali, nie wiadomo, co by było z tym facetem. Bo jak Osobisty z nim tam stał, to nikt się nie zatrzymał, nikt się nie zainteresował. Ja wiem, że covid, że strach, ale kurczę, to człowiek. Wiem, że spity, że na własną prośbę, ale ja bym sobie w oczy nie mogła spojrzeć, jakbyśmy go tam zostawili. Baliśmy się. Baliśmy się obcego, covida, w środku lasu z dziećmi też się trochę bałam (bo a nóż się ktoś jednak zatrzyma), ale jakoś nie pomyślałam, by jechać dalej, bo co mnie to obchodzi. Bo niekoniecznie musiał być pijany, mogło się stać cokolwiek.
Znów wszystko pozamykane. Znów wiele firm upadnie, wiele prosi o pomoc.
Naprawdę wkurzyło mnie zamknięcie cmentarzy w ostatniej chwili. My zdążyliśmy na dwa, wychodziliśmy z drugiego w piątek, o 16, w deszczu i zimnie, ale zdążyliśmy. Na trzeci już nie daliśmy rady dojechać, za dużo aut, za dużo deszczu, za dużo ludzi. I ja już pominę, że osiągnęli efekt przeciwny do zamierzonego, ale chodzi mi o sprzedawców zniczy i chryzantem. Zamiast ogłosić wcześniej, żeby każdy mógł się przygotować, dać ludziom uczciwie zarobić, to nie, lepiej na chybcika. I potem lepiej wydawać kasę przeznaczoną na Covid na odkupienie tych kwiatów i zawalenie nimi całych miast. No pięknie jest, nie przeczę, ale nie o to chodzi. Ci ludzie mogli uczciwie zarobić, normalnie, nie z pieniędzy podatników. Ale łatwiej się robi coś na szybko, a potem łata nie swoim.
Tuż przed wysłaniem na zdalne dzieciaków I-III firma wzięła miarę z dzieciaków na stroje komunijne. W naszej klasie 4 dzieci miało stroje po kimś, w drugiej, równoległej, tylko dwójka szyje. Bo za drogo i będą kombinować. A ja sobie myślę, że drogo nie jest, fajnie, jak dzieciaki wyglądają w miarę tak samo, a po trzecie, ci ludzie muszą z czegoś żyć. I póki mnie stać na te kilkaset złotych to kupię, żeby ktoś miał na chleb
Idąc tym samym tropem w tamtą niedzielę zamówiliśmy sobie pizzę. O jaka była pyszna! Dawno nie jedliśmy, to raz, a dwa nie musiałam jej robić ;) We wtorek pojechałam za to do cukierni po rogale marcińskie, ale nie było, to kupiłam pączki. Pewnie, mogę kupić w jakimś dyskoncie, po złotówce sztuka, ale nasza lokalna cukiernia gorzej przędzie od nich. A po rogale pojechałam następnego dnia.
No a wczoraj to już zupełna rozpusta. Pojechaliśmy do Kociej Kawiarni, która jako kawiarnia co prawda nie działa, ale można odwiedzić kotki, odwiedzając fundację, która się nimi zajmuje. I tak wyposażeni w żwirki, karmę i dobry humor, poszliśmy i spędziliśmy tam godzinkę. Wyszliśmy z kubkiem i kalendarzem, lżejsi o trochę pieniędzy wrzuconych do puszki.
Bo w tym wszystkim chodzi o solidarność. O to, by czasem zamówić coś na wynos, choćby potem trzeba było kaszę jeść. O to, żeby pokazać tym ludziom, że jest na co czekać i o co walczyć. A dobro wraca. I może kiedyś się do nas uśmiechnie.
Albo i dwie. Na wszelki wypadek, bo strach zajść w ciążę.
Jako matka i jako osoba pracująca kiedyś z osobami niepełnosprawnymi jestem przerażona. Oni są fajni, są cudowni, ale nie wszyscy. A niektórzy z tych "uratowanych" będą umierać w męczarniach, na oczach zrozpaczonych rodziców. Nie mnie oceniać, czy gorszy jest ból po aborcji spowodowanej nieodwracalnymi uszkodzeniami płodu, czy po śmierci takiego dziecka. I nikt nie ma prawa tego oceniać, nikt nie ma prawa zabrać nam, wszystkim kobietom i mężczyznom, prawa wyboru. Bo to nie jest tak, że to tylko walka kobiet, wielu mężczyzn odchodzi, ale są tacy, co cierpią razem z partnerką. Są też kobiety, które nie wytrzymują, więc powstrzymajmy agresję, nie wrzucajmy do jednego wora.
Aborcja, jakakolwiek, nie powinna być regulowana prawem. Niech to będzie kwestia sumienia, rozumu, czy jakkolwiek to nazwać każdego człowieka. BO to nie Trybunał (choć może powinnam napisać z małej litery), czy prawnicy będą życz konsekwencjami aborcji lub jej braku. Nie oni będą patrzeć na krzywdę rodziny lub na rodziców nad małą, białą trumienką.
Jestem przerażona, bo mam dzieci, które kiedyś będą chciały mieć dzieci. I mam nadzieję, że do tego czasu to wszystko się zmieni.
Jesień przyszła z przytupem, zimno, mokro, mgliście. No i śmierdzieć zaczyna. Ale są też takie cudowne dni, jak wczoraj, gdy słońce robiło, co mogło. No i sobota, kiedy udało się w końcu zrobić grilla z kolegami Osobistego z pracy. Dwa lata się chłopaki umawiali, więc jest z czego się cieszyć. Każdy coś przyniósł, ja też zrobiłam mało co nieco i w efekcie jedzenia była nie do przejedzenia. Śmieję się do dzieci, że teraz będzie kiełbasa na obiad, kolację, śniadanie i podwieczorek. A do szkoły też kiełbasa. Jak na razie planuję żurek, część udało mi się wcisnąć do zamrażalnika.
Już mi się wieczorem nie chce wychodzić na zajęcia. Ale jak już się zmuszę to jest fajnie, godzina dla mnie, cztery razy w tygodniu. Nic spektakularnego, joga, stretching, zdrowy kręgosłup, ale widzę efekty. Głównie w głowie.
Miałam napisać o fatalnym zachowaniu co poniektórych, ale po co? Puszczam za siebie, niech leci, życie jest za krótkie, żeby się przejmować, a osobistych problemów i smutków mieliśmy wystarczająco, by jeszcze sobie dokładać.
Kociaki rosną, dzieci też. Córa to już komunia, uwierzyć nie mogę! Niedługo Sylwester, ale wcześniej święta, o których już słyszę co dzień. Korci mnie, żeby potwierdzić Synowi, że Mikołaj to ściema, ale Córa jeszcze wierzy, on jest tak na granicy, ale się powstrzymuję, niech ta magia jeszcze chwilę trwa.
Tak, tak, moje dzieci już zdążyły się pochorować i cały poprzedni tydzień siedziały w domu. W zasadzie jeszcze w niedzielę nie wiedziałam, czy pójdą, ale poniedziałek przywitał nas bez kaszlu i poszli. Ale w zeszły poniedziałek już dzwoniłam do przychodni, bo rozpaczliwe próby leczenia ich Pelavo, tranem, Ritnoskorbinem, inhalacjami i syropami na kaszel nie przynosiły efektu. Pani doktor oddzwoniła, wysłuchała co im dałam i kazała postawić bańki. Jakby do środy nie przeszło, dzwonić i ewentualnie przyjść się osłuchać. I wiecie co? Podoba mi się ten sposób leczenia. Kiedy lekarka uznaje, że trzeba widzieć pacjenta, to wzywa i przyjmuje normalnie, a tak to polega na zdaniu rodziców twierdząc, że to rodzic zna swoje dziecko najlepiej. Ja wiele razy bałam się jechać do przychodni z katarem czy początkiem kaszlu, żeby nie przywlec czegoś jeszcze, a tak mam problem z głowy. Inna sprawa, że pani doktor zna nas na wylot, wie, co dzieciom pomaga, jak przechodzą infekcje i tak dalej, więc pewnie jest łatwiej dzięki temu.
Co poza tym? Wkopaliśmy rury do gruntowego wymiennika ciepła. Ogród wygląda, jak po bitwie, bo to wykop na ponad 2,5 metra miejscami. I wszyscy biadolą, że jest sucho i ja się nawet zgadzam, ale jakby było mokro, to byśmy nic nie zrobili, bo w najgłębszym miejscu woda już bardzo mocno podchodziła. Zgrzać by się nic nie dało. No i osypywało się już i tak mocno, a mokre by leciało, jak nie wiem co. Pewnie jeszcze szerzej by trzeba było kopać. Na szczęście się udało. Wykopaliśmy też jamę pod taras. I efekt jest taki, że ciągle mam w domu brudno, bo my mamy raczej pył i piach, a koty to wszystko wnoszą do domu. Sprzątam i końca nie widać. Dziś może Osobisty to wyrówna i zasiejemy trawę to będzie lepiej.
Czekam tylko na datę, by zamówić wieniec.
"... Czemu tak mi jest, że czasem tylko siąść i płakać"
Mam nadzieję, że czeka na niego "mieszkanie w chmurach i błękicie". (*)
*Zamiast Edyta Geppert
W zasadzie to drugi, ale przecież 1 września to jeszcze wakacje. Choć wczoraj zaraz po przyjściu z rozpoczęcia zaczęli oprawiać i podpisywać książki i pakować wyprawkę ;)
Syn trochę zdenerwowany, ale dziś wstał z okrzykiem "To już dziś, to już dziś!" Cieszy mnie ten entuzjazm i mam nadzieję, że szkoła go nie zgasi. Owszem, mają fajną nauczycielkę, ale sami wiecie, jakie mamy czasy i sporo ograniczeń przed nimi się piętrzy. Dziś też jego debiut na świetlicy, bardzo się cieszy. Chodzi na godzinkę, bo Córa z kolei dziś kończy godzinę później, niż on. Jutro ona idzie, bo jest sytuacja odwrotna. Tak, czy inaczej, będą kończyć o 11.40.
Ona to już stary wyjadacz, trzecia klasa, jedynie księdzem się stresuje. No i trochę nie podoba się jej, że nie mogą brać niczego do szkoły, ani dzielić się niczym, a ona sobie kupiła pamiętnik, żeby się jej klasa wpisała.
A mnie jest dziwnie. Cicho w domu, nikt nie biega, nikt się nie kłóci, tylko Osobisty pracuje. Oczywiście, że się martwię, boję się i w ogóle, ale też się cieszę. Że w końcu mogli wyjść do kolegów, bo przecież szkoła to nie tylko nauka. Resztą będę się martwić, jak przyjdzie ta reszta.
Wczoraj wypadł nam dzień w Krakowie. A to dlatego, że będąc w Ciężkowicach trafiliśmy na końcówkę warsztatów z koronki klockowej. Córa była tak zafascynowana, że zaczęła szukać filmików instruktażowych. I tak natknęła się na warsztaty koronki klockowej w Krakowie, a że sama pójść nie może, to zapisałam się wraz z nią. Chłopaki pojechali z nami, zaparkowaliśmy na Lubicz, my na warsztaty, a chłopaki poszli na planty, bo Syn chciał pojeździć na hulajnodze. Zanim my skończyłyśmy, oni zawędrowali pod Wawel i z powrotem. Koronka fajna, panie wspaniałe, Córa złapała bakcyla i już chce wałek i nici. Nawet Syn trochę zrobił.
A potem poszliśmy do Kociej Kawiarni. I ja rozumiem, że koty chodzą własnymi ścieżkami i akurat spały lub sobie poszły, ale miałam ochotę bić. Tylko znów nie wiedziałam kogo. Bo poszły przez ludzi w lokalu. Dwóch chłopaków, jeden jedenaście lat, bo słyszałam, jak rodzice mówili, że ma tyle, co Simba, co chwilę tym kotom dokuczał. Czesał jakimiś zgrzebełkami, dźgał zabawkami, trząsł mostkami. machał im piórkami przed oczami z prędkością światła... A rodzice nic. No przecież mieli chwilę dla siebie. Ale jak wpadła dziewczynka ciągle próbująca wziąć koty na ręce, a zaraz potem dziecko na pewno nie mające lat sześciu, po prostu wyszliśmy. Szkoda, że obsługa nie zwraca uwagi na takie zachowanie, choć po części ich rozumiem, bo jak ktoś będzie niezadowolony, ot nie poleci, bez poleceń nie ma klientów itd... Wielka szkoda, że ludzie tak bardzo nie umieją dostosować się do regulaminu. Nam pozostał niedosyt, pewnie wrócimy jakoś w tygodniu, tuż po otwarciu.I chyba w końcu zacznę zwracać uwagę lub chodzić na skargę do obsługi. Nie twierdzę, że moje dzieci były super grzeczne, co chwilę musiałam im przypominać, by nie biegać, ale kotom nie dokuczały tak bezpośrednio.
Brzmi poważnie, tak dostojnie. Siedzimy w naszym więzieniu już 10 lat. I chcemy, by trwało całe życie.
W piątek Osobisty wziął wybicia i pojechaliśmy. Dobrze już było, teraz będzie tylko gorzej i zanim nas zamkną w domu (lub się zarazimy i będziemy zamknięci), to korzystamy. Oczywiście z rozsądkiem. Córa marzyła o Skamieniałym mieście, zarezerwowałam nam przewodnika w czwartek i w piątek pojechaliśmy. Ogromnie nam się podobało. I choć Wodospad nie tryskał wodą i pozostawił niedosyt (taki do wrócenia tam)to i tak było świetnie. Żal tylko dzieciaków, co szli z nami, z głowami w telefonach lub marudzących, że tyle łażenia dla kilku kamieni. I nawet bez wody z Wodospadu. Żal mi ich, nasi biegali, jak młode kozice, kamienie ich fascynowały, każdy przecież inny, każdy widział inny kształt, a tamte dzieci to chyba tam były za karę.
Poszliśmy też do Muzeum Przyrodniczego, nie chcieli nam wyjść, bo bardzo interaktywna.
To był dobry dzień. A w sobotę do Córy przyjechały koleżanki, popołudnie pełne zabawy, wczoraj grill i znów kuzynka i kuzyn. Wybawili się, jak dawno nie. Dziś za to zaczęłam dzień od dentysty, ale miało być miło, więc nic więcej nie napiszę ;)