Zleciał mi ten miesiąc, nawet nie wiem kiedy. I w sumie to nie wiem, co się stało i co nowego. Na pewno Córa się rozgadała, gada, jak najęta, buzia się nie zamyka, choć jeszcze większość jest niezrozumiała dla otoczenia. Najbardziej mnie śmieszy siasia na jajko, bo ajajaj potrafi powiedzieć, ale jajo już nie.
Ulubionym jedzeniem jest chlebek z masełkiem, upomina się o niego, wie, gdzie jest masło, gdzie chleb i prosi. Prosi też o spanie, co jest dla mnie ogromnym ułatwieniem.
A, właśnie, dobrze, że siedzimy razem i mi kubek porwała z biurka. Córa umie pić z normalnego kubka. Nie zalewa się, nie rozlewa itd, choć woli niekapka. Dla mnie też na co dzień wygodniejszy, bo pije, jak chce, a nie jak siedzi. Ale umie.
Z ukochanych słów moich to dazda oznaczająca gwiazdę. I jak się ją pyta czym jest Tatusia, to właśnie tak odpowiada. Rozmiękam, jak masełko na patelni.
Wczoraj byłam na wizycie, płytki są na dolnej normie, ale w normie Dostałam skierowanie do hematologa, na wszelki wypadek. Mój pan doktor stwierdził, że pewnie hematolog popuka się w głowę, że po co, ale on woli dmuchać na zimne. Ja naprawdę lubię tego faceta. Troszkę sobie pogadaliśmy o przewadze syna nad córką, bo on ma dwie córki, ale płci nadal nie znam. On nie nalega, zresztą, nawet sam dla siebie nie popatrzył. Popatrzył tylko na serduszko.
Od początku ciąży przytyłam 5 kilogramów, z czego większość poszła w cycki. Szkoda, że po karmieniu znowu zlatują i to do jeszcze mniejszych, albo mi się tylko zdaje. W każdym razie mam ładne duże C, zamiast małego B i mi cudnie. A poza tym te 5 kilo to mniej, niż miałam na tym samym etapie z Córą i z tego cieszę się jeszcze bardziej.
No i lekarz zlecił mi krzywą cukrową do zrobienia. Łeeee. Jak widzę oczami wyobraźni tą glukozę to mi niedobrze.
Zaczynam powoli pranie przed wyjazdem, bo boję się o pogodę w przyszłym tygodniu. I w związku z tym wpadam w stan "co zabrać, jaki koc, jakie ubrania, a jakie zabawki?" Oszaleję. Na szczęście wiem, że nie muszę brać ręczników do pensjonatu, bo dają. Ale za to musimy zabrać nad morze. Jednak zawsze to mniej. Zaczynamy się obawiać, że się w naszą wielką walizę nie zmieścimy. Zawsze pozostaje plecak jako podręczny. Bo i tak musimy jakiś koc wziąć do pociągu no i jedzenie, bo niby Wars jest, ale jak mówi Osobisty, jedzenie drożeje wraz z wysokością i prędkością miejsca, gdzie się człowiek znajduje.
Jedno jest pewne, wyprałam spacerówkę. Muszę jeszcze wyprać głęboki na okoliczność Dzidzi, ale to kiedyś, na razie nie mam sił, szczególnie, że nawet nie zdjęty ze strychu.
Przed wyjazdem też zazwyczaj szaleję, sama nie wiem, co zabrać, gdzie i co upakować;) Szaleństwo;)
OdpowiedzUsuńA potem i tak się okazuje, że zabrało się za dużo...
UsuńJa o pakowaniu na wyjazdy wolę nie myśleć.
OdpowiedzUsuńMiłego wypocxynku :*
Ja niestety właśnie myślę i stan paniki mi się pogłębia
UsuńGlukoza... ble...
OdpowiedzUsuńPrawda?
UsuńNo to pięknie się Córa rozwija :)
OdpowiedzUsuńWszyscy piszą, że glukoza to blee, a mi tak smakowała :)
Mnie nie smakowała, choć niedobrze mi jakoś specjalnie nie było
Usuńja piłam, a mojej mamie było niedobrze już na samą myśl co tam mam :)
UsuńA to ja sama poszłam :)
UsuńGlukoza nie najgorsza, tylko czułam się po wypiciu jej jakbym przechodziła menopauzę. Oblał mnie pot i spadło ciśnienie.
OdpowiedzUsuńA córa niech rośnie:)
Mnie nie smakowała, ale po niej nic mi się nie działo. I mam nadzieję, że teraz będzie tak samo.
Usuń