niedziela, 30 stycznia 2011

Podłogowo

            Jutro czekamnie powrót do pracy. Po dwóch tygodniach zwolnienia w końcu by się przydało,choć do końca zdrowa nie jestem. Od razu muszę pobiec na badania kontrolne, bomi się skończyła ważność. Cały dzień stracony. Ale za to potem wrócę do czegoś,co kocham. Mam w planach nowy spektakl, taki na wielką skalę, wielkie wyzwanie.Już cała na to czekam.

            Zastanawiamysię nad ogrzewaniem podłogowym do domu. I ścierają nam się dwie opcje. Wiemyjuż, że najlepiej kłaść na całej podłodze, a nie na kawałku, wiemy też, żenajlepsze są płytki. Ale ja się za nic na płytki w salonie nie zgodzę, więcstanęło na desce barlineckiej. Tylko ja bym tak bardzo chciała dywan… Mąż nie.I logiczne przesłanki są na nie. Ech. Wiem, że jeszcze jesteśmy w lesie,dopiero na etapie papierów, ale lubię sobie planować co i jak będzie w domku.To mi pomaga w czekaniu na całość.

piątek, 28 stycznia 2011

4 lata

            Niedziela.Miałam na sobie bluzkę zapinaną na haftki, niebieski żakiecik. Poszliśmy na„The fountain”. Muskałeś mi usta czekoladą. Ale ja byłam szczęśliwa…

            4 lata, 48miesięcy, 1461 dni… Od 5 i pół miesiąca jako mąż i żona. Gdy byliśmy razem rok pisałam tutaj, że to początek pięknej drogi. Razem. Jak na razie najpiękniejszej.

  

środa, 26 stycznia 2011

Zaostrzenie prawa do Sakramentów

            Katolicy sąza, niektórzy przeciw, niektórych to nie obchodzi. Ale chyba prawie każdysłyszał o pomyśle Papieża, by pary starające się o ślub bardziej sprawdzać podkątem gotowości do zawarcia małżeństwa. Wiele osób popiera ideę, by wyplenićistną zarazę brania ślubu dla białej sukni, wesela i prezentów. A ja jestemprzeciwna. W ogóle jestem przeciwna dodawaniu schodów w drodze dojakiegokolwiek sakramentu. Wiele razy słyszałam, że ksiądz nie chce dać chrztudziecku pary ze ślubem cywilnym lub bez ślubu w ogóle. Wiele razy słyszałamgromy na parę, która bierze ślub, bo co ludzie powiedzą. A ja tak sobie myślę,że nie nam wyrokować o tym, kto przyjmuje sakrament, a kto nie. Nie ma tejwładzy nawet ksiądz. Uważam, że Chrzest to najpiękniejszy Dar, który można daćdziecku. O tyleż piękniejszy, o ile rodzice nie mają łaski wiary. Oni nie mają,ale chcą ją dać dziecku, chcą mu dać możliwość bycia w bożej rodzinie. Tak samojest z parą idącą przed ołtarz. Może robią to dla rodziny, może dla białejsukni, może dla innych przyziemnych przyczyn. Ale nikt nie wie, jaką zmianęprzyniesie ten sakrament. Za rok, dwa, może za pięćdziesiąt. I właśnie dlategowarto. Warto dać im tą możliwość bez rzucania kłód pod nogi. A jeśli nic sięnie zmieni? To też nie nasza sprawa. Niech mają wystawny chrzest, niech dzieckozostanie obsypane prezentami na komunię, niech Pani Młoda ma najpiękniejsząsuknię, jaką znalazła na ziemi. I niech nie wyniosą z tego nic więcej. To ichżycie. Nie nasze. I nie mamy prawa ich obgadywać, Chyba, że z zazdrości. Ale toinna bajka.

niedziela, 23 stycznia 2011

Co naprawdę należy zabrać do szpitala

    W czwartek spałam sobie spokojnie, kiedy obudziło mnie wejście Męża. To akurat nie jest trudne, bo od poniedziałku kaszlało go strasznie. Do lekarza się nadawał, ale w poniedziałek pierwszy dzień w nowej pracy był, więc chodził i pomagał chorej żonie, czyli mnie z czymś na pograniczu zapalenia oskrzeli i mojej mamie, która jest na pograniczu zapalenia płuc. Bo my mamy szpital w domu. Ale do rzeczy. W czwartek wrócił, położył się obok i zaczął przepraszać, bo on nie kupił chleba. Jeszcze na pół przytomna odparłam, że spokojnie, troszkę odsapnie i pojedzie. A on nadal, że przeprasza i że jutro pójdzie do lekarza. Spojrzałam na niego i … Postawiło mnie na równe nogi. Oczy czerwone, mokrusieńki. Kazałam mu zmierzyć gorączkę, bo w moim ośrodku nie miał kartoteki i wiedziałam, że przyjmą go tylko, jak ma gorączkę. Do jego lekarza bym nie dojechała, bo sama byłam na antybiotyku i widziałam średnio.
    39.4...
    Zapakowałam w auto, pojechaliśmy, udało nam się uprosić, by nas przyjęto i to nawet bez kolejki. Grypa. Więc tak sobie teraz leżymy oboje, kaszlemy na zmianę, wykańczamy kolejne setki chusteczek, czasem mama wpadnie to zakładamy chór kaszlących. Tylko czasem nie ma kto po chleb jechać. A jutro idziemy z mamą znów do lekarza, bo jakoś się nam nie polepszyło. O ile będzie do kogo, bo połowa lekarzy już w czwartek była na zwolnieniach.
    Jak czekałam na niego przed gabinetem byłam świadkiem rozmowy telefonicznej kobiety, która dzwoniła do domu, bo jej matkę zabierało pogotowie. Podejrzewam, że dzwoniła do kogoś w domu, by spakował najpotrzebniejsze rzeczy do szpitala.

    - No zabierają babcię. No do szpitala.
    Tu jakaś odpowiedź z drugiej strony słuchawki zapewne.
    - Spakuj tam coś. No nie wiem, co potrzebne. Majtki. I może termos z herbatą. I bułkę. Przecież co oni jej tam dadzą. W tym szpitalu.

    Dalej nie słuchałam, ale pomyślałam sobie, że faktycznie najważniejsza do szpitala to jest buła. Bo szpital to po pierwsze głodzi pacjentów, a po drugie to jest na końcu świata i sklepu obok na pewno nie ma. A zaraz potem sobie pomyślałam o tych wszystkich pacjentach, którzy mają w szpitalu dietę, a rodzinki dokarmiają ich bułami, kurczaczkami i jakimiś cieknącymi tłuszczem specyfikami. A potem się dziwią, że kuracja nie pomaga.

środa, 19 stycznia 2011

Dzieciaki z bidula

    Dostają od rodziców piękne imiona, niespotykane. Sara, Klaudia, Laura, Oskar… Dostają nic nieznaczące nazwisko. Dostają adres. Dom dziecka. Więcej nic. Bardzo mały procent tych dzieci jest sierotami. Większość pochodzi z rodzin dysfunkcyjnych, patologicznych, czasem biednych. Prócz spuścizny po rodzicach mają swoje marzenia. Chcą mieć piękny dom, kochającą się rodzinę, psa. Zarzekają się, że nie popełnią błędów rodziców, że z nimi będzie inaczej, że oni nigdy nie opuszczą swoich dzieci. Pamiętam jeszcze, jak znany dziś bywalec sceny mówił, że jego dzieci będą miały pełną rodzinę, bo on nigdy takiej nie miał. Obiecywał i słowa nie dotrzymał. Jego dzieciom zapewne nic materialnego nie brakuje, ale pełnej rodziny nie mają.
    Niestety jest tak, że człowiek powiela znane sobie wzorce. A dzieciaki z domu dziecka mają takie, a nie inne. Widzą rodziców, którzy sobie nie radzą, wychowawcy, przy najlepszych chęciach nie zastąpią domu, rodzinnych domów dziecka jest wciąż za mało. Nie ma kto nauczyć tych dzieci szacunku, miłości i ciepła rodzinnego domu. Potem bardzo szybko zakładają rodziny. Byle do osiemnastu lat, byle wyrwać się spod skrzydeł pani wychowawczyni, byle założyć własną szczęśliwą rodzinę. Szybka ciąża, szybkie rozczarowanie, kolejny dom dziecka. Jak bezdomne psiaki pogłębiające tylko swoją bezdomność. Porównanie okrutne, ale nadto prawdziwe. Są, owszem, przypadki, które się wybiją, którym się uda stworzyć prawdziwy, ciepły dom, ale ich na palcach jednej ręki można policzyć. Reszta powiela znane wzorce, wspierani przez “dumne” społeczeństwo, które już dawno spisało ich na straty.
    Poranieni, ułomni emocjonalnie przechodzą przez system, by wyjść w życie, do którego nie są za grosz przygotowani, do którego nie może przygotować placówka, bo nie jest rodziną. Tworzą swoje związki, swoje układy, kolejny system. Dają dzieciom piękne imiona, niespotykane. Dają nazwiska…

p.s. Pewna osoba pod postem zwróciła mi uwagę na niedopatrzenie z mojej strony, za co jej serdecznie dziękuję. Nie jest to blog profesjonalny, nie chciałam wpisywać tu całej masy pedagogicznych i psychologicznych twierdzeń, ale patrząc na burzę pod postem napiszę. Proponuję znaleźć jakieś opracowanie na temat wyuczonej bezradności, a jeżeli komuś się nie chce odsyłam do komentarzy "by_nie_zwariowac@onet.pl". Proszę również o powstrzymanie nienawiści do osób pochodzących z domu dziecka. Niektórzy trafili na wspaniałych wychowawców, którzy pokazali im jak żyć, dali poczucie wartości, miłość i wsparcie. Ale niektórzy nie mieli tyle szczęścia. Wpadli w system, który dał im strach, poczucie bezsensu i brak wiary w lepsze jutro. Zdeterminowani od początku potrzebują siły, by wyjść z błędnego koła. I obowiązkiem, tak, nie wstydzę się tego napisać, obowiązkiem cywilizowanych ludzi jest im pomóc. Bo to też drugi człowiek.
Jeszcze raz dziękuję "by_nie_zwariowac@onet.pl"

piątek, 14 stycznia 2011

Kredyt

            Od kilkudni rozmawiamy o kredycie. Przewałkowaliśmy ten temat wszerz i wzdłuż, bozależy od wielu czynników. Po pierwsze i najważniejsze od terminu dostaniapozwolenia na budowę. I stanęło mniej więcej na tym, że w każdym etapiebierzemy na dokończenie domu. Przy czym w tym roku musielibyśmy wziąć więcej, wnastępnym, co logiczne, bo więcej będziemy mieć oszczędzone, mniej. Przy czymteraz nie ma jeszcze dziecka, więc mamy większą zdolność kredytową. Jak będziedziecko to możemy jej nie mieć, a na pewno nam spada. Owszem, są banki, któreudzielą tak, czy inaczej, ale pozostaje pytanie na jakich warunkach. Mamy sporokasy, ale nadal mało. Szczególnie, że z 31 grudnia 2010 na 1 stycznia 2011 straciliśmyjakieś 20 – 30 tysięcy przez podniesienie VAT-u. W tym kontekście jeszczebardziej cieszę się, że zrobiliśmy wesele w tamtym roku, bo w tym żal by nambyło wyskoczyć ot tak z tych 20 tysięcy.

            Mamnadzieję, że nie będziemy musieli się na dużo zapożyczać. A jak już to po przykryciudomu, bo wtedy banki udzielają kredytów na zupełnie innych zasadach. A wostateczności podpiszemy rozdzielność majątkową. Bo nie chcemy też rezygnować zdziecka, czy odsuwać termin na rzecz kredytu. Podobno mamy politykęprorodzinną. A o własny kąt coraz trudniej… Jak sobie pomyślę o odsetkach,które należy spłacić to mi się robi słabo. Oddaje się naprawdę dużo, a bez tegochyba się jednak nie uda…

wtorek, 11 stycznia 2011

Aniołowe historie

Wiedziona impulsem założyłam drugiego bloga. Tym razem nie literackiego, który umarł śmiercią naturalną, a raczej z lenistwa. Tym razem to blog-nie blog. Zawarłam na nim suwaczki i kilka najważniejszych faktów o Nas. Piszę o tym tu, żeby ktoś nie pomyślał, że tamten blog to plagiat, gdyż pojawiły się na nim dwie identyczny notki jak tu, na blogu. Są też dwie całkiem świeże. Chętnych do przeczytania skrótu z naszego życia, zapraszam. Link z prawej strony.

piątek, 7 stycznia 2011

Urlop na żądanie

            Wczorajbiadoliłam cały dzień, że nie chce mi się jechać do pracy. Ale dziś rano sięspokojnie zebrałam i … zadzwoniłam po urlop bezpłatny. Nie doszłam bowiem nawetdo garażu, ponieważ miałam na schodach lodowisko rodem z Kevina samego w domu.Potem było tylko gorzej, ale nie przyznaję się do spowodowania tej gołoledzimarudzeniem. Mąż chciał wyjechać o 9 i też się poddał. W wyniku czego nadzisiejszych zakupach zaopatrzyliśmy się w 10 kg soli, choć On jest zakupnem łańcuchów. Na szczęście po porannym sypaniu resztką soli mogliśmy się nate zakupy udać. Pomijając, że pobłądziliśmy po drodze przez wszechobecneremonty to spędziliśmy na nich masę czasu. Nie znoszę zakupów. Ale mąż ma za tonową wiertarkę. A ja kwas foliowy ;)

wtorek, 4 stycznia 2011

Gorrrrąco w pracy mam

            Skończyłsię rok, a mnie w pracy zaczął się najgorętszy okres. Nie licząc oczywiściewyrobu stroików w ilościach dawno przekraczających setki. Ale stroiki lubię, ateraźniejszej pracy nie. Bo jest stricte papierkowa. Wymagają od nas oddaniaplanów pracy na następny rok, sprawozdania z roku ubiegłego, oceny półrocznejrocznej, rozliczenia się z tony papierów i to wszystko do połowy stycznia.Wcześniej się tego napisać oczywiście nie da, bo nie skończył się rok i z kilkuinnych czynników. Od wczoraj więc siedzę i produkuję tony makulatury. Jestem wlesie, ale widzę już prześwity i iskierki nadziei. Jak dobrze, że pracę mampodzieloną między mnie, a kolegę, bo oboje byśmy się zarzucili papierem doWielkiej Nocy pewnie.

            Miałamnadzieję na długi weekend. Nadzieja umarła o 7 rano wczoraj. Owszem, do miejscapracy nie jadę, ale jadę do komórki macierzystej. Rada Programowa. Brzmipoważnie, więc domyślacie się, że być trzeba i odpokutować dupostołki.

            Potem niebędzie lżej, choć inaczej. Mianowicie 14 mam spotkanie opłatkowe. Niby nic, alemoja grupa teatralna przygotowuje Jasełka. No dobra, za dużo powiedziane, będąkolędy i czytanie Pisma. Przy czym tu też jestem w lesie, bo przed świętamizrobiłam jedną próbę, potem szef miał z nimi robić dalej, ale nie wyszło. A żebyłam na urlopie to po powrocie robimy z szefem wszystko na chybcika. Dziśpozbawieni podkładu muzycznego z płyty, bo nie chcę ich uczyć dziadostwa igitary szefa śpiewaliśmy acapella. Zawsze mi się zdawało, że ja za nic nie zaśpiewampublicznie. Zdawało mi się.

 

            A w głowiewciąż: „A my żyjemy pośród katedr cieni, dziś mijamy je, choć ich duch wciążżyje w nas. I chociaż człowiek się tak bardzo zmienił, chciałby wrócić znów wbudowniczych katedr czas.” W wykonaniu Edyty Krzemień.

sobota, 1 stycznia 2011

Sylwestrowo noworocznie

            Pierwszyraz postanowiliśmy iść na Sylwester nie organizowany przez znajomych. Wcześniejtą noc spędzaliśmy na prywatkach, ostatnie dwa w swoim własnym towarzystwie. Wtym roku jednak postanowiliśmy inaczej. I opłaciło się. Owszem, na początku,jak to na każdej imprezie, było drętwo, ale jak tylko pierwsza para wyszła naparkiet zaczęło się istne szaleństwo. Znaliśmy co prawda tylko jedną parę, aleto tylko do czasu. Zresztą, nawet nieznajomość nikogo nic by nie zmieniła, bo całetowarzystwo świetnie się bawiło. Sama czuję się wytańczona i wykręcona.Uśmiałam się jak norka, wybawiłam świetnie. Naprawdę szampańska zabawa. Alemuszę się przyznać, że znowu byłam niegrzeczna. Znowu piłam bez przepitkiwprawiając z zdziwienie również panów. Ale cóż poradzę, że tak mam.

            A dziśobudziłam się w wyśmienitym humorze, oczywiście bez kaca, bo ja piję bezpóźniejszej kary.

            Chciałabym,żeby ten rok był taki właśnie jak ta zabawa. Wesoły, szczęśliwy, radosny.Abyśmy tanecznym krokiem, bez problemów weszli w nasze plany i zamierzenia. Iaby też nie skończyło się bólem głowy.

 

p.s. Usłyszeć od Włocha, że się jest „bella”, mając ciemnewłosy. Bezcenne.