Dzisiaj jest piąty dzień, jak nie ma mojej mamy. Córa nad podziw dobrze to zniosła. W czwartek rano, jak mama już pojechała, zapytała o nią, ale wyjaśniłam jej, że babcia pojechała na wczasy i od tego czasu jest "Babu bum bum" i na tym się kończy.
A my... Radzimy sobie całkiem dobrze. Zresztą, dla mnie to niewiele się różni, tylko jedna porcja więcej na obiad, bo i tak sama wszystko robiłam. No i z Córą cały dzień, choć dziadek dzielnie się z nią bawi. Właśnie czytają książeczki.
Osobisty podlewa kwiaty na zewnątrz, bo ja konewki nie noszę. Wczoraj też ratowaliśmy lilie, podpierając je, bo się przewróciły. Chciałam dziś coś przeplewić, bo strasznie już zarosło na jednym ogródku, to leje. Może jutro się uda.
Jedyną obsuwę zaliczyłam wczoraj. Zrobiłam makaron, tak, ja robię makaron ręcznie, taka staromodna jestem, szczęśliwa, że koniec, bo ziemniaki już były prawie gotowe, a tu patrzę... Kotlety w stanie tylko rozklepanym. Ale szybko opanierowałam i było w porządku. A co ważniejsze, pierwszy mój rosół, bo rosół zawsze gotuje mama, wyszedł mi nie dość, że dobry, to jeszcze klarowny, nie zbełtany żadnym paskudztwem. Dumna jak paw chodziłam.
W sobotę pojechaliśmy na budowę rozrysować, gdzie będą gniazdka i włączniki światła. I nie bardzo wiemy, jak to rozsądnie rozplanować na korytarzach. W ogóle wyszło tego strasznie dużo, ale cóż. Osobisty chce już zacząć wiercić i robić dołki pod instalację, więc trzeba się decydować. Najgorzej było to zrobić na górze, bo jako, że zamiast schodów jest dziura, to trzeba było Córy pilnować, a ona koniecznie chciała tam zaglądać. 3 metry w dół, powodzenia.
Zawitaliśmy też do dziadków, bo głupio być tak obok i nie wstąpić. I żałuję swojej dobroci i dobrej woli. Córa ich prawie nie pamięta, to obce osoby dla niej. A oni od razu chcą ją na ręce, lub na spacer prowadzić po obcym też dla niej domu. A miała świetny humor, jakby dali jej pięć minut, to by do nich poszła sama. Ale nie, teść zaczął się wydurniać, kłaść się na podłodze, a ona się tego boi, nawet my nie możemy leżeć, bo nas podnosi. Córa cała się wtulała w Osobistego, ale nie, przecież jej się podoba. Nie pomagały prośby, nic. Ja tak się zdenerwowałam, że wstałam i wyszłam mówiąc, że czekam na nich w samochodzie. Osobisty zabrał się zaraz za mną. Z tych nerwów dostałam ataku, Córa się rozhisteryzowała... A Osobisty wieczorem odebrał telefon z pretensjami, że tak ją zabraliśmy, a ona się świetnie bawiła. Naprawdę fantastycznie.
Tekst, który mnie powalił, jak już prosiliśmy, żeby dali jej chwilę, żeby się oswoiła, bo się boi.
ja - Jak zacznie płakać, to pani ją będzie uspokajać z histerycznego płaczu.
teściowa - To będzie płakać?
Nie no, kurczę, nie, nie będzie płakać dziecko, które jest przerażone i nie wie, gdzie się schować. Normalnie rozum zaczyna przegrywać i ja tam już nie pojadę, a coraz mniej mam ochotę, by Córa tam była. Biologicznie już zaczynam bronić dziecka przed zagrożeniem. Bo jej przerażenie jest dla mnie krzywdą. No tak, "przecież nie będziecie jej wiecznie chronić". Nosz kur... Wiecznie nie, ale jak można jej nie stresować i nie straszyć, to czemu nie. Osobisty ma nadzieję, że coś dotrze, że zaczną słuchać. Ja nie mam takiej nadziei. Wiem, że pewnie się obrażą i nie przyjadą. A ja znów jestem tą zołzą najgorszą. Cóż. Dziecko będę bronić, nawet przed rodziną, jak trzeba.
Jako starsza koleżanka (dużo starsza) mogę Ci cichutko podpowiedzieć, że lepiej wyluzować. Fajnie jak dziecko ma dziadków. Fajnie, że próbują złapać z Córcią kontakt. Szkoda, że robią to nieudolnie, ale nie dałaś im wszystkim szansy. Twoje zdenerwowanie też miało wpływ na malutką i podkręciło ją w jej lękach. Ja jak już zrobiłam się strasznie stara to doszłam do wniosku, że nawet jeśli dziadkowie zrobią z dzieckiem coś czego ja nie pochwalam (słodycze, jedzenie, zabawy), ale nie zagraża to jego życiu lub zdrowiu to odpuszczam. Ze szkła nie są, jak przez tydzień będą jeść u babci czekoladę to najwyżej ich wysypie, jak się napiją mleka to się najwyżej babci posrają i nauczą ją rozumu. Odkąd przestałam trząść się nad nimi jak kwoka to wszystko jakoś się poukładało.
OdpowiedzUsuńTo nie kwestia kwoki. Ja bym bardzo chciała, by byli z nią, niech jej dająsłodycze, niech rozpieszczają, ale niech będą. Na urodzinach, na chrzcinach teść się nie pojawił, teściowa tylko na chrzcie była. Fajnie by było, jakby mogła tam jechać i pobyć. Ale ona się ich boi, a oni wymagają wybuchu radości na ich widok. A widok ten ma raz na pół roku, więc nic dziwnego, że się boi. Jakby dali jej chwilę, to niech z nimi idzie, niech się świetnie bawi, ale niech ma chwilę na oswojenie.
Usuńto Ty taka staromodna jak ja, też robię sama makaron :) co było szokiem dla teściowej i cała rodzina stała wokół stołu, bo "jak to się robi"..
OdpowiedzUsuńA podobno nikt nie robi... :)
Usuńrobię ja i moja mama, więc jesteśmy już w trójkę. Swoją drogą maszynka do makaronu była moim pierwszym sprzętem kuchennym zakupionym po ślubie :)
UsuńCo do maszynki to się zastanawiałam, czy takie jeszcze sprzedają :P ale kiedyś byłam z mamą na targu (ona też robi) i jakaś pani przy stoisku z artykułami kuchennymi pyta się co to, mając w ręce właśnie maszynkę do krojenia. Pani jej wyjaśniła, a ta walnęła, czy jest jeszcze ktoś głupi, co robi makaron. Mama powiedziała, że no ona w sumie taka głupia. Pani się zmyła, jak niepyszna
Usuńja nigdzie znaleźć na targu nie mogłam i kupiłam w internecie ;) ale fakt, dla wielu ludzi jest to już przeżytek, a prawda jest taka, że robi się go stosunkowo szybko i wg mnie jest znacznie tańszy
UsuńA mnie sie rosół zawsze zmętni, a jak robi mój Małżon to zwykle wychodzi klarowny, choć na moje oko wszystko robimy tak samo;):)
OdpowiedzUsuńPodobno tajemnicą jest to, żeby obgotować mięso najpierw, tak do 80 stopni, żeby zrobiła się taka piana, potem to wylać (dlatego nie do 100, żeby cały tłuszcz nie wyszedł) i jeszcze opłukać i dopiero potem powoli, ale baaardzo powoli gotować. Ja na najmniejszym gazie gotuję i jeszcze skręconym na minimum :)
UsuńNo to tak samo jak ja tylko u mnie makaron z domowymi kluszeczkami zawsze...
OdpowiedzUsuńA na teściów niestety nie ma rady chodź ja swoich praktycznie ustawiłam pod względem dzieciaczków.
Niesamowite, że tylu ludziom się jeszcze chce zrobić, gdy jest gotowiec
UsuńA jaki to rosół zbełtany? Z tymi farfoclami pływającymi na górze? Pytam, bo kiedyś wyczytałam, że to szumowiny i trzeba usuwać, tylko nie wiem dlaczego. Dlatego nie usuwam i tak czy siak zawsze jest dobry :))) Zresztą, nie wiem czemu, ale w każdym domu smakuje inaczej. Zawsze mnie to fascynowało.
OdpowiedzUsuńBudowanie własnego domu... marzenie. Choć ostatnio marzy mi się bardziej kupno gotowego, z działką, najlepiej taką z sadem owocowym. Żeby nie było łyso wokół domu, tym bardziej, że nie mam swojego ideału, który trzeba budować od fundamentów. Byle był ładny, tak jak lubię (mały, symetryczny i przytulny).
Co do teściów, brak mi słów. Uwielbiam ludzi, którzy wiedzą lepiej i mają gdzieś to, co im się mówi.
Zbełtany to właśnie z tym czymś. Podobno tam się zbiera cały metal z mięsa, ale nie wiem czy to prawda. Mnie to zwyczajnie obrzydza, więc gotuję bez tego :)
UsuńMy mieliśmy działkę, więc połowa wkładu była. Dlatego budowa.