poniedziałek, 30 grudnia 2019

Kiedy dziecka nie ma...

Pojechała w sobotę rano, o 9 pomachała nam zza szyby i tyle ją widzieliśmy.Zadzwoniła po obiedzie, że jest super, zjadła nawet zupę ogórkową, co w domu jest nie do pomyślenia i leci dalej. Wczoraj ograniczyła się do smsów, a dziś rozmawiała ze mną pół minuty, z Osobistym całe dwie, bo nie miała czasu.
Wiemy co się tam dzieje tylko z relacji od instruktora zamieszczanych na FB. Bawią się świetnie, choć widać, że ciężko pracują. Widzę ogromne postępy w tańcu, w postawie, we wszystkim. I choć w piątek przed wyjazdem popłakałam sobie w ramię Osobistego, to bardzo się cieszę, że pojechała.
Z jednym dzieckiem w domu jest szalenie nudno i spokojnie. Nagle wszystko się da i trwa z połowę krócej. Nie ma obrażania, zabawa jakoś tak sama wychodzi i tylko na alarm się woła, jak się coś naprawdę wali. Inna sprawa, że ostro działamy na górze, a Syn robi za świetnego pomocnika, czasem ja nie jestem potrzebna, chłopaki robią taki duet. Złożyliśmy spory kawałek wentylacji, a dziś zapłytowaliśmy prawie całą łazienkę. Światła nam brakło. W związku z tym my będziemy mieć niespodziankę, jak ona wróci, co potrafi, a ona, co jest zrobione na górze.
A na razie idę czytać, bo mam na koncie 51 książek i mi trochę głupio, bo bym chciała 52. Wiem, idiotyczne, ale jak się uda, to zdecydowanie będzie mi milej, a jak nie to trudno, nowy rok przede mną. I tak nieźle mi poszło, nie czytam na akord, czasem całymi dniami nie mam czasu wziąć książki w rękę. Czasem zastanawiam się, co robią ludzie, którzy chwalą się, że przeczytali z trzysta książek na rok.

wtorek, 24 grudnia 2019

niedziela, 15 grudnia 2019

Świątecznie

Uszka zrobione, mrożą się. Ryba kupiona świeża, też się mrozi. W ogóle ogarnięte zakupy. I od razu panic mode się wyłączył.
A jak u Was? Panika, spokój, czy już dawno zrobione?

piątek, 13 grudnia 2019

Tym razem czerwona

Czerwona i nie w dziecięcych, a moich rękach. Tak, kolejny pogrzeb, od 2 listopada to już trzeci. I nie pomaga fakt, że pierwsza osoba, moja nauczycielka miała 86 lat, teraz, we wtorek żegnaliśmy panią 70 letnią. Jedynie on, 40 letni, daje tak po głowie, że się pozbierać nie mogę do tej pory.
Fatalny koniec roku, nostalgiczny. Nie czuję świąt, nie czuję nastroju, choć czasem się łapię na tym, że ładne dekoracje,  że ładne bombki... W niedzielę ma być zaświecona choinka na rynku. Podobno. Jeszcze nie stoi. Ale jak stawiać choinkę, jak najbliższa osoba szefów firmy się tym zajmującej nie żyje? To będzie smutne światełko. Bardziej takie do nieba niż dla żyjących.

poniedziałek, 9 grudnia 2019

Kocham poniedziałki!

A przynajmniej ten dzisiejszy, bo mogę odpocząć. Za nami bardzo intensywny weekend,  który zaczęliśmy już w piątek, a który według planu aż tak intensywny być nie miał. Ale jak wiadomo, życie weryfikuje plany.
Piątek, to jak wiadomo mikołajki. Syn miał skończyć o 14, jak zawsze, Córa o 14.30 i mieliśmy mieć kupę czasu do 16, kiedy zaczynał się mikołajkowy turniej piłki dla grupy młodszej. Jednak święty zapowiedział się dopiero na 13, panie prosiły o minimum półtorej godziny na ogarnięcie, bo w tym miało być przedstawienie. Też nieźle, Osobisty odbierze go w drodze z pracy, a ja dam Córze jeść i spakujemy się na turniej, bo ona miała tuż po młodszej grupie. Odebrałam ją spokojnie ze szkoły, poszłyśmy po jedną rzecz do sklepu (wiwat płacenie telefonem, ob nie wzięłam ze sobą niczego) i wybieramy się do domu, gdy dzwoni Osobisty, żebym jechała po Syna, bo on utknął w korku. 14.45. Bosko. Pojechałam, po 15 byliśmy w domu i tu już na biegu.
Turniej na szczęście udany, wróciliśmy po 19, zrobiłam masę do tortu i go przełożyłam. Masą cukrową miałam dekorować u mamy, żeby mi się nie rozpuściła.
Rano wstaliśmy bardzo wcześnie, bo według planu mieliśmy jechać dopiero na 11.30, ale wpadła próba na 8.30, już po tym, jak zamówiłam urodziny. W efekcie nawet dobrze się stało, bo podjeżdżając na parking już zadziałał ABS, pojechałam prosto, zamiast skręcić i musiałam kombinować. Zalodziło całe miasto, puściło dopiero za dwie godziny, kiedy wychodziłyśmy z próby. Podejrzewam, że jakbyśmy mieli jechać tak, jak zawsze, to byśmy się nie wybrali lub nie dojechali. Mimo to koszmarnie się zdenerwowałam, tort robiłam na biegu, ale na szczęście się udało. Na 13.30 pojechaliśmy do lokalu i tu już  było spokojniej.
Urodziny do 16, a o 16 zaczynały się warsztaty świąteczne, na które Córa koniecznie chciała iść. Na szczęście Osobisty dojeżdżał później, więc on wziął Syna do domu, a ja z nią pognałam na zajęcia. Trochę mi się nie chciało, ale nie żałuję. Bombki z opłatków, łańcuchy ze słomy i serwetek i już bardziej tradycyjne ozdoby pozwoliły mi ciut oderwać myśli i odpocząć.
W niedzielę na 9 jechaliśmy do Krakowa, na turniej tańca. Zeszło nam prawie do 13, potem do kina na Krainę lodu II, kościół i obiad.Wróciliśmy do domu wykończeni, choć zadowoleni. Film szalenie mi się podobał. Na dialogach Anny i Kristoffa prawie się popłakałam ze śmiechu. Nadinterpretacje mnie bardzo śmieszą, ale nie przyczyniają się do ich zaprzestania w moim wykonaniu. Według mnie ta część nawet lepsza od pierwszej, choć muzycznie nic mi w ucho nie wpadło. Kiedyś sobie zrobię maraton obu i porównam.

środa, 4 grudnia 2019

6

Bardzo spóźnione podsumowanie, ale urodziny Syna wypadły w takim czasie, że nawet świętować się nie chciało.
Cóż mogę o nim powiedzieć? Otworzył się na dzieci, łatwiej mu w przedszkolu i ogólnie też, łatwiej nawiązuje relacje. Czyta sylabami, świetnie liczy. Zrobił się z niego spory łobuz, ale jest patrzy tym uroczy i często uchodzi mu na sucho. W lot zapamiętuje wierszyki, gorzej z obowiązkami, bo tu już pamięć krótka i słaba ;)
Nadal ma wszystkie mleczne zęby, ale codziennie sprawdza, czy ten stan się nie zmienił :)
Kocha piłkę nożną, zafascynowany jest też karate. Jest małym konstruktorem, nawet od Mikołaja zażyczył sobie śmieci do przetworzenia. Z wszystkiego potrafi coś zrobić, ma niesamowitą wyobraźnię przestrzenną.

118 cm
21 kg

sobota, 30 listopada 2019

(*)

Biała róża przewiązana czarną wstążką w małych dłoniach.
Skamieniałe dziecko, opuszczona kobieta, zastygli w żalu rodzice.
Zmieniona kolejność.
Strumienie łez na policzkach, szloch w gardle, pustka w głowie.
Setki ludzi na pogrzebie.
Śpij w spokoju i pomagaj z góry tym, którzy zostali.

wtorek, 26 listopada 2019

Do przodu

Jedzie. Nawet nie wiecie, jak mi ulżyło, ale uzbierało się. Prawie się już pakuje. Listę rzeczy do wzięcia już ma. Ja staram się nie panikować, choć największym moim zmartwieniem jest to, że ona tam umrze z głodu. Ale może akurat się coś polepszy.
Zbieramy powoli prezenty świąteczne. W wielkiej tajemnicy, bo oni jeszcze wierzą. Najgorzej było z shopkinsami. Bo ja to znam jako małe figurki, a to podobno miało po naciśnięciu pokazywać coś w środku, jak gniotek. Cały internet przeszukałam z milion razy, aż w końcu znalazłam. Dziecku chodziło o squeezkinsy, z Biedronki. Były, do 21 listopada. I na Amazonie są. Naprawdę można kląć. Ale pojechałam dziś do jednej, a nóż się uda. No i kupiłam. Dokupiłam też jakąś laleczkę miniaturową z włosami, jak wata cukrowa. Będzie szał. Osobisty ogarnął pistolet z NERF i już oddycham spokojniej. Co prawda na wstępie odrzuciłam Córze zamek Arendelle z podświetlanymi windami i rainbow surprise, ale Mikołaj nie jest aż tak dziany i aż tak tolerancyjny na dziwactwa w domu.

czwartek, 21 listopada 2019

16

Znamy się 16 lat. Kawał czasu. I chyba w końcu się poznaliśmy na tyle, żeby się dogadywać.

Zapisałam ją. Tak się cieszy, że boję się, co będzie, jak się nie uzbiera wymagana liczba osób.

wtorek, 19 listopada 2019

Śmieszna piłka i problem

Nie, nie mówię o grze polskiej reprezentacji, ale o czterech dziewczynach na boisku.
W niedzielę byliśmy na turnieju piłki nożnej starszej grupy. Grają pięć na pięć. I na początku trener wypuszczał po dwie dziewczyny maks, ale one sprytne są i jak dostały piłkę to... stały. I czekały, aż chłopaki za nie coś zrobią. Mnie ręce opadły, powiedziałam mojej, że jak ma zamiar tylko patrzeć na piłkę, to dam jej pompony i będzie dopingować. W końcu trener wpuścił je we cztery plus chłopak na bramce. I o ile ich piłka jest śmieszna, ja prawie lałam po nogach, bo to niby taniec, niby piłka, niby paniczna próba zrobienia czegokolwiek, to są skuteczne. Nie dość, że nie dały sobie strzelić gola, to były o włos od strzelenia. Zabrakło im czasu, mecz się skończył. Pierwsza drużyna, przeciwko której grały traktowała je trochę lajtowo, ale druga już na ostro i też dziewczyny sobie nie dały. Taka dumna byłam, że nawet sobie sprawy nie zdajecie. Utarliśmy nosa zawodnikom, którzy widząc nas wysiadających z auta skomentowali, że przyjechaliśmy kibicować.
Dziś dostałam informację, że Córa mogłaby jechać na obóz taneczny połączony z zabawą sylwestrową, bo powrót 1 stycznia. Co prawda niedaleko, ale 5 dni. Poza domem babci nigdzie nigdy nie była na tak długo, w tu jednak z obcymi. Wiem, ogromna szansa, mnóstwa rzeczy się nauczą, ale zwyczajnie się boję. Ona mało je, w sensie małej ilości rzeczy, a jak jest głodna lub zmęczona to się złości. A tam zmęczona na pewno będzie. Co prawda, jak zaczęliśmy jej mówić, że jest obóz bez rodziców to powiedziała, że musi spakować maskotkę i prawie poleciała się pakować, więc chce, ale no, ona ma 8 lat, to znaczy tuż przed wyjazdem skończy, a ja się boję. Czas ma do piątku, ma się zastanowić, ale sądzę, że zdania nie zmieni, że będzie chciała jechać. Powiedzcie durnemu matczynemu sercu, żeby nie panikowało...

czwartek, 7 listopada 2019

Ekologiczni

Przed chwilą spod domu odjechał pan od wymiany licznika, a ja włączyłam instalację fotowoltaiczną. Dla niezorientowanych wyjaśnię, że normalny licznik każdą energię liczy jako zabraną z sieci, nawet tą wyprodukowaną przez nas, więc zmiana jest konieczna. Teraz liczy ile oddaliśmy, a ile wzięliśmy. Ciekawi mnie bardzo, jak to będzie działać, bo ja na początku byłam przeciwna. Ale nie samej idei, ale zakładaniu tego w Polsce, bo jaki mamy rząd każdy (no dobra, nie każdy) widzi i bałam się, że znowu będzie jakiś podatek, czy inne obostrzenia i nagle przestanie się to opłacać. No ale Osobisty stwierdził, że na razie jest ok, a potem to się będziemy martwić potem, jak już coś się zadzieje. No i są, wiszą, choć zdecydowanie nie są zrobione dobrze. To znaczy działają i tak dalej, ale parę rzeczy można im zarzucić i musza być poprawione. Na razie wygląda to tak, że firma zrobiła, pojechała i nie możemy się doprosić poprawek, ani nawet wymiany rynny, którą rozwalili. Sprawa oparła się o szefa i tylko dlatego jeszcze nie wysmarowałam pięknej notki niepolecającej. Obym nie musiała.
W ogóle w tym roku czysta ekologia. Grzejemy słońcem, tak naprawdę dopiero w zeszłym tygodniu musieliśmy użyć prądu do grzania wody, a ogrzewanie na domu włączyło się po raz pierwszy trzy dni temu. zaleta domu prawie pasywnego. Ogromne okna, tona ocieplenia i od razu widać różnicę. Gorzej, bo nawet kominka nie mam jak odpalić, udało mi się aż jeden raz, bo jest za ciepło. Czekam na mrozy ;) Ale wracając, bo trochę popłynęłam. Solary polecam z czystym sumieniem, odciążyły nas bardzo, są mega wygodne, choć też nadszarpnęły nasz budżet. Dawno nie wydaliśmy tyle kasy w jednym roku, co w tym. Solary co prawda kupione pod koniec tamtego, więc się nie liczą, ale ogrodzenie, korytowanie i zasypanie kamieniem podjazdu oraz fotowoltaika sprawiły, że w tej chwili liczymy każdą złotówkę. Zaraz będzie lepiej, bo przyjdą wszystkie zwroty za instalację, ale na razie jest kiepsko. Za to jesteśmy w trakcie przygotowań do powieszenia schodów i kończenie góry. W chwili obecnej nie przyjmujemy gości, bo prawie nie mamy wolnej podłogi. Pod schodami był schowek, który trzeba było uprzątnąć na czas podkucia kawałka sufitu. Wszystko mam na wierzchu i staram się nie popaść w obłęd. Będzie pięknie. Oby szybko.

czwartek, 24 października 2019

Jeszcze o weselu i rozwiązanie zagadki

Widzę, że trudne, zdecydowanie polepszyło mi to samopoczucie. Świadek wiedział jeszcze, że coś w środku chlupie i że można to kłaść w którąkolwiek stronę (pytał, bo włożył do auta i się potem wystraszył). Jest też metalowe, nie ma szkła, ani plazmy. Osobisty to wymyślił, gdy kazałam mu się zastanowić, co jest potrzebne młodym małżonkom na romantyczny wieczór (- Po 9 latach małżeństwa? Romantycznie? Zwariowałaś? - Zamknij się i myśl!)
Teraz myślcie, a ja uzupełnię jeszcze jedną rzecz.
Córa uparła się, że pójdzie do wujka w białej sukience. Wiem, że starym babom nie wypada, ale dziecko to dziecko, mimo to zapytałam Młodej, czy nie będzie jej przeszkadzać. A że Młoda normalna jest to powiedziała tylko, że jasne, że nie, że inne dzieci też chcą na biało, a w ogóle ona ma kremową, więc po krzyku. No i Córa poszła w tej białej kiecy. Ona i jedna z dorosłych pań na weselu. Jak zobaczyłam, to mi się słabo zrobiło. Asymetryczna, z dłuższym tyłem, w pionowe pasy przezroczysto białe. Piękna nie była, młoda nie była, ale ciągle mi wzrok do niej uciekał. A ja się dzieckiem martwiłam...

A teraz rozwiązanie zagadki prezentu. To był biokominek. Cały zestaw, z olejkami aromatycznymi, paliwem, kamieniami ozdobnymi. Dlatego taki ciężki i chlupał ;)

poniedziałek, 21 października 2019

Cudowni ludzie, cudowny ślub

Naprawdę cieszyłam się na ten ślub. Wiedziałam od półtora roku i nie mogłam się doczekać. I wcale nie chodzi mi o chęć potańczenia i pobawienia się. Po prostu Młody jest moim najlepszym przyjacielem i życzę mu jak najlepiej, a to najlepiej to właśnie Młoda. Trafił świetnie i nie mogłam doczekać się chwili, kiedy będzie tak na zawsze, przyklepane i kiedy zobaczę ich szczęśliwe miny.
Całe to podekscytowanie nie przeszkadzało, a może nawet pomagało w myśleniu, że jak ja tam pojadę, taka sierotka Marysia i w ogóle przyniosę im wstyd. Nic to, że sukienka budziła zachwyt, nawet mój i nawet bez makijażu i tak dalej. Umówiłam się do fryzjera i kosmetyczki i mamy dzieci baletowych mnie nie poznały. Prawie gotowa pojechałam do domu, wskoczyłam w sukienkę, rajstopy i sandałki (ten, kto wymyślił rajstopy z odkrytymi palcami powinien dostać Nobla), pomogłam się ubrać dzieciom i jedziemy. Gdzieś w połowie drogi zerknęłam w lusterko, by zobaczyć, że nie założyłam kolczyków. Córa chce mi oddać swoje, ja uznaję, że może być bez, Osobisty zawraca na rondzie i podjeżdża pod sklep. Wiecie, takie wszystko, apteki, lody, jakieś sklepy ze wszystkim. Zaparkować nie ma gdzie, więc wysiadam pod drzwiami, on jedzie, ja idę. W sklepie powitało mnie chóralne "ale pani piękna" i bajka od razu wskoczyła na poziom Kopciuszka. Samopoczucie mega, uśmiech na twarzy i kolczyki w ręce.
Potem już bez przeszkód, piękna ceremonia, choć kazanie jak dla mnie zamotane, albo się zawiesiłam. tona ryżu, zdjęcie z jesienią w tle i zabawa. Bawiliśmy się fenomenalnie. Tak dobrze, że nie mamy ani jednego zdjęcia. No dobra, ja zrobiłam jedno dzieciom i Osobisty każdemu z nich po jednym, jak przyszli z pomalowanymi buziami. Bo dla dzieci do 23 był animator i jestem przekonana, że to tylko dzięki temu bawiliśmy się tak świetnie. Dzieci szalały na piętrze, bawiły się chustą do Klanzy, robiły watę cukrową, kartkę dla Młodych, puszczali bańki (to na polu), ogólnie świetnie się bawili i nawet nas nie zauważali, jak tam zaglądaliśmy. Do tego świetni goście, ale nie mogło być inaczej, bo świetni ludzie przyciągają fajnych znajomych. My raptem znaliśmy dwie osoby, ale w niczym to nie przeszkadzało, choć mnie chochlik podpowiadał, że będzie źle, bo nikogo nie znamy itd. Skończyliśmy się bawić o 2 w nocy, kiedy dzieci już padały na nosy. Mogliśmy je położyć w części hotelowej, był pokój na takie przypadki, ale to by oznaczało, że za dwie godziny trzeba ich zerwać, wybudzić i przyjechać do domu z w miarę wyspanymi dziećmi. Pojechaliśmy do domu.
A teraz zagadka. Pudło z prezentem miało wymiar około 90 na 40 na 15 cm. Było ciężkie. Osobisty w trakcie składania życzeń powiedział, że sam osobiście dołożył kilka kamieni, żeby było ciężej poznać co to. On sam wymyślił ten prezent. Co to jest.
Powiem Wam, że Pan Młody zgadł. Nadal nie wiem, jak, ale chyba za dobrze się znamy. Bo świadek miał więcej danych i nie wpadł na rozwiązanie. Kto podejmie wyzwanie?

piątek, 11 października 2019

Nie idźcie na wybory!

Po co Wam to? Przecież jeden głos niczego nie zmieni. Lepiej siedzieć w ciepłym domu, nie zajmować się programami wyborczymi, nie czytać, nie interesować się. Nie trzeba się przejmować, bo przecież i tak nic się nie zmieni. Wygodniej potem powiedzieć, że to bliżej nieokreśleni "oni" tak wybrali i jest źle i sobie po polsku ponarzekać. Jeden głos niczego nie zmieni, co potem widać po fakcie, jak okazuje się, że tak pomyślało sporo ludzi i nagle się okazuje, że ten jeden głos był decydujący. Że mogło się coś zmienić, cokolwiek, ale przecież łatwiej siedzieć w domu. Wiem, czasem nie ma na kogoś głosować. To może warto choć zagłosować przeciwko komuś? Żeby mieć szansę zmiany.
Nie idźcie na wybory. Posłuchajcie lidera partii, której elektorat może faktycznie nie pójść i ich jedyną szansą na wygraną jest to, że ci, co nie wierzą w zmianę, też nie pójdą. Nie idźcie więc. Oddajcie im znów władzę walkowerem. A potem narzekajcie na "nich", co tak wybrali. Bo przecież łatwiej jest zrzucić na kogoś odpowiedzialność, niż ją wziąć na siebie.

wtorek, 8 października 2019

...


Nika odeszła wczoraj, operacja nie przyniosła poprawy.
Figaro nadal nie ma. Już nie wierzę, choć wyglądam. Myślę, że spotkały się za Tęczowym Mostem.

sobota, 5 października 2019

Seria?

Pies ma się dobrze, co znaczy dokładnie nic, bo jeszcze nie może jeść.
Za to nasza kocica wyszła z domu przedwczoraj wieczorem i nadal jej nie ma. Ani na drodze, ani w rowie, ani w domu. Chodzę, wołam, wyglądam i staram się nie wylewać morza łez...

piątek, 4 października 2019

To był fatalny dzień. Nie chcę więcej takich dni*

U rodziców mieszka suczka, niby moja, na moje nazwisko, ale ona jest bardziej mamy. W tamtym roku zachorowała na wątrobę, specjalistyczna karma, badania, kroplówki. Polepszyło się, było bardzo dobrze. Aż do poniedziałku, kiedy znowu zaczęła chorować. Leki nie działały, pies nie jadł, wymiotował, nie chciał nawet wstać.
Wczoraj jechaliśmy do weterynarza sądząc, że to już koniec, że jedziemy ją uśpić. Źle się jedzie tonąc we łzach. Pani weterynarz uznała, że ją otworzy i dopiero wtedy podejmie decyzję, bo tak na oczy ona nie umie uśpić zwierzaka. Źle się wraca bez psa, czekając na 15, kiedy się dowiemy, co dalej. W domyśle, że trzeba przyjechać po martwe zwierzę. Była 11. Wróciłam do domu, odebrałam dzieci, starałam się nie płakać. O 15 wiadomość, że jeszcze kroją. Ruszyłam do mamy. W drodze zadzwoniła, że psa udało się uratować. Okazało się, że miała martwe jelito, wycięli i jak wszystko podejmie pracę, to będzie dobrze, a jak nie to pani ją z czystym sumieniem uśpi. Ulżyło, choć na chwilę.
Wracając do domu zobaczyłam kątem oka wybiegającego kota. Po hamulcach, uderzenie, lekkie. Zatrzymałam się, patrzę w lusterko, wsteczny i... nie ma kota. Ułamek sekundy potem zobaczyłam go, jak znów wbiega na ulicę, prawie pod koła następnego auta. Musiał się ode mnie odbić, ale nic mu się nie stało. Przy czym utracił na wczorajszym zdarzeniu z dwa życia, jak nic.
Wczorajszy dzień sponsorowała literka Z, jak zmartwychwstałe zwierzę.
To był fatalny dzień. Nie chcę więcej takich dni. Tak śpiewa Bajor, a w wersji kobiecej wykonuje to Hanna Banaszak.

czwartek, 3 października 2019

Obita

Tak właśnie się czuję. W niedzielę poszłam na spacer, zgodnie z radą rehabilitanta, tylko jakoś się nie dogadaliśmy, a on uznał, że nie będę szaleć. Spacer w gumiakach po lesie zdecydowanie nie należał do jego form terapii, poczułam to wieczorem, skończyłam na prochach, a w poniedziałek mu wyłam na stole. Zaproponował igły, ale się nie zgodziłam. To znowu mnie pouciskał, zostawiając na biodrze pokaźnego sińca (luz, w środę wyszłam z dwoma sznitami na plecach). Wczoraj weszłam do gabinetu radosna, jak skowronek, bo ból puścił na tyle, że prawie nic nie czułam. I zapytałam, jak działają te igły i dlaczego mam w nie wierzyć. Odparł, że może mi wyjaśnić po łebkach, bo inaczej mu czasu nie starczy, a po prostu możemy spróbować. Dałam się. Miały być dwie igły, skończyło się na dwóch, ale w dłoni, na ramieniu było więcej. I naprawdę podchodziłam sceptycznie, nie wierzyłam. Ale puściło, nie od razu, nie całkiem, ale czuję ogromną ulgę. Nie jest to typowa akupresura, to coś innego, ale kurczę, działa. Potem mnie jeszcze potraktował młotkiem. Moja wyobraźnia oczywiście widziała młotek taki prawdziwy, a to tylko taka maszyna. W związku z tym czuję się obita i już go nawet pytałam, co zrobimy w piątek, jak mam obolały tyłek i jeszcze pokłute ramię, ale zaśmiał się, że coś wymyśli.
Ale wiecie, co jest najgorsze? Na wesele musiałam kupić buty na płaskim obcasie. To znaczy powiedział, że mogę w wysokim nie tylko na początku, dam radę, ale potem będzie gorzej i będziemy musieli zacząć od początku. To ja wolę cierpieć mentalnie na płaskim, niż fizycznie potem.

wtorek, 1 października 2019

Flerken

Fani Marvela wiedzą. Oto Flerken, zwana Flercią, Flerką, czasem Felcią lub Diabłem.



Stosunki z Figaro są... Skomplikowane. Coraz mniej na siebie syczą, ale raczej się unikają, przy czym to starsza boi się małej. Jak się nie polepszy to kupimy feromony.

poniedziałek, 23 września 2019

O wystawie i rehabilitacji

Światowa wystawa orchidei, sukulentów i bonsai oraz Wielki festiwal owadożernych trochę mnie rozczarował. Ja rozumiem, że hodowcy nie mają ochoty pokazywać swoich dzieł, które są dotykane, macane, obmacywane i wszystko, co z dotykiem związane, ale może wystarczyłaby zmiana w regulaminie? Przecież te cuda po takim macanku chyba się już do niczego nie nadają. A ja widziałam, oprócz nas, jednego tatę, który kategorycznie zabronił dotykać kwiatów. W każdym razie dla mnie to było mało, mało powierzchni, mało kwiatów, a do tego koszmarne ceny za wstęp, jeśli właśnie na metraż je przeliczymy. Mimo to wyszłam zadowolona, bo jednak to, co było, było piękne, niesamowite i nadziwić się nie mogłam, że takie cuda mogą sobie ot tak rosnąć gdzieś w przyrodzie. Bajkowa oprawa też mi się podobała. Dzieciaki mają zdjęcie w domu i aucie Flinstonów, było Shire i bucik Kopciuszka. Brawa za pomysł.
Jakość zdjęć słaba, ale takie zdjęcia, jakie oświetlenie.









Rehabilitację rozpoczęłam w czwartek. Przemiły pan dobrał mi zabiegi, coś wyrzucił, coś dodał i położył na stole. Tu nacisnął, tu ukłuł, tam naciągnął. On utrzymuje, że nie jest sadystą, ja utrzymuję, że mu wierzę. Całość jego masażu, bo potem to już tylko leżałam i grzałam się i inne takie, trwała może pół godziny. Po czułam się, jak nowo narodzona, następnego dnia rano też, ale w ciągu dnia już jak z krzyża zdjęta. Uprzedzał, że będzie gorzej, ale nie sądziłam, że aż tak. Dziś idę znów, potem w środę i znów w poniedziałek. Liczę, że jak już popuszczał przykurcze i te wszystkie błędne pętle to dziś będzie mniej boleć. Powiem wam tylko, że żaden facet nie sprawił, że tak jęczałam i wiłam się pod jego rękami. Temu się udało. Jednak powtórki bym bardzo nie chciała.

poniedziałek, 16 września 2019

Wciągnięta przez rzeczywistość trudną do ogarnięcia

W tamtym roku było łatwiej, naprawdę, Córa miała na jedną godzinę, co prawda wczesną, ale na jedną, wychodziła też praktycznie codziennie o tej samej. Dzięki temu zawoziłam ją do szkoły, potem Syna do przedszkola, koło 8 byłam w domu i tak do 11 lub przed 12 (częściej) kiedy szłam po Córę. Odrabiałyśmy zadania, robiłyśmy obiad i na 14 po Syna. A teraz...
Zacznę od legendy.
Przedszkole jest oddalone od nas 10 km. Plus taki, że skończył się remont, mamy rondo, więc dojeżdżam w 10 minut.
Syna zawsze muszę odebrać najpóźniej do 14.
Szkoła jest oddalona o niecałe 1,5 kilometra, na spokojnie na nogach lub na rowerze czy ostatnio ukochanej hulajnodze można się przemieścić.
Tańce Córy są 25 km od nas.
Osobisty pracuje od 6 do 14 plus dojazd z Krakowa 25 kilometrów.
W poniedziałek Córa ma na 11.50. Jedziemy więc do przedszkola po 8, wracamy do domu, coś ogarniamy i ruszamy. Z powrotem jestem po 12, a o 13.45 ruszam po Syna. Córa kończy o 15.25. I to jest jeden z niewielu naszych wolnych dni.
Wtorek jest prostszy, bo Córa ma na 9, więc najpierw jedziemy z Synem, potem zostawiam ją w szkole, a że kończy o 13.35 to ją odbieram i od razu jedziemy do przedszkola. Kocham wtorki. Przy czym o 16.30 Córa ma piłkę, a o 17.30 piłkę ma Syn. Na szczęście na miejscu, niedaleko, więc nie jest tak źle. W okresie bardziej jesiennym i zimowym treningi we wtorki będą odwołane.
Środa to jest hardcore. Jeszcze tego nie ćwiczyliśmy, bo dopiero pojutrze rusza rok taneczny i baletowy, ale już mam ciarki. Córa ma na 10.50, więc najpierw rano zawozimy Syna, wracamy do domu, robimy coś na kształt obiadu i ruszamy do szkoły. To jest dzień, kiedy nie jadę po Syna, bo jego przedszkole jest w połowie drogi na tańce Córki, a ona kończy o 14.30. Skutkowałoby to jeżdżeniem w te i we w te. Osobisty albo będzie wychodził wcześniej z pracy, żeby go odebrać, albo będzie pracował na home office. Ja za to jadę po Córę, z wałówką w samochodzie i pędem biegiem jedziemy na miejsce tańców, na 15. Mamy pół godziny od zakończenia lekcji, żeby zdążyć. Umówiłyśmy się, że będę jej brać rzeczy z szatni i będzie się w korytarzu przebierać, po drodze będzie jeść, a na miejscu wysadzę ją w dobrej uliczce, by biegła się przebrać, a ja pojadę parkować i dopiero do niej dołączę. Spóźnimy się, ale nauczycielka wie i się zgadza. Musi się udać.
Ale żeby nie było za łatwo, Córa poszła kiedyś z Synem na trening karate i wsiąknęła. W związku z tym wracamy z tańców te 25 km, żeby zdążyć odrobić zadania, coś zjeść i pognać na 18 na karate.
W czwartek jedziemy z Synem, wpadamy do domu na chwilę, bo Córa na 10 ma być już w szkole. Tego dnia kończy o 15.25, więc ja znów jadę po Syna, a dopiero potem po nią. Z przerwą godzinną w domu. Po południu mamy wolne.
W piątek ma na 11.50 i kończy o 14.30 więc od razu po przedszkolu ją odbieramy, choć musimy chwilę na nią poczekać.
I znów o 16.30 i 17.30 piłka.
Sobota to już luzik, bo tylko tańce o 11.30.
Cały czas zastanawiam się, kto pierwszy padnie, ja, czy oni. I o ile oni wiedzą, że z zajęć dodatkowych zawsze mogą zrezygnować, to z jazd z nimi i po nich do placówek ja już nie mam szans się wypisać. Minęły dopiero dwa tygodnie, a ja mam dość. A co z czasem intensywnych prób? Wolę o tym nie myśleć. Na razie mam poustawiane alarmy, żeby zdążyć wszędzie na czas.
Ach, zapomniałam, od czwartku zaczynam rehabilitację na kręgosłup. I oczywiście, że nie pod domem, bo terminy na marzec, a daleko. W ten czwartek jadę na 16, potem umawiam się z dnia na dzień. Może ogarnę.
Jak to rozpisałam to nie wygląda tak źle, choć nadal trochę przeraża. Ale żeby nie było tak tylko o biegu to powiem Wam, że w końcu uruchomiliśmy solary. Wczoraj kąpaliśmy się w wodzie zagrzanej słońcem. A jutro ma przyjechać facet, by podpisać umowę o fotowoltaikę. Dzieje się, dzieje się intensywnie, ja już nawet przestałam liczyć pieniądze, bo się doliczyć nie mogę, grunt, że Osobisty ogarnia. Mamy też podjazd zasypany kamieniem, wyrównaną ziemię i nawet trawa przyszła.
Wczoraj pojechaliśmy na wystawę orchidei, bonsai, sukulentów i festiwal owadożernych, ale to opiszę osobno, bo i tak mi wyszła mega notka.

niedziela, 1 września 2019

1939 - 2019

80 lat. Bolesna rocznica, o której nie wolno nam zapomnieć. By nigdy już zamiast dzwonka wzywającego do szkoły dzieci nie usłyszały syren wzywających do walki. By nigdy już człowiek nie stanął przeciwko człowiekowi. By nigdy już nie przelano tyle krwi, nie było tylu hańbiących czynów i spraw nie do wyobrażenia.
80 lat. Piękna rocznica, pełna wspomnień o bohaterach, którzy mieli zostać zmieceni w pył, a stawili czoła niemożliwemu. Bohaterach, na których Hitler prawie się potknął, którzy dali czas Europie.
Chwała bohaterom.

sobota, 31 sierpnia 2019

Matki z synem rozmówki edit: z Córą też

S: A dlaczego tata nigdy nie przeszedł na emeryturę?
J: Bo jest za młody.
S: A ile się ma lat, jak się idzie na emeryturę?
J: 65.
S: A tata ile ma?
J: 37.
S: To już prawie.
Kurtyna.

Edit:
Nie wiedziałam, czy dobrze zrobiłam kanapki na kolację. Córa podchodzi i się przytula.
- Dobrze zrobiłaś, jak zamawialiśmy. Mama nie ma sklerozy, jest za młoda na sklerozę, prawda? - zwraca się do brata, a mnie kamień z serca spada.
- Nooo... A ile mama ma lat?
- 54. Czy jakoś tak - kamień wylądował na mojej stopie...
- A może 35 - pytam nieśmiało.
- No, o to mi chodziło.
Kurtyna po raz drugi.

poniedziałek, 19 sierpnia 2019

Wakacje przez wielkie W

Weekend spędziliśmy dwojako, częściowo na pracy w domu, a częściowo wyjazdowo. W czwartek wybyliśmy w góry. Prosta, łatwa trasa, czyli Gorce, bo przecież nie takie wysokie, będzie spokojnie. Taaa... Zachciało się nam wejść na Magurki, na wieżę widokową i zobaczyć miejsce katastrofy amerykańskiego samolotu. Z domu mieliśmy tam coś koło 80 km, tyle, że nawigacja chyba w linii prostej pokazała, bo po ruszeniu zrobiło się 120. Dobra, pojechaliśmy i nawet ominęliśmy korki, bo to bocznymi. Szlak nawet bez trudu znaleźliśmy, samolot już trudniej, a że nie chciało się nam wracać po własnych śladach, a ścieżka, do której się mieliśmy wrócić też nie napawała optymizmem poszliśmy dalej. W efekcie zrobiliśmy 19 km. Z dziećmi. Na koniec ledwo szliśmy, ale dzieciaki zachwycone. Widoki naprawdę piękne, trasa cudowna, przede wszystkim pusta, w drodze na szczyty nie spotkaliśmy nikogo! Na szczycie kilka osób, bo akurat był tam wyścig i na szczycie piknik, więc byli organizatorzy. W drodze powrotnej może z dwadzieścia osób. Zero pośpiechu zero tłumu, zero zasięgu. Ogrom jagód, grzyby z kapeluszami na ponad dwie dłonie, bosko. Dawno się tak nie zresetowałam, choć nogi czuję do dziś.
Natomiast droga powrotna to był koszmar. Chcieliśmy zjeść gdzieś przy drodze, bo nasze jedzenie się skończyło, wszak szlak miał być krótszy, a obiad i tak chcieliśmy zjeść. W Ochotnicy skierowało nas w drugą stronę, a potem... Nic. Ja wiem, że święto, ale litości, to popularna trasa.
Próba pierwsza Gospoda u Harnasia, Rdzawka. Otwarte do 20, jesteśmy o 19 z minutami. Pani z miotłą od razu nam oznajmiła, że zamykają i nas nie obsłuży. Heloł? Obok jest stacja Statoil.
Próba numer dwa Statoil, Rdzawka. W ofercie hot dogi i panini. Dla każdego coś by się znalazło. Rozmawiamy co komu, a pani zza lady, że są tylko hot dogi, ale zostały tylko dwa, więc nas nie obsłuży, bo już ma kolejkę. HELOŁ??!!
Próba numer trzy. Jawornik! BP - były hot dogi, ale pani tonem sugerującym coś złego kazała się zastanowić. Zrezygnowaliśmy i poszliśmy do McDonalda, gdzie było ciemno od ludzi. Ja się nie dziwię, jak po drodze nie ma niczego, kompletnie niczego, gdzie dają jeść. Na szczęście mało ludzi korzysta z kiosku, zamówiliśmy szybko, dwa burgery, duże frytki, dwie sałatki i herbaty. Dostaliśmy do stolika, ale... Bez frytek. Z jednym widelcem, bez jednego z trzech sosów. Już nie wspomnę o soli, czy cukrze! Owszem, wszystko nam dano, ale bez przesady, ktoś chyba kontroluje, co kładzie na tacy. Kulinarnie najlepsze to były kanapki na drogę, które sama zrobiłam. Wróciliśmy mocno zniesmaczeni.
W sobotę popołudniu pojechaliśmy do mamy, zawieźć jej telefon, bo poprzedni ojciec zepsuł, a trafił do szpitala. Nie wiem, czy go połapie, bo to dotykowy, ale innego nie mam, liczę, że mu ktoś pomoże choć odebrać. A niedziela to Chochołowskie Termy. Szczerze, bardziej podoba mi się Bukovina. Być może chodzi o to, że my akurat nie korzystaliśmy z saun i całej reszty, tylko z basenów i strefy leczniczej, ale czułam pewien niedosyt. Nie mówię, że jest źle, obiekt fantastyczny, ale chyba szukamy czegoś innego. Ratuje ich zdecydowanie strefa dla dzieci, siedziałam i się smażyłam, a oni się bawili, przez co dziś unikam słonka i widok na góry, cudnie. No i kulinarnie dużo lepiej, ceny przystępne, może nie powala smakiem, ale też nie truje. A w drodze powrotnej zawitaliśmy na burgery do Dzikiego Byka i to był strzał w dziesiątkę, choć ledwo się na parkingu zmieściliśmy. Pyszne, w miarę szybko podane, choć miało być za czterdzieści minut i klimatycznie. Przemiła obsługa, przynosząca do stolika. Naprawdę polecam.
Dzieci wczoraj stwierdziły, że to Wakacje przez duże W, a nawet wielkie W. I oznajmili, że oni nie chcą nigdzie na dłużej za rok, tylko takie jednodniowe wypady. Faktycznie, wyglądają na zmęczonych fizycznie, ale wypoczętych, zadowolonych, zupełnie inaczej funkcjonują. Muszę to przemyśleć, bo mnie się zawsze dobre wakacje kojarzyły z wyjazdem.

poniedziałek, 12 sierpnia 2019

Migawki

Ogrodzenie z przodu i z przodo-boku już jest. Bramy nie ma, ale denerwuje nas ta dziura, więc pewnie niedługo się to zmieni.
Dziura w ziemi nadal zieje, choć mniejszym ogniem, bo włóknina już rozłożona. W środę przyjedzie pierwszy samochód z kamieniem. to znaczy pierwszy do dużej jamy, bo kamień już jest w małej dziurze, czyli w kojcu na śmieci i dla psa (spokojnie, pies, jak już będzie, w kojcu będzie na czas wjazdu i wyjazdu z domu i na czas gości, którzy psa nie tolerują). Nie mogę już patrzeć na kamienie.
Nie może mi wyjść z głowy fakt, że Ukraińcy i Gruzini przyjeżdżają tu, jak my na zachód, dla nich tu jest raj. A najbardziej siedzi mi w głowie profesor, po 30 latach wykładów pracujący tu na łopacie, bo nawet wstyd wspomnieć ile tam ma emerytury.
Pachnie jesienią, wieczorami trawa bardzo szybko pokrywa się rosą, liście już się złocą. Dla mnie połowa sierpnia to już nostalgiczny czas.
Kupiłam kieckę na wesele, w Chinach, czekam aż przyjdzie i ewentualnie kupię nową. Kto nei ryzykuje, ten nie ma.

poniedziałek, 29 lipca 2019

Tupnęłam nogą

Zostałam dziś sama z pracownikami. Miesiąc urlopu minął, jak z bicza strzelił, dziś musiałam go wyprawić do pracy. A roboty nawet nie w połowie. I od razu powstał problem, bo oni zrobili szalunek pod bramę na słupki 40 cm, a słupki mają 28. I rozmawiałam z nimi, potem przyjechał ich szef, tłumaczą mu co i jak, a on pyta, czy uzgodniliśmy to z Osobistym. Mówię, że tak, bo akurat dzwoniłam też o grubość kostki i od razu mu powiedziałam, co Rusłan wymyślił a do tego mówię, że ja tu też jestem szefową i ze mną też można uzgadniać. Pominę, że oboje z Osobistym doszliśmy do wniosku, że to oni są fachowcami i my możemy coś mówić, a oni mają zrobić, żeby było dobrze, ale ciii... Może zaczną mnie traktować ciut poważniej ;)
A w ogóle to roboty po łokcie, nie tylko z ogrodzeniem, ale wczoraj pojechaliśmy do mamy zebrać aronię i dziś mam do roboty sok i dżem, a mnie połamało. Mam zapalenie nerwów w odcinku lędźwiowym, w piątek mnie tak siekło, że się darłam z bólu, Osobisty pojechał mi do apteki po leki i już jest o niebo lepiej, ale do dobrze sporo brakuje. Na razie mogę chodzić i leżeć, przy czym czasem mi podcina nogi i mi się uginają. Tak więc jest wesoło. Ale nie dam się. Muszę tylko po tym wszystkim pomyśleć o wzmocnieniu mięśni w tym odcinku. Jak tylko przestanie boleć.

czwartek, 25 lipca 2019

Znowu nie nadążam taczek załadować

Pamiętacie ten dowcip, jak majster opieprza pracownika, że zaiwania po budowie z pustymi taczkami, a on się broni, że taki zapieprz, że nie ma czasu taczek załadować? To coś takiego jest u nas. Ogrodzenie miało się zacząć w maju. Nie udało się, bo woda stała. Potem koniec czerwca, początek lipca, ale jak zawsze się coś osunęło i mieli przyjechać w poniedziałek. Też się nie udało. Przyjechali wczoraj, nie ma małej koparki, ale jest duża. To korytujemy pod podjazd. To miało być. Kiedyś. Ale Osobisty uznał, że jak jest koparka to trzeba korzystać, zanim znowu operatora wetnie do innej roboty i po to oszczędzał ostatnie pół roku. Ja dziękuję, oszczędzać na taką rozpierduchę, wybaczcie, inaczej się nie da tego nazwać. Przed samym domem zieje dziura, której co prawda daleko jest do dziury do piekieł na jednej ulicy w Krakowie, ale już zmusza mnie do skakania. Moje auto stoi u sąsiadów, Osobisty nie wywiózł na czas, więc stoi póki nie przyjedzie (niezamówiony jeszcze) kamień. Do tego ogromne zwały ziemi na niedawno posianej trawie. Ja wiem, że była posiana tymczasowo, bo i tak tam musimy podnieść, ale krótki ten tymczas wyszedł. I znów czeka nas równanie, mam tylko nadzieję, że część zrobi koparka. A ja sobie wybieram kamyczki na taras, który miał mieć zbocza i obłożony miał być kamieniami, ale koncepcja nam się zmieniła i będzie z donicami i bez skalniaka. Ale to za rok. Czyli znając mojego męża, nie znam dnia, ani godziny.
Wczoraj wieczorem przywieźli małą koparkę i dziś równocześnie kopią pod słupki łopatami i pod murek oporowy koparką.
Będzie pięknie. Jeszcze tylko wybrać bramę. I na nią zarobić.

poniedziałek, 22 lipca 2019

Lecz najbardziej mi żal...

Tego, że ten skurwiel nie odpowie za to, co uczynił, nie trafi za kraty, gdzie koledzy pokażą mu jego miejsce w hierarchii.
To tak zawodowo. I czysto po ludzku też. Tak, bywam mściwa.

Nie próbuję sobie nawet wyobrazić ogromu rozpaczy matki. Nie umiem przestać myśleć o tym maluchu (*)

piątek, 19 lipca 2019

Kolejne marzenie

Przez dwa ostatnie dni robiliśmy przygotowania. A w sumie to już końcówkę, bo już wcześniej Osobisty sporo zrobił z instalacji prowadzącej do kotłowni. Pierwszy stelaż kosztował nas sporo czasu, nerwów i dwa komplety przepoconych ubrań. Drugi to niecałe dwie godzinki na dachu i śmiech, że zakładamy firmę montującą. Co prawda nie chciał piątego montować z zamkniętymi oczami, bo to jednak dach, a on ma lęk wysokości, ale wiecie, o co chodzi. Tak, wiem, fachowiec od BHP kazał nam nakręcić filmik pod tytułem "Jak się tego nie robi", żeby puszczać na szkoleniach, ale niech się wypcha. Sam niech sobie nagrywa, ja stoję w oknie dachowym i trzymam się pazurami ;)
Wczoraj wieczorem przyjechał szef z firmy, od której mieliśmy nająć sprzęt, dziś wstaliśmy o piątej, żeby te solary wyciągnąć z garażu (ojacięniemogęjakietokurewskociężkie), zaczepić linę do traktorka itd, a o 6.30 przyjechał facet z HDSem i się zaczęło. Osobisty na dachu, pan przy aucie, ja między dachem, a podwórkiem, bo tu trzeba coś Osobistemu podać, a tu panu pomóc zawiązać panel. Już po godzinie były na miejscu, pan pojechał, Osobisty dokręcił parę śrubek, założyliśmy dwa okna dachowe zdemontowane na czas roboty, zleźliśmy na dół, wykąpaliśmy się i o 9 byliśmy gotowi do padnięcia na dziub.
Jesteśmy szaleni, wiem. Na początku po tych schodach i kobyłkach dostawionych do okna biegałam, potem szłam, a na końcu to już się czołgałam. Co jakiś czas zginając się w pół, bo mam okres i trochę boli. Ale satysfakcja nieziemska. Owszem, jeszcze nie podłączone, musimy położyć trochę wełny i dokończyć wentylację na strychu, żeby poupychać gdzieś tam te rurki, ale to już malutki kroczek od sukcesu. A jaki garaż mamy wielki! (Nie, samochód nadal się nie mieści). Najbardziej mnie jednak cieszy to, że spełniło się kolejne marzenie Osobistego.

czwartek, 11 lipca 2019

Nadrabiam i bolesna rocznica

Nadrabiam zaległości czytelnicze, piszę recenzję, za recenzją, niestety czwarta część cyklu leży u teściów, bo kurier zostawił na parapecie i teściu zdjął. To sobie na nią poczekam. Mam jeszcze dwie, ale to dla dzieci i teraz sama nie wiem, za co się zabrać. Rano miałam ochotę umyć całą łazienkę, ale już mi przeszło ;) inna sprawa, że dziś nie wychodzę z domu, bo byłam na zabiegu regeneracyjnym u fryzjera i włosy nie wyglądają wyjściowo, a żeby to miało sens to dobrze byłoby do jutra nie myć. Więc siedzę, piszę, czytam, objadam się czereśniami.
Rozważam jakiś film, ale po wczorajszym Wołyniu nie mogę się nadal pozbierać. Tylu ludzi, tyle tajemnic, tak wiele nieszczęścia. Dziś rocznica krwawej niedzieli. Dopiero teraz się o tym uczę, w szkole nie było o tym mowy, a może i dobrze, bo ja nie ogarniam tego swoim dorosłym rozumem, a co dopiero w szkole. Choć temat niezwykle ważny, nie może być przemilczany. Nie da się o tym mówić bez emocji, nie wiem, czy się da bez przekłamań, bo każda strona chce dowieść swojej racji. Niech im wszystkim Bóg wybaczy, bo ludzie chyba nie mają w sobie takiej siły i takiego miłosierdzia.

wtorek, 9 lipca 2019

Ciężkie rozstania, gorsze powroty

Na przystanku się jeszcze trzymałam. Nawet, jak małe usteczka powiedziały "nie jedź". Wtuliłam się w nich, zacisnęłam zęby i wsiadłam do autobusu. Pomachałam im, zniknęli z oczu i dopiero popłynęły łzy. Źle jest tak kochać. Wróciłam w niedzielę i wtedy jeszcze jakoś było, bo pojechałam na obiad do rodziców i po kota Potem zaległam przed telewizorem i padłam, bo jednak 14 godzin w pociągu męczy. Ale wczoraj i dziś to jakaś masakra. Mam już umyte okna (bez ram, bo kercherem) wyprane wszystko, co przywiozłam, oberwane truskawki z wąsów i nadal czas mi się wlecze.
A co do powrotów. Przywitała mnie wypalona słońcem trawa, wyschnięte kwiaty, umierające krzaki. Chodzę z konewką i ratuję, co się da. Warzywa już odpuściłam. I tak nic z nich nie będzie, ratuję tylko wieloletnie, ale i tak sporo straciliśmy. Już nawet nie mam sił nad tym wszystkim płakać. Mam jeszcze trochę wody w kontenerze, ale jak nie spadnie deszcz, to nie mam nawet po co walczyć. Bardzo chciałabym zabrać im ten deszcz i chłód znad morza i puścić tu do nas.

piątek, 21 czerwca 2019

Na walizkach

Na środku stoją walizki, bilety PKP wydrukowane, nawet te powrotne. Wieczorem ruszamy. A ja tak bardzo nie chcę jechać. Cała w środku dygoczę, funkcjonuję dziś na pograniczu paniki, co chwilę oddech więźnie w płucach, a serce wędruje od pięt po gardło i nie bardzo chce wrócić w miejsce docelowe. Tak naprawdę nie wiem, czemu się tak boję, skąd to uczucie. Może dlatego, że wyjeżdżam, a mama ma nogę w szynie gipsowej i nie bardzo może funkcjonować (rozbijała kamienie i jeden jej oddał, nie ma pękniętej, ale mocno stłuczoną i dlatego szyna, bo stanąć nie mogła), a może przeraża mnie tęsknota za Osobistym, czy może nałożyło mi się zmęczenie i okres i wszystko, co było nie tak w tamtym tygodniu. Mam nadzieję, że na miejscu mi przejdzie.
Nie biorę laptopa, więc pewnie mnie będzie mało, przez wcale. Wracam za dwa tygodnie. Udanych wakacji :)

piątek, 14 czerwca 2019

Przygód z PKP ciąg dalszy

Pamiętacie ostatni post? Jak to odetchnęłam z ulgą, bo znalazłam połączenie, którym wrócą do domu? No to ulga trwała do powrotu Osobistego z pracy, czyli do paru minut przed 15, kiedy to Osobisty wszedł i zapytał, czy ja jestem tak absolutnie pewna, że w tym pociągu są przedziały. Oburzona odpowiedziałam, że na pewno są. W takim pociągu, no wiecie? No to nie ma. A układ, jak w autobusie, czyli dwa siedzenia, potem znowu dwa. A ja, zmieniając kilkakrotnie zrobiłam tak, że kupiłam dwa okna i środek. Czyli jedna osoba siedziałaby przedzielona przejściem i pasażerem. No nie da się tak, muszą razem. Są przedziały dla rodziców z dziećmi, gdzie są cztery osoby twarzami do siebie, ale jakby ich nie ma, bo nie można kupić, bo tak. Z miejscami przy stoliku tak samo. I znowu to samo, szukanie, patrzenie, kombinowanie. W efekcie jadą z Gdyni, muszą się przesiąść, ale może tak dzielona podróż będzie łatwiejsza, a i obiad zjedzą porządny. Dziś tak na to patrzę, ale co się wczoraj upłakałam, to moje. Bo jeszcze za zwrot biletu potrącili 15% odstępnego.

czwartek, 13 czerwca 2019

Pędem po pendolino

Dziś po północy ruszyła sprzedaż biletów na powrót dzieciaków i Osobistego znad morza, bo jedziemy na zakładkę, ja z nimi jadę, on wraca. I on chciał czekać do wieczora i kupić, znaczy wczoraj, ale uświadomiłam go, że to po północy. I poszliśmy spać. Dziś o 7 nie było już biletów na kuszetki, sypialne, w wersji dwa, trzy łóżka, no nic, tylko siedzące. 14 godzin i siedzący nocny? No way. Przed 8 wróciłam do domu i szukałam, szukałam, szukałam. Znalazłam pociąg z Białogardu, z sypialnymi, ale to prawie 300 za dwa łóżka plus jakoś trzeba się tam dostać. I stanęło na EIP z Koszalina. Za ciut ponad 300 złotych, ale za to w 8 godzin na miejscu. Powiem, że nawet im trochę zazdroszczę.
Co prawda tracą dzień nad morzem, ale nijak się inaczej nie dało. To jest jakaś masakra z tymi biletami, że trzeba wstać w nocy, żeby kupić. W tamtą stronę też tak było, sprzedaż była zablokowana, zablokowana, co rano sprawdzałam, a jednego ranka nie sprawdziłam i w południe już nie było. Na szczęście znalazłam inne połączenie, ale co się udenerwowałam, to moje.
Ech, za tydzień o tej porze będziemy już pewnie spakowani. I tego się trzymam.

poniedziałek, 10 czerwca 2019

Dużo się dzieje

Dzieje się naprawdę dużo. Piknik rodzinny u Osobistego w pracy, V Finał Rekreacji Małopolskiej i złoty medal w brązie, a co za tym idzie dylematy, co zrobić w przyszłym roku, gdy na godzinę 15 na zajęcia dojechać niepodobna. Próba za próbą, treningi, rozmyślanie, co wziąć nad morze, nad które ruszamy już 21 czerwca.
Jednak najbardziej przeżyłam odebranie podręczników do drugiej klasy. Jak to? Już? Przecież dopiero byłam przerażona tym, że kończy przedszkole. Dopiero niepewnie przekraczała progi szkoły. A już za chwilę dostanie świadectwo, już za chwilę odbierze nagrodę dla finalisty ZUCHa... Kiedy?

piątek, 31 maja 2019

O hodowli ryżu i wypadku, który spowodowałam

W piątek woda w Wiśle zaczęła opadać. Za to u nas zaczęła się pojawiać woda na działce, tak powoli, powoli, aż doszła do takiego stanu:




Wszystko zalane, cały sad w wodzie, rozważałam hodowlę ryżu, ale chyba za zimno. W końcu przedwczoraj woda zaczęła opadać, dziś jest tylko lekko grząsko.

A w środę miałam fatalny dzień. Raz, że dużo jazd, bo musiałam zawieźć tatę na zabieg usunięcia zaćmy, a dwa, że szybko, bo on miał na 10, a w przedszkolu był Dzień Mamy o 10.30. 30 km dalej. Potem odbiór taty o 15, a w tym czasie Córa zaczyna tańce. Na szczęście mama obiecała ją odebrać. Zawiozłam go, porzuciłam w szpitalu i jazda do przedszkola. I już był w ogródku, już witał się z gąską, a raczej już miałam skręcać na drogę wewnętrzną, przy której jest przedszkole, włączam kierunkowskaz, zwalniam, w końcu staję, bo to główna droga, dość ruchliwa, a od Krakowa jechały samochody, a ja muszę w lewo. Nagle patrzę w lusterko, a jakiś idiota wychyla łeb. Chce mnie mijać, myślę sobie, a niech mija, jedź w cholerę, byle dalej ode mnie. I nagle huk. Odwracam się przez ramię, auto w rowie, drugie w poprzek drogi. Na miękkich kołach zjechałam w tę drogę i biegiem na miejsce wypadku, z telefonem w ręce. Zgięta maska, zgięte drzwi, na drodze czworo aut, troje ludzi. Bardzo dużo siły i odwagi wymaga zajrzenie do takiego auta, ale trzeba. Okazało się, że kierowca wyszedł o własnych siłach, tylko dym z poduszek zobaczyłam. Kobieta z drugiego auta poprosiła, bym zadzwoniła na policję, więc trochę mi zeszło.
A teraz po kolei. Ten, co mi się wychylił uciekał przed następnym, który prawie w niego wjechał, a potem się wypierał, że nieprawda, choć stał na poboczu, więc też musiał manewrować. Od Krakowa jechały auta. I tu już zaczynają się moje podejrzenia, bo w lusterku miałam tylko tego gościa, że sprawca wypadku musiał chcieć wyprzedzić mnie i dwóch panów, którzy się kłócili, czy jeden chciał drugiemu zaparkować w tyłku. Podwójna ciągła, skrzyżowanie, ja już nie wspomnę o mnie, chcącej skręcić w lewo. Inaczej nie umiem wyjaśnić czołówki niż próbą takiego manewru. I ja wiem, że to nie moja wina, to znaczy, że ja nie zrobiłam nic złego, poza staniem na drodze kilku debilom, którym się spieszyło, ale moja obecność tam spowodowała ten wypadek. Inna sprawa, że jakby ten gość się nie wychylił na środek, uciekając przed zderzeniem to ja bym skręciła i prawdopodobnie też bym dostała. Prosto w drzwi kierowcy. Na szczęście ten gość miał wszystko nagrane, ale i tak zostawiłam mu numer telefonu i kazałam robić zdjęcia, bo ten, co prawie w niego wjechał po prostu się zabrał i pojechał.

Po takiej sprawie bardzo źle się jeździ. Ograniczone zaufanie do innych uczestników ruchu drogowego spada praktycznie do zera, a ostrożność nabiera znamion paranoi.
A wczoraj był wypadek niedaleko nas. Ludzie, gdzie Wam się tak spieszy?

czwartek, 23 maja 2019

Ciągle pada

Znów z drżeniem patrzę na wskazania stanu rzek. Dziś byłam nad Wisłą. Nie jest źle, się już zaczyna wychodzić z brzegów, a od przedwczoraj poziom wzrósł o trzy metry. W rozmowach w szkole, czy sklepie słychać już strach. I ciągle pytania o prognozę. Czego nie zniszczyła susza, nie dobił grad z niedzieli to teraz zniszczy woda.

wtorek, 21 maja 2019

Wcześniejszy koniec roku

Koniec roku ma być w środę, choć kilka dni temu czytałam, że zrobienie go w ten dzień jest łamaniem prawa oświatowego. Ale znowu zrobi się nowelkę, jakiś dokument, na szybko i będzie. I to "na szybko" mnie strasznie denerwuje. Jakby to miało być za rok to niech będzie, a nie miesiąc przed. Ale ten rząd tak ma. I wkurza mnie to, bo na środę Córa miała zaplanowany dzień z nauczycielem, wycieczka po okolicy, pizza czy lody, taki luźny dzień. A we wtorek mieli jechać na wycieczkę na górę Żar. I w związku z pomysłami władzy obie te rzeczy prawdopodobnie się nie wydarzą, bo przecież program zrobić trzeba. Ja jeszcze jestem w tej komfortowej sytuacji, że nie muszę brać dodatkowego dnia wolnego, ale jak ludzie mają problem z urlopem to im nie zazdroszczę.
Władza chce być dobra, wychodzić do ludzi. Wszak będą dodatkowe cztery dni wolne w wakacje. Naprawdę? Byłam przekonana, że czwartek, sobota i niedziela będą wolne bez względu na to, w jaki dzień będzie zakończenie szkoły. Z kolei pójście po świadectwo dla mnie zawsze już było jak wakacje, bo zaraz po szło się na lody, spacer, czy po prostu się siedziało z kolegami. Choćby i na murze przy szkole. Jednak cztery dodatkowe wolne dni zawsze brzmią lepiej, niż jeden. Choćby były kreatywną księgowością.
Mnie generalnie nie zależy, kiedy to zakończenie będzie. Ale nie róbcie z ludzi kretynów, nie uszczęśliwiajcie na siłę, dajcie czas. Bo na razie robicie po łebkach i ludzie w końcu to dostrzegą, nawet ci, co was jeszcze kochają.

środa, 15 maja 2019

Zaczyna się

Zaczynają się próby. Dwa razy w tygodniu po dwie, trzy godziny. I paradoksalnie nie to mnie martwi. Nie martwi mnie też to, że do tego dochodzi piłka dwa razy w tygodniu po przeszło godzinę. Ja martwię się, że oni na tej scenie zamarzną. Body z krótkim rękawem, rajstopki, spódnica i jazda. I trzeba się uśmiechać. Z tym mają najwięcej problemu, bo bardzo się skupiają, by dobrze tańczyć i na twarzy widać tylko to. Mają dwa tygodnie. Nadrobią. Oby pogoda też nadrobiła.

poniedziałek, 6 maja 2019

Bardzo dobry weekend

To był bardzo udany weekend. Po pierwsze udało się sporo zrobić, na czele ze skoszeniem trawy, spryskaniem drzewek owocowych i położeniem kostki na tarasie. To mi sen z powiek spędzało, bo miałam kostką obłożony ogródek kwiatowy, ale mi się nie podobało i wymyśliłam, żeby położyć to na tarasie. Ale wiadomo, ciężko. Dzieciaki pakowały an taczki, Osobisty mi przywoził, a ja układałam. Jak się zmęczyłam, brałam kosiarkę i obkaszałam wokoło krzaczków. Wieczorem nie miałam sił już na nic, ale namówili mnie na grilla. Parę kiełbasek i chlebek i świat od razu piękniejszy. Osobisty też porobił mnóstwo czarów marów w kotłowni, z rurami, otuliną, kabelkami i innymi cudami. Byliśmy też u mamy, złożył nową ławkę i niestety dokonać sekcji zwłok pralki. Na szczęście już w sobotę udało się wybrać nową.
3 maja plątaliśmy się do popołudnia, bo wtedy trzeba się było zebrać na trening piłki nożnej, na który to uczęszczają oboje. A z treningu dzieci do mojej mamy, a my do kina. Endgame trochę mnie rozczarował, chyba za dużo się spodziewałam i choć podobał mi się, to jednak uważam, że poprzednia część była lepsza. Jednak doceniam wyjście tylko z Osobistym, choć w planach mieliśmy kolację przed, a otwarte były tylko lody. I wróciliśmy głodni. Z tym głodem to w ogóle masakra, bo u nas 2 maja nie było chleba, a w mieście rodzinnym 4 też nie było co kupić i skończyliśmy na tostowym i jakimś okropnym krojonym. Nie pamiętam takich pustek na półkach.
Weekend zakończyliśmy posiadówką u przyjaciół. To był naprawdę dobry weekend i nawet zimno tam bardzo nie przeszkadzało.
Za to teraz zaczyna się zabawa, bo pod koniec maja występ Córy, zaczynają się prób po dwie, trzy godziny w środy, i ciut mniej w soboty. Do tego wspomniana już piłka we wtorki i piątki. I choć to będzie piękny czas, znów zgłosiłam się do pomocy tancerkom i baletnicom, to jednak będzie czasem wytężonej pracy. Odliczamy dni do Majówki Hrabiny, potem do połowy czerwca, a na pod koniec do morza. Już tylko 7 tygodni.

sobota, 27 kwietnia 2019

Po co chodzić do kościoła?

Z zasady nie przeszkadzają mi dzieci w kościele. Wiem, że dla nich to długo, może być nudno i w ogóle bez sensu, ale wiem, że to jedyny sposób, by coś załapały i żeby były coraz grzeczniejsze. Dlatego nie przeszkadza mi, jak się kręcą, czasem gdzieś pójdą, trochę poszepczą, czy się pobawią. Z zasady też nie obchodzi mnie, jak ktoś świętuje coś tam w kościele. Msze na urodziny, czy rocznice ślubu mogą się komuś wydawać konieczne, nic mi do tego. Ale dość tego przydługiego wstępu, bo zaraz będzie wstęp właściwy i wszyscy zasną, jak na kazaniu.
Poniedziałek Wielkanocny, msza teoretycznie dla dzieci, intencja w 40 rocznicę ślubu. Rodzina małżonków widoczna na kilometr, bo eleganccy, niestety nie tylko. Byli z dziećmi, czwórką. Dwójką małych, ponad rocznych berbeciów, oraz dziewczynką i chłopcem początkowo szkolnymi. Maluchy biegały po całym kościele, w głos się śmiejąc, na co zachwycona rodzina tylko cykała fotki z rozanielonymi minami. A oni wbiegali też pod ołtarz, a że msza była uroczysta, to ciągle plątali się pod nogami lektorom ze świecami lub kadzidłem. Tym kadzidłem to raz ten starszy chłopiec prawie w łeb dostał, bo nawet do głowy mu nie przyszło, żeby A - odwrócić się buzią do ołtarza po podniesieniu tyłka, B - odsunąć się ze środka. A mnie się już znudziło przesuwanie ich. Druga rzecz to właśnie ci więksi. Ciągle gadali. Żeby jeszcze szeptem, to nie. Na głos. Trwa kazanie, ksiądz przynudza, znaczy się bardzo zawile i naukowo tłumaczy tajniki życia wiecznego i nawet do brzegu się nie zbliża, a ja dowiaduję się z monologu dziewczynki do drugiej, siedzącej obok, że małej wypadły dwa zęby, ale wróżka nie przyszła, bo w święta pewnie zajęta, że chodzi już do pierwszej klasy, a teraz jedzie na wesele i ma najnowszą sukienkę z galerii. Nawet Córa, która też w kościele nagle jest bardzo zmęczona i ma dużo do opowiadania przyszła mówiąc, że jej dzieciaki przeszkadzają. I tu, o ja niedobra, kazałam jej do nich iść i powiedzieć, żeby były ciszej. Pomogło na pół minuty. Potem ja na nie syknęłam, ale jakoś też bez dłuższego efektu. Przy komunii już nie zdzierżyłam i ich opieprzyłam, bo chcieli iść tam, gdzie coś rozdają.
A teraz konkluzja. Po co urządzać imprezy w kościele, skoro się tam nie chodzi? Po co iść i stać na środku, gdy człowiek nie wie nawet, kiedy usiąść, a kiedy uklęknąć, a dziecko szkolne nie ma pojęcia co to komunia? Bo jubilatom zależało? Bo ludziom się trzeba pokazać? Ja na miejscu jubilatów spaliłabym się ze wstydu, jakby rodzinka zrobiła na ważnym dla mnie dniu takie przedstawienie. Ale to ja.
Wypadłam z kościoła, jak torpeda. Wywaliłam z siebie wszystko, co mi na wątrobie leżało i to zanim przekroczyłam mury kościoła, ale jakoś ze mnie nie zeszło. Nie rozumiem takiego zachowania, nie rozumiem pokazówek i robienia, bo wypada. I z zasady nie przeszkadzają mi dzieci w kościele. Ale zawsze znajdzie się wyjątek.

czwartek, 11 kwietnia 2019

O wolnym i kinie

Miałam już nic nie pisać, ale gula mi skacze i muszę, bo się uduszę. Będzie po kolei, choć miałabym ochotę wyrzygać wszystko na raz. Wkurza mnie niepomiernie to, że Polacy kochają być ekspertami. W zależności od obecnie rozdmuchiwanej przez media afery przenoszą swą wiedzę wszelaką, czerpaną z internetu, układu chmur lub plotek usłyszanych i dopowiedzianych, na coraz to nowe dziedziny i bronią jej, niczym doktoratu, albo i lepiej. Pienią się, plują i rzucają jadem, znając jedynie mały wyrywek, jednak to nie przeszkadza im w dzieleniu się wiedzą wątpliwej jakości. Ale co tam, przecież można się wypowiedzieć i siać ferment. Wkurza mnie wszechobecna propaganda, która pokazuje tylko to, co wzbudzi emocje i najpodlejsze ludzkie instynkty. Bo przecież łatwiej pluć na nauczycieli, którzy żądają kasy, ale już dużo głupiej i niezręcznie byłoby pluć na nich i pomyje wylewać, jakby się tak człowiek dowiedział, że chcą też zniesienia egzaminu na koniec podstawówki i zmiany systemu, żeby te dzieciaki nie dostawały tyle do domu. O kilku innych postulatach nie wspomnę, kto chce, poszuka. Wybitnie działa mi na unerwienie wklejanie pustych frazesów, kopiuj wklej i brak argumentów w dyskusji, bo o czym dyskutować, jak obrazem czy tekst nie ma źródła i w ogóle nie wiadomo o co chodzi, ale udostępnić można, bo to modne.
No dobra, wyplułam się.

A teraz o strajku z mojej strony.
W naszej szkole i tak miało być wolne na czas egzaminów (odbywają się normalnie), więc dotyczył nas tylko poniedziałek i wtorek. W poniedziałek zajrzałam do szkoły, z wychowawczynią Córy siedział jeden chłopak, potem doszła jeszcze dwójka. Mimo, że rodzice byli w domu, dzieciaki zostały. Komentarz zostawię sobie. Razem z nimi do szkoły przyszło 6 uczniów. We wtorek nie przyszedł już nikt. Ja wiem, że mam łatwiej, bo nie pracuję i dla nas w ogóle nie było problemu, choć jakbym pracowała to Osobisty wziąłby opiekę, bo oboje stoimy murem za nauczycielami. Jednak skala nieobecności pokazuje, że jednak się dało. My wykorzystujemy wolne do granic możliwości. Co prawda Syn w poniedziałek i wtorek był w przedszkolu (prywatne, więc nie strajkuje, inaczej by nie poszedł), ale już wczoraj był, bo czemu on ma chodzić, jak nie chodzi ona. Posiedzieliśmy w ogrodzie, wsadziliśmy roślinki, trochę pieliłam, trochę się wygłupialiśmy, pognali do kolegów...
A wczoraj pojechaliśmy do kina. To znaczy kino wyszło przypadkiem, bo akurat wylądowaliśmy niedaleko, sprawdziłam i wybraliśmy Robaczki z zaginionej dżungli. Spodziewałam się śmiesznej historyjki o robaczkach, które wybierają się z misją ratunkową. Pierwszy niepokój zakradł się do serca już w pierwszej sekundzie. Obraz zupełnie nieprzystający do bajki. muzyka też bardzo poruszająca. I mój niepokój okazał się prawdą. Bo zamiast standardowej bajki, śmiesznej, uroczej i nie bardzo zapadającej w pamięć dostaliśmy ambitną, przepiękną opowieść o przyjaźni, miłości, poświęceniu i wartościach. O tym, że czasem jedyne, co możemy zrobić, kochając, to puścić wolno ukochaną osobę. To wszystko bez jednego słowa po polsku, ba, z dwoma zdaniami "po ludzku". Opowieść tkana obrazami, zdecydowanie trudna, długo musiałam im tłumaczyć, co się działo, ale bardzo dużo zrozumieli, po swojemu, ale zrozumieli. W trakcie seansu, z ciężkim sercem, bo mnie się bardzo podobało, zaproponowałam, że możemy wyjść, ale nie chcieli. Dumna z nich jestem. A najlepsze jest to, że nie kłamali, bo w domu dowiedziałam się, że to druga część (tak, tak, jestem szalenie niezorientowana, ale to film z 2013 a wtedy do kina na bajki nie chadzaliśmy) i koniecznie chcą obejrzeć pierwszą.

Dziś za to urządziliśmy sobie warsztaty wielkanocne. Zrobiliśmy całą stertę kartek, choć osobiście mam ochotę urządzić bojkot poczcie, za te ceny, ale Osobisty się śmieje, że przecież nie wyślę kartek paczkomatem ;). Posialiśmy też rzeżuchę. Nigdy nie wiem, kiedy jest na to dobry czas, ale może będzie jakoś wyglądać.

wtorek, 2 kwietnia 2019

Ale to już było

Już palono książki, płonęły stosy z literaturą. Tylko wtedy płonęły, by w ludziach narastała ciemnota, by można było nimi kierować. Wiadomo, że masami bez wykształcenia kieruje się łatwiej, niż ludźmi z jakąkolwiek wiedzą, a i ducha złamać łatwiej. Ostatnie wydarzenia natomiast obnażyły totalną tępotę i głupotę gdańskiego księdza. Nie da się walczyć z okultyzmem czy złem poprzez takie akcje. Bo to nie książki, czy przedmioty są winne, a ludzie, którzy szukają, szperają i zajmują się czarną magią. A teraz będą szukać dalej i tym bardziej czytać, przeglądać i zastanawiać się, czemu na żer poszedł Potter, Zmierzch, czy modne szalenie i urocze sowy. Każda książka może nieść w sobie zło. Ja uwielbiam czytać psychologiczne, gdzie często są ofiary przemocy, gdzie dzieje się źle. Kocham też fantastykę, gdzie magia ściele się gęsto, a anioły nie zawsze są tymi dobrymi. I co? Zostanę rytualnie spalona razem z tymi książkami? Tak po chrześcijańsku? Bo oprócz fascynacji pewnymi zjawiskami i tematami mam też rozum i wiem, co to fikcja literacka. Umiem rozróżnić prawdę, od fałszu i wyobraźni. Strasznie przykre, że ktoś tego nie umie, ale niech zostawi to dla siebie, niech sam tkwi w ograniczeniach własnego umysłu, niech nie ciągnie za sobą mas pod przykrywką świętego, ewangelicznego wręcz działania, bo takie wyjaśnienia czytałam.
Jestem oburzona. Nie kryję tego, ze chodzę do kościoła, ale nie muszę się przez to zgadzać z niektórymi przejawami szerzenia wiary. I jak wstydzę się za chrześcijaństwo, które teraz potępia religie krzewiące swe racje bombami zapominając o swych podbojach mieczem i przemocą, tak samo mocno, a może nawet mocniej wstydzę się za chrześcijaństwo wojujące ogniem z diabłem. Kto mieczem wojuje, od miecza ginie i to, co zrobił ten ksiądz rzuci się potężnym cieniem na całą społeczność kościelną. Bo dawno chrześcijanie szli ślepo za wodzem, wierząc, że trzeba za wszelką cenę nawrócić ludzi na dobrą ścieżkę, dla ich dobra. Dziś mamy zło dobrem zwyciężać, mamy inne metody, a jednak nadal ciemne średniowiecze siedzi w niektórych przedstawicielach kościoła. Oby ci lepsi, z powołaniem, misją i chęcią do dialogu przeważyli wojujących, bo inaczej źle się to skończy. Bo książki już płonęły.

czwartek, 28 marca 2019

O nauczycielach

Wszędzie głośno o planowanym strajku nauczycieli, w mediach, prasie, na ulicach i pod szkołą też. Na początku nie mogłam się zdecydować, po której jestem stronie, a może nie dokładnie, po której, bo to wiedziałam, ale miałam wątpliwości, co do formy. Bo nauczyciele powinni dostawać więcej, to nieprawda, że dostają tyle, ile posłom się marzy, bo jak nawet, to nie wszyscy. Jednak bałam się terminu, bo jak można położyć na szali dobro i przyszłość dzieciaków. Jednak teraz widzę, że niepostawienie sprawy na ostrzu noża to nie postawienie jej wcale. Ciągłe wymówki, ciągle jakieś ale nie pozostawiąją opcji.
Argumenty przeciw padają różne, bo mają dużo wolnego i to płatnego, bo pracują tylko 18 godzin, a niektórzy nawet liczą mniej, bo lekcja trwa 45 minut.
A ja na to mówię, że tego wolnego wcale nie jest tak dużo, bo w wakacje i ferie są dyżury, a po zakończeniu roku, kiedy dzieci już beztrosko hasają, nauczyciel ma mnóstwo papierów do wypełnienia. Przed rokiem szkolnym też ostro pracuje, jeszcze w sierpniu, rada pedagogiczna sama się nie odbędzie. Jak do podziału godzin doliczymy sprawdzanie klasówek, zeszytów, ćwiczeń i oblecenie dziennika elektronicznego, wcale tego czasu tak dużo nie zostaje. Pewnie, są tacy nauczyciele, którzy pracują tylko te 18 godzin, ale nawet WFista musi po wszystkim ogarnąć salę, a często też prowadzi SKSy i przygotowuje uczniów do zawodów. Ale to wszak obowiązek. Żeby dostać poczciwą pensję, poczciwą, nie uczciwą, też trzeba się nieźle nagimnastykować, bo nauczyciela dyplomowanego nie dostaje się za ładne oczy. A jak już to kogoś nie przekonuje, niech poprowadzi 45 minut lekcji, z różną uwagą uczniów i ich różnymi poziomami wiedzy. Że już nie wspomnę o użeraniu się z rodzicami, bo najgorszym w pracy nauczyciela są właśnie rodzice.
Możemy nie walczyć, by nauczyciele nie dostali więcej. Możemy im powiedzieć, żeby szli do Lidla, czy innego dyskontu, gdzie zarobi lepiej. Bo przyjdą inni, co z pocałowaniem ręki przyjmą pracę lenia, za takie pieniądze. Pewnie przyjdą. I będą uczyć nasze dzieci, dzieci znajomych, przyszłą młodzież i przyszłych dorosłych. Tylko ilu z nich będzie takimi fajnymi nauczycielami, którym się chce? Ilu z nich prócz suchych faktów z podręcznika przekaże coś więcej, zarazi pasją, wyjdzie ponad schemat? Bo nauczycielami może być wielu. Jednak tych dobrych, ze świecą już szukać. A jak ich nie docenimy, jak nie będzie więcej pieniędzy na wypłaty i w ogóle na oświatę, to będzie ich jeszcze mniej. I przestanie im się chcieć. I wtedy zostaje nam analfabetyzm i ciemnota. A może właśnie o to w tym wszystkim chodzi?

Możemy się różnić, możemy mieć różne poglądy, ale proszę o kulturę wypowiedzi.

poniedziałek, 18 marca 2019

Ząbkowanie

Nie, nie przeczytaliście źle. Mam w domu ząbkujące dziecko. Córze idzie dolna szóstka. Niestety uparte mleczaki nadal nie chcą nawet drgnąć, więc rozpacz nadal wisi w powietrzu, bo wszystkim już wypadły, a jej nie. A szóstkę znalazłam przy okazji, oglądając gardło, poza tym objawów brak. Musimy iść do dentysty polakierować. Miałam mieszane uczucia, ale mnie polakierowała, jak nie bolało, a nie było wiadomo dlaczego i postawiła na wrażliwego i ręką odjął. Czekam, aż cały wyrośnie i będziemy się umawiać.
Poza tym odkryłam, że jestem baterią słoneczną. Działam tylko wtedy, kiedy jest słońce. Wczoraj przedeptaliśmy ponad 5 km, po lesie, cudownie i miałam ochotę na jeszcze. Dziś jest deszczowo i pochmurnie i najchętniej zagrzebałabym się pod kocem.

niedziela, 10 marca 2019

Dopieszczona pupa i ego

Nie lubię wydawać kasy na ciuchy, 50 złotych za spodnie to zdecydowane maksimum, jakie zgadzałam się wydać. Ja nawet ubrań kupować nie lubię, bo z reguły nie mogę nic na siebie dobrać. Z racji tego, że mam dość szerokie biodra i niekoniecznie wielki biust, między górą, a dołem robi mi się rozmiar różnicy.
A wczoraj, z racji tego, że dzieci były na urodzinach, z Osobistym mieliśmy wolne i zaciągnął mnie do Mustanga. Zdjął trzy pary spodni z wieszaka i kazał mierzyć. Potem wybraliśmy dwie i poszedł do kasy.
Kocham ten sklep. Naprawdę. Po pierwsze mają tam spodnie idealne na moją pupę. Są dobre w biodrach, nie odstają w pasie, jak siadam, nie odkrywają mi niczego, bo niestety w innych sklepach standardem było to, że jak były dobre w biodrach, to w pasie mogłabym wsadzić jeszcze pół mnie, a jak dopasowałam pas, to nie naciągnęłam na tyłek. A tu się da. Magia! Kolejnym plusem jest to, że mieszczę się w rozmiar z liceum. Jest to absolutne kłamstwo, przeczące wskazaniom wagi, centymetra i widokowi w lustrze, ale jednak działa na samopoczucie i człowiek od razu czuje się, jak milion dolarów, nawet bez makijażu ;) Inna sprawa, to ich cena, na widok której moje krakowskie serce stanęło w poprzek, ale nie ja płaciłam ;) Post nie jest sponsorowany. No, może przez Osobistego, który wszystko sfinansował, a potem tylko kazał mi nosić torby, bo sam jeszcze nie bardzo może.

wtorek, 5 marca 2019

A benzyna chlupie...

W niedzielę zatankowałam, bo już komornik się świecił. W tydzień 650 km. Ten jest prostszy, choć Osobisty nadal na L4, na razie do poniedziałku, potem się zobaczy.
Nie wiem, o czym pisać. O seksie nie mogę, bo jakby już o nim zapomniałam. Martwią się, bo niwuzywani organ zanika... O wypadkach też nie bardzo, bo nic mi do głowy nie przychodzi. O wiem. O paleniu traw. Tak mnie to wkurza, że słów mi brakuje. Ciągle straż jeździ, dym się snuje, a zwierzaki umierają. Nie umiem zrozumieć, czemu nadal panuje taka ciemnota, że to użyźnia. Szczególnie, jak palą miedzę. Zwykłe lenistwo, bo skosić się raz na rok nowe chce, żeby chaszcze nie rosły. Tyle się o tym mówi i nic nie trafia. W niedzielę wieczorem, po powrocie od rodziny okolica przywitała nas chmurą dymu i ogromog łułu światła. Paliło się na wałach. Nie wiem dokładnie co się stało, ale straż jezdzila długo w noc. I po co to?

wtorek, 26 lutego 2019

Koła autobusu kręcą się...

A raczej mojego auta. Zatankowałam w piątek, wracając do domu, czyli wtedy zrobiłam tylko 10 km. Na chwilę obecną mam na liczniku 400. W te i we w te, jak kot. Do tego trzeba doliczyć mnóstwo nowych obowiązków i milion starych, których Osobisty nie może zrobić, np przygotowanie herbaty. Wieczorem pomagam mu się umyć, przebrać i padam. Nic nie czytam, dziś obejrzeliśmy jeden odcinek Star Treka, ale to do południa.
Na szczęście już go nie boli, jest lepiej, choć zmienianie opatrunku nadal działa na mnie rozgrzewająco i po jednej ręce muszę odpocząć. Ale i tak robię to lepiej, niż pielęgniarka, bo po niej to w nocy już mu spadło z dwóch palców. Pominę, że robią byle szybciej i mało delikatnie. A wyczekał się wczoraj ponad dwie godziny, bo zamiast zmienić mu opatrunek, to chirurg wezwał wcześniej ludzi do zabiegów. Taka polityka.
U jednego brata spokój, u drugiego stabilnie. Mama się mniej denerwuje, ale co jej zaserwowaliśmy na 72 urodziny, to jej. Oby się tylko nie odbiło na zdrowiu.
Dziś usmażyłam faworki, tyłek rośnie od samego patrzenia. Nie są tak wybite, jak być powinny, ale trochę mnie zrelaksowały. I dzieciakom smakują.

niedziela, 24 lutego 2019

Zażagliło i zaplątało nam się życie

Zażagliło, bo w piątek zaczęliśmy szanty, koncertem dla dzieci i bawiłam się świetnie. Fantastycznie przygotowany program o Magellanie, dzieciaki chłonęły wiedzą, jak gąbki i wyszły rozśpiewane i zachwycone. W sobotę też hasały pod sceną, kupiliśmy płytę, ale już w kolejce do podpisu nie chciało nam się stać, za rok też będzie okazja. Potem szybkie zakupy butów, dzieciaki obłowiły się w pięć par, Osobisty w jedną, a ja wyszłam z niczym, nic nie spełnia moich wymagań wizualnych, a jak spełnia, to jest z zamszu, a bez chodnika w śniegach, zaspach, błocie i kałużach takich butów nie widzę. Jedzenie i do mojej mamy, zostawić dzieci i znów na Kraków, na dorosły koncert. Uczucia mam po nim mieszane. To był benefis Atlantydy, wielu gości i goście mnie w większości zachwycili, na Ryczących dwudziestkach znów popłynęły łzy za losem Qni, o którym chłopaki pamiętają i dla mnie to o nim jest tekst Ale jutro pójdziemy na piwo <---klik .="" a="">
Na Zejmanie znów popłynęły łzy, ale tym razem ze śmiechu. Perły i łotry oraz Zniecacka Project też mnie setnie ubawili. Natomiast Atlantyda obroniła się tylko dwoma piosenkami, choć Pożegnalnym tonem prawie się uratowali. Wiecie, że to była szanta, jedyna, którą graliśmy na naszym weselu? I zaśpiewali z kobietą, z której udziałem wersję kocham najbardziej.

No a teraz trochę poplątania. W czwartek Osobisty chciał wyczyścić odpowietrznik na zbiorniku na wodę. Po odkręceniu tej części powinien zadziałać zawór bezpieczeństwa. Nie zadziałał. Nie było go. Na dłonie Osobistego poleciała 80 stopniowa woda. Zawołał mnie, ja przekonana, że leci woda z sufitu mówię, żeby zakręcił wodę, bo on był w takim szoku, że o tym nie pomyślał. Zakręcił i się zwija, myślałam, że poharatał ręce, a on mówi, że poparzył. Wysłałam go pod wodę i dowiedziałam się, że on wsadził tam jeszcze raz ręce, żeby to zakręcić, bo sam nie wiedział, co zrobić. W efekcie całą noc wisiał nad miską z wodą, bo mimo zażycia przeciwbólowych nie był w stanie tych dłoni wyjąć. Rano było ciut lepiej, to znaczy pojawiły się pęcherze, i mogliśmy jechać do lekarza. Oczywiście na szybko, bo ja z dziećmi na 11 na koncert. Zwolnienie do 4 marca, komplikacje w codziennym życiu i dłonie całe w bandażach. I na koncercie niby fajnie, ale ja się nawet boję go dotknąć w te dłonie.
A wczoraj do mamy przyjechałam ja i moi dwa\j bracia, którym też się życie poplątało. Nigdy jeszcze nasza trójka nie miała problemów tak w jednym czasie. Koszmarny weekend pod tym względem.

środa, 20 lutego 2019

Młodość to stan umysłu

I starość też i ten mój umył właśnie tak podszedł do urodzin. Poprzedni post dotyczył mnie i tylko mnie, mojego myślenia i postrzegania świata i jak ktoś się poczuł urażony, przepraszam, nie było to moim celem. Ja czułam się staro, jakby jakiś rozdział się zamknął. Tak po prostu, bez powodu, bez głębszych przemyśleń, czy podsumowań. Niektóre urodziny po mnie spływają, niektóre nie. Te nie spłynęły. Nie przeszkadza mi to jednocześnie myśleć o moich braciach (w tym roku 51 i 53 lata) jak o młodych, nie wspominając o mojej mamie, która za cztery dni kończy 72 lata i ta cyfra wcale jej nie definiuje. Znam wiele osób po 60, które nadal mają młodą duszę i 30-latków, którzy zachowują się, jakby byli na emeryturze.
Wam życzę młodej duszy do 100, a potem już tylko troszkę starszej. I nie bierzcie moich postów zbyt poważnie. Nadal chodzę na burleskę, nadal szukam idealnych muszkieterek na szpilce, bo te, co mam, już się kończą i nadal cieszy mnie chodzenie po płytkach bez nadeptywania linii.

wtorek, 19 lutego 2019

Wiosna?

Tak nieśmiało pytam, czy to wiosna już? Ja wiem, że świat piękniejszy, bo zmyłam w końcu kocie łapki z okien i chwilowo nie ma nowych, bo w nocy przymrozek i nie wali mi błotem po szybach, ale jednak jakoś jakby przyjemniej. I kwiatki mi wyrastają i wiciokrzew puścił listki. Mam więc nadzieję, że to jednak wiosna i nie przyjdzie mróz, żeby to zniszczyć.
Wczoraj wielki dzień, zarówno dla mnie, jak i dla Córy. W tamtym tygodniu tak z głupia jej zaproponowałam, że może by poszła do przedszkola poczytać dzieciakom. Tak zamiast mnie. Ona się zgodziła, jej była wychowawczyni była zachwycona i wczoraj nadszedł ten dzień. Przeczytała dwie bajki, opowiedziała o szkole i zdaje się, że zrobiła większe wrażenie, niż pani, która dzieciom mówi to samo. No ale co pani może wiedzieć o szkole, prawda? Na początku szalenie się denerwowała, ale potem już poszło. Tylko brat ją zignorował w myśl zasady króla Juliana "musisz do mnie mówić  głośniej, kiedy cię wcale nie słucham".
W końcu się doczekaliśmy, już w tym tygodniu idziemy na szanty, w piątek jednak też, bo się dzieciaki zdecydowały i wtedy w trójkę, a w sobotę już w czwórkę, potem dzieci do babci, a my znów na koncert. Ten nasz to taki trochę przypadkiem, bo nie byłam zdecydowana, ale wrzuciłam do koszyka i już nie umiałam wyrzucić. Odczytując to jako znak - kupiłam. Ale już chyba o tym pisałam. Musicie mi wybaczyć, ale ja już stara jestem. A przynajmniej tak się czuję. Stuknęło mi 35 lat niedawno i wrzuciła w taką czarną dupę, że masakra. Nie mogłam sobie z tym poradzić, że ta młodość już prawie ma się ku końcowi. Na co Osobisty stwierdził zdziwiony, że długą tą młodość miałam. Grunt to wsparcie. Otrząsnęłam się jednak i teraz jest już ok.

czwartek, 14 lutego 2019

Dla miłości

Kochajcie się, sprawiajcie sobie małe przyjemności i niech ta radość i miłość wywołana zalewem czerwieni trwa w Was przez cały okrągły rok.

Miłość to nie pluszowy miś ani kwiatyTo też nie diabeł rogatyAni miłość kiedy jedno płaczeA drugie po nim skaczeBo miłość to żaden film w żadnym kinieAni róże ani całusy małe dużeAle miłość kiedy jedno spada w dółDrugie ciągnie je ku górze”.

Happysad Zanim pójdę

poniedziałek, 4 lutego 2019

Feriowo

Tak, wiem, że ferie u nas się już skończyły, ale Córa postanowiła przedłużyć, była w szkole dwa dni w tamtym tygodniu i postanowiła pochorować. Dziś niestety musieliśmy dodać do leków antybiotyk, bo ucho się nie leczyło. Gramy w planszówki, będziemy robić chrust lub oponki, ja się wybieram na aquaaerobik, zobaczymy, czy mi wyjdzie, ale plecy mnie bolą i kaloria trochę przesadziła ze zwężaniem ciuchów. Najgorzej marudzi Syn, bo to niesprawiedliwe, że on chodzi do przedszkola, a ona zostaje w domu. No cóż, czas się nauczyć, że życie nie jest sprawiedliwe.
Przeżyliśmy też Dzień Babci i Dziadka w przedszkolu. Teść, zgodnie z przewidywaniami, olał, teściową ja zawiozłam. Tak, możecie mi bić brawo i podziwiać i w ogóle :P Z moimi rodzicami ją wzięłam, Osobisty mi ją do domu przywiózł, żeby Córa mogła w domu zostać. Potem przywiozłam ją do nas, a sama pojechałam odwieźć moich rodziców. Co prawda jeździłam w te i we w te, ale dzięki temu nerwów trochę oszczędziłam, a ona posiedziała z dziećmi, jak mnie w domu nie było. Osobisty to wymyślił i zdecydowanie podoba mi się ten tok myślenia.
A co do ferii, mam też ferie od czytania, nic mi nie idzie, nie mogę się skupić, rozpraszam się.

poniedziałek, 28 stycznia 2019

12

Dopiero co świętowaliśmy jego urodziny, a już kolejny powód do świętowania. Choć u nas to po prostu wspomnienie, że tak szybko zleciało, ostatni rok to błyskiem.12 lat razem to szmat czasu.
A dziś przy porządkach trafiłam na moje zdjęcie ze studniówki. 2003 rok, też szmat czasu. To tamtego roku się poznaliśmy.

sobota, 19 stycznia 2019

O miłości

W środę pojechaliśmy z dziećmi do kina, a przy okazji jeszcze na obiad. Żeby wszyscy byli zadowoleni, zamówiliśmy dwa zestawy kebaba. Jeden łagodny i drobiowy dla dzieci, drugi wołowy pikantny dla nas. Pan dość hojnie sosem polał oba, a dzieci nie bardzo. Odgarnęłam, ile mogłam i jedli. A potem zaczęliśmy się trochę bawić, wybierałam im te kawałki bez sosu i dawałam. Jednak jak wiecie, sos się rozlewa wszędzie i tego mięsa bez niego było mało9, po chwili więc nabijałam takie lekko polane, a oni jedli, jedno przed drugim, bo bawili się w ptaszki, które mama karmi. Zjedli, pojechaliśmy do kina, potem idziemy do auta, a ja postanowiłam załatwić raz na zawsze nie jedzenie sosu.
- Bo wiecie co? Ja was tak troszkę z obiadem oszukałam, bo tego mięsa bez sosu było mało i dałam wam z sosem i wam smakowało.
Na to Syn zaczął się złościć, burczeć, patrzeć wilkiem na mnie i awantura wisiała w powietrzu. Mając na uwadze metody manipulacji i wpływania na ludzi, mówię:
- Kocham cię.
- To dlaczego mnie oszukujesz?

Stanęłam na środku parkingu porażona prostotą tego zdania. I jego mądrością. To takie proste. Przepis na szczęście podany na tacy.

czwartek, 17 stycznia 2019

Nie stanę murem za Owsiakiem

I nie podpiszę żadnej petycji, by wrócił. I nie dlatego, że nie popieram WOŚP, bo jestem z nimi całym sercem, choć wolałabym, żeby państwo było na tyle wydolne, by nie musieli istnieć.
Nie stanę murem i nie podpiszę, bo wierzę w wolność słowa, wyboru i wolność do podejmowania własnych decyzji. Nie  chcę zmuszania i naginania do woli większości.
Szanuję jego decyzję.

poniedziałek, 14 stycznia 2019

Nie dorośliśmy do wolności

Kiedy się dowiedziałam, że prezydent Adamowicz nie żyje pomyślałam sobie, że dobrze, że mój dziadek tego nie dożył. Bo nie o taką Polskę walczył, nie o takiej marzył. Pragnął wolnego, spokojnego kraju. A dziś mamy Polskę skłóconą, walczącą ze sobą samą. I nie, nie jest to notka polityczna, choć na taką wygląda. Mnie naprawdę nie obchodzi, kto stoi u władzy, z jakiego ugrupowania, byle był człowiekiem myślącym i empatycznym. Ale to marzenia. Tylko marzenia, nie do spełnienia. Lata niewoli, zaborów i walki nauczyły nas właśnie tego. Że trzeba szczerzyć zęby, gryźć, kąsać i wszędzie szukać podstępu. Ułańska fantazja niesie nas na barykady, bynajmniej nie za wolnością. Te lata, kiedy Polski nie było na mapie nie nauczyły nas niczego poza walką, podejrzliwością i atakiem. Wszystko rozwiązujemy siłą, daleko nam do dialogu i porozumienia.
Moja racja jest najmojsza, a jak nie jest to się stanie. Koszmar.
Każdego da się zaszczuć, każdą ideę da się zniszczyć. Idea WOŚP trwała przez lata opluwana i gardzona, a jednak trwała. Wczorajszy atak zdeptał ideę ratowania życia, bo życie zostało odebrane. I nie ważne, że motyw nie był związany z WOŚP, bo na Finale się to wszystko stało. I choć rozumiem dlaczego Owsiak to zrobił, dlaczego zrezygnował z funkcji prezesa to jednak uważam, że niepotrzebnie się ugiął. Choć pewnie nie znamy prawdziwego motywu.
Na FB koleżanka napisała, że ma nadzieję, że coś to zmieni, że będzie punktem zwrotnym, że ta śmierć nie pójdzie na marne. Po śmierci Jana Pawła II też wszyscy się jednoczyli, Cracovia nawet kochała Wisłę, ze dwa miesiące. A potem wszyscy, którzy krzyczeli o jedności po prostu wrócili do domu, do swoich spraw. I jeśli nie udało się budować na jedności i miłości, to na nienawiści też nic się nie zbuduje.
Osobisty natomiast od razu obuchem przez łeb: Zabójstwo arcyksięcia Ferdynanda było początkiem wojny, a nie jedności.
Chaotycznie, wiem, ale moje myśli właśnie takie są.

czwartek, 10 stycznia 2019

Shanties 2019

W końcu kupiłam bilety na Shanties 2019. Zakładając, że wcześniej kupowałam, jak tylko były dostępne, a w tej edycji Festiwalu były już 19 grudnia to macie pojęcie o moim czasie.
Bo ja zarobiona jestem :P

poniedziałek, 7 stycznia 2019

Spinam się

Czasem trzeba sobie popłakać. Tak po prostu. U mnie trafiło na ostatni czas i tyle. Okres się skończył i jest ok, choć nerwowo. Ale nie że ja się wściekam, ale się denerwuję razem z Córą. W środę jest kolejny spektakl, tym razem jedzie jej klasa i młoda okrutnie się przejmuje. Bo co będzie, jak się nie spodoba, jak będą rozczarowani? A ja z nią, choć oczywiście, że się nie przyznam. Na szczęście nie martwi się o to, co będzie, jak się pomyli, bo po A ona wie, że oni nie wiedzą, jak to ma wyglądać, a po B ma te ruchy tak wgrane w ciało, że jak w Sylwestra pokazywaliśmy znajomym jej występ, to po usłyszeniu wystrzału z karabinu przyszła krokiem żołnierza. Gorzej ze mną i drugą mamą do pomocy, bo wciąż chcemy dziewczynki zganiać ze sceny, jak schodzą po raz drugi, ale one mądrzejsze i się nie dają ;)
Poza tym nas zasypało. W sobotę wzięłam Osobistego, bo sama bym nie pojechała. Nawet krajówka była zaśnieżona, a Gwiazda przodem śnieg zgarniała. Wydaje mi się, że przez ostatnie spokojne zimy  drogowcy ograniczyli ilość sprzętu i teraz się mści. Inna rzecz, że za pługiem rosło w zastraszającym tempie, bo tak sypało. Mam nadzieję, że ten śnieg wytrwa do ferii, jeszcze tydzień mu został.
Z wieści domowych czekamy na dostawę uzdatniacza wody, bo u nas naprawdę kiepsko, solarów i grzejników, ale na razie cisza ze strony sklepu. Czekamy też na pół podnośnika do płyt kartonowo-gipsowych, bo przyszła tylko jedna paczka z dwóch. Obie wyszły z jednego miasta, ale jedna trafiła do nas, a druga do Szczecina i musi się wracać. No cóż. Ale jak już przyjdzie, to sufity rach ciach pójdą.

czwartek, 3 stycznia 2019