Wszystkozaczęło się w Wielki Piątek. Poszłam zrobić sałatkę. I zrobiłam, ale najpierwmusiałam naprawić odpływ ze zlewu, który wziął i się zepsuł. Rura spadła izaliczyłam potop w szafce.
Następnydzień był spokojny. Aż do momentu, gdy z mamą usiadłyśmy i stwierdziłyśmy, żejuż po robocie. Chciałam jeszcze zobaczyć, czy ciasto się siadło. A tu potop.Tym razem w lodówce. Przestała chłodzić. Zamrażalnik pełen, w lodówce dwiesałatki, ciasto, masa wędliny. Ogólnie masakra. Na szczęście na korytarzu stałastara lodówka, robiąc za składzik narzędzi. Została wymyta, włączona, buczy,ale działa. Ostatnia próba włączenia tej zepsutej, po sporym kopniaku jejwymierzonym, zadziałała. Ale placek niestety troszkę w płynie. Zresztą wmazurku lukier się całkiem wsiąkł. A dekorowałam z pół godziny…
Rano zeSkarbem wybrałam się na obiecaną w Wigilię jeszcze Rezurekcję. Idąc z powrotemnogi się pode mną ugięły. Na drodze leżał kot, potrącony. Przed oczami stanąłmi mój kot, który zginął w czerwcu. Innej drogi nie było, musieliśmy koło niegoprzejść. A on oddycha i rusza się! Nie zastanawiając się długo zdjęłam kurtkę igo zabraliśmy. Za nami szła kobieta, która miała powiadomić potencjalnegowłaściciela, gdzie kot. A kot grzecznie leżał, miauczał, nie ruszał tylnyminogami. Byłam przekonana, że przetrącony. Ale w domu Skarba spokojnie usiadł iposzedł spać. Właścicielka odebrała go o 11. Jedno kocie życie uratowane.
Do bilansudodać należy jeszcze mój przerżnięty palec, bo nóż mięsa do sałatki ciąć niechciał, ale do mojego palca wlazł… Liczę, że poniedziałek obejdzie się bezstrat żadnych i przygód też mi oszczędzi.
ojojoj... trochę było tych świątecznych katastrof... Może lany poniedziałek będzie bardzej szczęsliwy:) czasem już tak jest, że wszystko idzie na opak:)zapraszam do mnie;)http://inesse.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńMam taką nadzieję :) Wpadnę w chwili wolnej poczytać :)
OdpowiedzUsuńTo chyba jakis pomór. Kobietom w mojej rodzinie, w tym i mnie nie powychodzily ciasta! Wszystkie! Znaczy przepyszne były ale wygląd przemilczę :))))))))
OdpowiedzUsuńMoja jedna bratowa spaliła wszystkie, a druga do żadnego nie dodała cukru...
OdpowiedzUsuńa cóż to za pech?:*
OdpowiedzUsuńTaki jakiś... Ogólnie pechowe te Święta jakoś
OdpowiedzUsuńDlatego ja zawsze kupuje ciasta w cukierni a w kuchni tylko wode na herbate gotuję:))))wieksza aktywność skończyłaby się niechybnie wysadzeniem domu w powietrze;)))))))),wszak gaz jest mocno wybuchowy...i nastepna świąteczna tragedia gotowa.Moje koty straciłyby dach nad łebkami....:)))
OdpowiedzUsuńFaktycznie lepiej nie ryzykować ;)
OdpowiedzUsuń