Wczoraj lało, lało, jak z cebra. Zaczęło, jak wracaliśmy z mszy za dziadka, nawet trochę gradu poleciało, ale potem się uspokoiło. A koło 20 znowu zaczęło lać, błyskać, grzmieć, a ja kąpałam się po ciemku. Świeczki nie chciałam, na macanego też się da. Wyszłam z łazienki i żarty się skończyły. Ulicą woda, jak rzeką, a wszystko to do rowu obok nas. Nie, jednak nie wszystko, część do nas. A że sąsiad niedawno wysypał drogę żwirem, to całe to błoto, glina waliło do nas. Osobisty z mamą mą wzięli łopaty i dalej przekopywać wodzie nowe ujścia. Ja tylko samochód przestawiłam Osobistemu, żeby mu nie zamuliło. A dlaczego tak do nas waliło? Bo przecież mamy nową drogę, obok niej rowy, o które powinni dbać mieszkańcy. I gdzieniegdzie tak się dzieje. A gdzieniegdzie przepływy zatkane, woda leciała górą. A gmina, zamiast zarobić na mandatach, wysyła na wiosnę ludzi z łopatami do tych rowów. Ludzi, którzy pod mostkami, co ja mówię, pod kratkami nad rowami już nie czyszczą. Efekt jaki jest widziałam wczoraj. Zalało nam suterenę i garaż. Piwnica ocalała, na szczęście. A woda w strumyczku, który obok nas zazwyczaj nie ma więcej, niż 2 cm głębokości, o ile w ogóle płynie, miała może z 10 cm do przebrania.
Miasto... Dziś widziane... Krajobraz po bitwie. Jedna ulica tonie w błocie z ulic bocznych. Park zalany, woda szła górą, a tam z dwa metry są jak nic od dna koryta. Kawałek podpory małego mostu poszedł z wodą. Plebania się pompuje, a wokoło słychać tylko łopaty ludzi wnoszących żwir i ziemię na powrót na boczne ulice. A na głównej drodze koparka, bo tyle tego. Zalane ogródki koło rzeczki spokojnej, leniwej, dziś szumiącej i rwącej i niosącej ze sobą ogromne kamienie, choinki, wielkie gałęzie...
No i prądu nie było bardzo długo, a mój samochód dziś do mechanika pojechał. A tu ani podnośnika, ani nic... I znowu leje, a mechanika też zalało.
Jak żyję, nie widziałam w moim mieście takiej wody. mój brat strażak jak wczoraj wyjechał na akcję o 21, to do domu wrócił o 3.30. Mojego kuzyna nadal nie ma. A wieczór nie zapowiada się wcale spokojny. Ja wiem, że dla kogoś, kto patrzył na Wisłę w 97, czy potem, dla kogoś, kogo zalało, to nic nie znaczy. Mnie nie chodzi o nas, nam się generalnie nic nie stało, trochę wody, wyschnie moment, ale przeraża mnie to, co się dzieje w mieście, bo ja nigdy czegoś takiego tu nie przeżyłam. Jechałam przez większą wodę, asfaltu pod kołami nie czułam, ale to nie "u siebie".
Masakra... Brak już słów na tę aurę, albo burze, albo podtopienia, albo wiatr, że głowę idzie urwać. Nie wiem co się dzieje...
OdpowiedzUsuńMnie brak słów na gminę moją, bo to mogło się nie zdarzyć...
Usuń...oj...masakra...a budowa ok ?????
OdpowiedzUsuńTam przeszło jakoś spokojniej, więc nic się nie stało.
Usuńu nas to samo!
OdpowiedzUsuńObłęd, a tu znów leje...
UsuńCóż, co roku są mniejsze lub większe powodzie w maju/czerwcu ale ludzie chyba nigdy się nie nauczą żeby przed tymi letnimi burzami jak najbardziej zminimalizować ryzyko podtopień domów właśnie przez udrożnienie kratek i wykopanie porządnych rowów...
OdpowiedzUsuńDla to też niepojęte, bo co? Bo się udało? Bo tylko podtopiło, bo nie u nas? No kurcze, następny rok może nie być tak łaskawy. A moja gmina, zadłużona po uszy, woli zapłacić ekipie i wysłać ją na porządki, które trwają tydzień i są nieskuteczne, bo kratek się podnieść nie chce, niż wlepić parę mandatów i zmusić ludzi do roboty w ich własnym interesie.
UsuńO rany... Współczuję, mam wielką nadzieję, że jednak to koniec tych burz i deszczu, bo to, co się dzieje ostatnio to jakaś masakra.
OdpowiedzUsuńU nas niestety nadal leje...
Usuń