Weekend dla mnie zaczął się w piątek, kiedy o 20.10 Córa zamknęła oczy. Ubrana już byłam, fryzura gotowa (czyli włosy wyprostowane, wiele roboty nie miałam), pozostał makijaż. Zrobiłam i o 20.20 wybywałam na spotkanie pomaturalne, zostawiając Córę pod opieką babci, czekającej na Osobistego.
Sympatycznie, śmiesznie, smacznie, bo lody wciągnęłam, dużo wspomnień i planów na przyszłość. Oby się udały. Do domu wróciłam, jak Kopciuszek, bo do północy mieliśmy salę wynajętą. Wtulenie się w ukochane ramiona, bezcenne.
W sobotę Córa nie miała litości i o 7 wstała. Po zwleczeniu się z łóżka, zjedzeniu śniadania i ogarnięciu się wyruszyliśmy na budowę. Osobisty robił gładź na suficie w garażu, żeby można było drzwi garażowe zamontować, a my sprzątałyśmy. Córa z małą miotłą, ja z dużą, bo ona też zamiata. Styropian, a raczej te resztki śmieciowe też wkładała do worka ze mną. Padła koło południa, więc ja jeszcze przeniosłam drzewo do łazienki, by Osobisty mógł zaimpregnować podłogi na jak największej części. Tak, pamiętam, że jestem w ciąży. Powoli robiłam i z przerwami.
W międzyczasie odebrałam telefon od mamy, że pani sołtys zaprasza na dzień dziecka od 15. I od mojego rata, oburzonego, że Córy nie ma, a on przyjechał. Oszalał na jej punkcie.
Do domu dotarliśmy na 15, szybki obiad, bardzo szybki, lekkie obmycie się i jazda na dzień dziecka. Dotarliśmy jeszcze na czas, by Córa dostała piłkę plażową, trochę słodyczy i soczek. Wybawiła się, bo to na placu zabaw, potańczyła z Osobistym, popatrzyła na ludzi z teatrzyku, co to prowadzili i byłą ogólnie bardzo zadowolona. Ja też. niby wiejska impreza, a strasznie fajna, organizatorzy się postarali, by dzieci były zaangażowane i dorośli też. Strasznie zadowoleni wróciliśmy do domu.
Sobota to Dzień Dziecka organizowany przez firmę Osobistego. Start, godzina 11. Dmuchany zamek do zjeżdżania, zamek z piłkami, zamek z piłkami, zjeżdżalniami i tunelami. Z każdego skorzystała, choć na tym pierwszym siedziała na dole i patrzyła, jak dzieci zjeżdżają. Ale zadowolona była strasznie.
Był też plac zabaw dla maluchów. Z piaskownicami, jeździkami, rowerkami, dobrze, że nie kupiliśmy, nie radzi sobie. Były też klocki, zjeżdżalnie i plastikowy domek. Tu już była wszędzie aktywna.
Obok tego mięsko i kiełbaska z grilla, zupa, nie wiem jaka, nie zmieściła się ;), lody, naleśniki z owocami i tony picia. Dla każdego coś dobrego. Oczywiście za darmo. Obok tego konkursy. Osobisty wystartował na desce surfingowej, ale go zrzuciło. Coś, jak ujeżdżanie byka. Ja w dojeniu krowy byłam o włos od dogrywki o trzecie miejsce. Za to w konkursie tanecznym wywinęłyśmy z Córą kolejną piłkę. Moje ręce... Tak, nie powinnam dźwigać. Złapaliśmy też słoneczko. Osobisty najmniej, Córa to małe cyganiątko, a ja... Plecki mam w cudny trójkąt, deko bolą... mogłoby mi trochę nóg opalić... Ale impreza fantastyczna, Córa zaaferowana, a w domu... czekała na nią kuzynka, przyjechali do drugiej połowy domu. Więc zabawa od nowa. Spać nie chciała iść, choć ledwo na oczy patrzyła, tyle emocji.
Podsumowując, weekend bardzo udany, razem, świetnie się bawiąc.
Najważniejsze, że weekend udany. Z tymi nogami to chyba coś jest, bo moje też się ciężko opalają :)
OdpowiedzUsuńŚwietne są takie rodzinne wypady :)
Tylko po nich następuje taki nudny tydzień...
UsuńWeekend mieliście intensywny, ale bardzo udany;) Super;)
OdpowiedzUsuńI mnie słonko w sobotę złapało;):)
Oj bardzo :) oby w sierpniu też pogoda dopisała
UsuńFajnie spędziliście weekend.pozdrawiam
OdpowiedzUsuń:)
Usuń