Jabłka miałam, to obite, to bardziej, to już pomarszczone. Co by tu... Google -> deser z jabłek -> tarta. Hm. Nie robiłam, nigdy, ale co tam.
Poczytałam parę przepisów, wybrałam jeden i robię.
Oto relacja toku myślowego:
200 gram mąki, zrobię podwójne, bo mało będzie... tam mam wagę, a co tam, tyle będzie. Zarobiłam, dziwne to, czemu w tym przepisie nie ma jajek? W innym było, pamiętam.. Trach, jajo poszło, klei się... mąka... Kurde, za dużo, trochę śmietany, widziałam gdzieś... No, będzie.
W efekcie ciasta mam tyle, że moje tarto podobne ma spód i wierzch. Zrobiłam jeszcze do tego syrop z cukru, margaryny i cynamonu, nakładłam jabłek. O, tych będzie sporo, najwyżej się wydłubie pieczone jabłka, jak reszta będzie niejadalna. Położyłam na to drugą warstwę ciasta, oczywiście nie wkładałam go do lodówki, choć w każdym przepisie każą, ups. No dobra, żadne ups, specjalnie to zrobiłam, nienawidzę wkładać ciasta do lodówki. Podziurkowałam widelcem w artystyczny wzorek i... nawiałam z kuchni. Pójdę tam, jak mi zadzwoni i zobaczę, czy to się do czegoś nadaje.
:) trzymam ciuki ;)
OdpowiedzUsuńŻyję :P
UsuńNadaje się, nadaje, będzie pysznie;):)
OdpowiedzUsuńWyszło bardzo dobre, już połowy nie ma. Tylko połowy, bo Osobisty na budowie
UsuńA wiesz, że ponoć w ciąży jak i ponoć okresu nie wolno nic piec bo nie wyjdzie? ;) Ale skoro Ty robiłaś to tak improwizując to na pewno wyjdzie rewelacyjne :D
OdpowiedzUsuńPiekę w okres, piekłam w poprzedniej, w tej też, nie zauważyłam tej prawidłowości, choć przypomina mi się o niej... Jak włożę ciacho ;)
Usuń