Wczoraj pojechaliśmy rano do moich rodziców. Miasto całe w drogowskazach, pielgrzymi akurat szli na pociąg, dworzec pełny. Szliśmy przez Rynek koło Francuzów z flagą, cudownie, dzieciaki zauroczone bardziej, niż fontanną. Potem plac zabaw, czas u mojej mamy i powrót do domu. Wróciliśmy przed 16 ze śpiącym Synem. Osobisty poszedł pogrzebać w autku, a ja usiadłam na schodach i mówię do niego:
- Wiesz, tak sobie myślałam i myślałam i żal mi trochę tego Krakowa teraz.
- A wiesz, że też pomyślałem, że może warto byłoby pojechać? - usłyszałam w odpowiedzi. Pytanie do Córy, czy chciałaby jechać, zerk na plan, bo my nic nie wiedzieliśmy. Brzegi kawałek, pozamykane, logistyki zero. W międzyczasie wstał Syn. Mówię, że może Franciszkańska, bo musi wrócić, może się uda. Sprawdzam autobus, mamy 20 minut do odjazdu. Ja pakowałam wodę i ciastka, on przebierał dzieciaki i w biegu dawał Synowi jeść i pojechaliśmy. Autobusem. Z Ronda Grunwaldzkiego na Rynek Grodzką, potem pod Okno. Weszliśmy na tyle wcześnie, że byliśmy bardzo blisko.
Atmosfera nieziemska. Jako, że nasz wyjazd to spontan, to nie mieliśmy nic, ale pani obok dała nam koc. Dzieciaki wołały z ludźmi "Papa Francesco" i klaskały. Jak zaczęły śpiewać Ciebie Boga, wysławiamy ludzie wokoło padli ze zdziwienia. Serio umieją kilka pierwszych wersów. Magia. Po prostu magia. Ja nie widziałam nic, bo podniosłam Córę, żeby cokolwiek widziała, i już nie mogłam stanąć na palcach, bo było za ciężko, Osobisty widział, ona pewnie też, ale nie wie, co, więc mówi, że nie. Ale sam fakt bycia tam się liczy. Odeszliśmy spod okna koło 22, bo musieliśmy zdążyć na ostatni autobus.
Kraków magiczny z tymi ludźmi, z dźwiękami, z odbiciami świateł karetek na wodzie. Cudownie. I jeszcze z dwadzieścia aut policyjnych jadących na sygnale w jedno miejsce. Syn zauroczony na maksa. Doszli z nami z powrotem na przystanek, na którym Córa po prostu odpadła. Dobrze, że ją złapałam, bo spadłaby z ławki. I tak nieźle, zważywszy, że wstała o 6.30 rano. Syn padł w autobusie. Wnieśliśmy ich do domu, położyliśmy do łóżka, rozebraliśmy. My kładliśmy się spać już dziś. Trochę rozczarowani, ale jednak zadowoleni. Córa chciała jechać, żeby zobaczyć papieża, ale baliśmy się, że nachodzimy się i tak śmignie, że znowu nic nie zobaczy i odwiedliśmy ją od tego pomysłu. Patrząc za okno, gdzie leje, jak z cebra, to był bardzo dobry pomysł.
ŚDM mamy zaliczone, atmosfera nam się udzieliła i było cudownie. Hmmm.. Panama za trzy lata?
Hm... Nie żałuję, że uciekliśmy, choć opis, przyznam, brzmi przyjemnie :)))
OdpowiedzUsuńMy byliśmy chwilę, w czasie, gdy cała fala była w Brzegach. Nie wyobrażam sobie jednak tego na dłuższą metę, gdy co dzień coś się zmienia, ten autobus jedzie tu, a jutro już tam itd. Wjechaliśmy, wyjechaliśmy, 3 godziny do przeżycia, to i wrażenia fajne :)
Usuń😃 ja w tv oglądałam ale na zywo to musi być niesamowite przezycie😃
OdpowiedzUsuńNa żywo daje niesamowitego kopa i dodaje wiary w ludzi. Tych obok, zupełnie nieznanych, a tak miłych, uczynnych, uśmiechniętych. Super sprawa.
UsuńBardzo, zresztą, trochę sama wiesz :P)
OdpowiedzUsuńAkurat ja mieszkam w okolicach Lagiewnik i starsznie tez mi sie udzielala cala ta atmosfera. Corka byla zachwycona tym, ze wszyscy spiewaja i machaja i jak zaczarowana wpatrywala sie w helikoptery ktore ciagle lataly lub wozy policyjne :)
OdpowiedzUsuńTo się udziela :) taka energia musi gdzieś dotrzeć :)
UsuńChciałam tam być, ale... No właśnie, życie. Cieszę się jednak, że Wam się udało! :)
OdpowiedzUsuńPo tym lekkim rozczarowaniu uznaliśmy, że jedziemy do Rzymu. Nawet bilety nie są strasznie drogie :) Tam nie ucieknie ;)
Usuń