Prawie rok temu pod kołami auta zginęła nasza kocica. W połowie czerwca zginął kocurek. W pierwszym przypadku ryczałam na tarasie, aż Osobisty wziął wolne w pracy. W drugim wracałam ze spotkania autorskiego i ryczałam, bezgłośnie, żeby dzieci nie widziały. A potem, w obu przypadkach, przytuliliśmy ich i powiedzieliśmy. Po prostu. Że kotek nie żyje, że poszedł do kociego nieba. Bez zbędnych wyjaśnień, kombinowania. Syn rok temu nie zrozumiał, w tym roku ledwo mu się udało, prawda dotarła prawie miesiąc po fakcie, gdy zorientował się, że kot faktycznie nie wróci. Córa krzyczała, biła, płakała. Radziła sobie, jak mogła.
Czy żałuję? Nie. Dzieciom o śmierci powiem zawsze. To trudny temat, nawet dla dorosłych, ale nieunikniony. Oboje z Osobistym mamy starszych rodziców. Dużo nie trzeba. I co wtedy powiemy dziecku? Że dziadek, czy babcia poszli i nie wrócili? To zapyta, jak o kota, kiedy wróci i czemu nikt nam go nie odda. Tu trzeba użyć prostych słów, takich, by dziecko zrozumiało, pozwolić mu na żałobę, czasem trudną, bo nie jest łatwo słuchać, że to nasza wina. Tak, usłyszeliśmy, że kota nie ma przez nas, bo go nie pilnowaliśmy. To też trzeba przeżyć. Ale nigdy kłamać. Śmierci nie da się ugłaskać, nie da się oswoić, ale można ją przyjąć, z należnym szacunkiem, patosem, łzami i odwiecznym pytaniem "Dlaczego?". Nawet z ust parolatka.
Masz bardzo dobre podejście. Nie wolno oszukiwać w tej kwestii dzieci, one czują, że coś jest nie tak, że rodzice nie mówią do końca prawdy. Życie nieodłącznie wiąże się ze stratą- tak już po prostu jest i ważne, aby i dzieci miały tę świadomość, albo choć jej cząstkę, bo dzięki temu w dorosłym życiu łatwiej będzie im zmierzyć się z odchodzeniem bliskich.
OdpowiedzUsuń