Kiedyś wyjdę stąd z podniesioną
głową. Zostawię za sobą wszystkie kłótnie, przykre słowa, lęk, który staje się
namacalny i powoduje ból w klatce, zabierając oddech. A oddech jest przecież
taki ważny. Wdech, wydech, wdech, wydech… Systematycznie, równo, powoli i
szloch nie wyrywa się z gardła. Tylko łzy znaczą poduszkę i wsiąkają w miękkie
kocie futerko. Bezgłośnie, bo głośno mi nie wolno. Przecież nie będę się znów
mazać, nie dam mu tej satysfakcji. Tak bardzo boję się szeptów w nocy, tak
bardzo ich nienawidzę. Tak, to dobre słowo, nienawidzę, jak mówi do siebie, bo
z niego wtedy wylewa się czysta nienawiść. Po co mu to było? Po co mu była
rodzina? Nie wiem. Nie chcę pytać. Podejrzewać, to jedno, a wiedzieć i
usłyszeć, drugie.
Kiedyś cię stąd zabiorę, kicia,
znajdziemy sobie małe mieszkanko. Pokój w drewnie, kominek, wygodny fotel. Okno
na świat, taki nasz, spokojny, bez strachu, czy awantura wybuchnie dziś, czy
jutro. Bez pilnowania każdego słowa, by nie urazić pana i władcy, by mama nie
cierpiała, by nie musiała mnie bronić. Bez gaszenia światła, bo przeszkadza, bo
rachunki. I bez podejrzeń o to, że jestem w ciąży.
Byle skończyć szkołę, pójść na
studia, złapać pracę. Przestać być zależną.
Kiedyś wyjdę stąd z podniesioną
głową.
Musiała grać
na czas, bo jeżeli on jest włamywaczem, to może się chcieć pozbyć świadka.
Ogródek Dagonowie mają dość spory, jeden kopczyk więcej, czy mniej, nie zrobi
różnicy, a jak dobrze rozplanuje, to nawet kopczyka nie będzie, albo dołoży
kamieni i będzie świetny początek ogródka skalnego. Nie chciała skończyć jako
nawóz dla rozchodników. Tylko komórka była na stoliku, a on stał tuż obok.
Ciężkimi przedmiotami pod ręką też nie dysponowała. Nie miała szans w
bezpośredniej konfrontacji, musiała coś wymyślić, by uśpić jego czujność. A
może się przy okazji czegoś dowie, co może się potem przydać w przyskrzynieniu
drania?
- Mieszkasz,
kotku? Ciekawe, że wcześniej cię tu nie widziałam. Kim jesteś?
- Marcin
Dagon, coś jeszcze? – żeby być przesłuchiwanym we własnym domu… Dziewczyna
chwilę stała jak wryta. Świetlana przyszłość, w której państwo Dagon dziękują
jej za uratowanie drogocennych przedmiotów, a on stoi w pomarańczowym
kombinezonie i skutymi nogami i rękami odeszła w niebyt. Nie ważne, że takie
stroje to raczej w filmach i to nie polskich.
To dwa fragmenty tego samego. Myślę, że po raz pierwszy i ostatni tu. Dziś powstało 18 stron, choć w sumie nie dziś. Tekst leżał na dysku, teraz go ciut przerabiam, dużo dopisuję, redaguję to, co redakcji wymaga. Stąd praca idzie szybko. Temat trudny, bo mocno oscylujący koło przemocy w rodzinie, tej niewidocznej, psychicznej, ale będzie też zabawnie, bo nie samym dramatem człowiek żyje.
Ależ się szata gaficzna bloga przez zmianę czcionki zmieniła fiu fiu :)
OdpowiedzUsuńA bo to dlatego, że ja już ślepnę i własnych liter nie widziałam ;)
UsuńDobre :D Ale faktycznie bardziej czytelnie się zrobiło - chyba starzejemy się razem :D
UsuńNiestety młodość nie wieczność ;)
UsuńZmroziłaś mnie tą pierwszą częścią... No i teraz chcę się dowiedzieć więcej, poznać tę historię, zatem pisz, bo - jak sama zauważyłaś - samo się nie zrobi. Mnie zachęcałaś, to ja teraz zachęcam Ciebie :)
OdpowiedzUsuńCieszę się, że się podoba. Takich "smaczków" jest tam więcej, część w trzeciej osobie, część w pierwszej.
UsuńNie wiedziałam, że drzemie w Tobie takie zacięcie pisarskie. Super. Czekam na ciąg dalszy.
OdpowiedzUsuńOd liceum drzemie, czyli, jak Osobisty mi nie omieszkał wypomnieć 15 lat i czas coś z tym zrobić.
Usuń