poniedziałek, 25 września 2017

Oswajam potwora

Dawna, dawno temu, kiedy byłam młoda, urocza i głupia, czyli będąc dzieckiem, koniecznie chciałam szyć na maszynie. Stał u nas wtedy taki stary Łucznik, z kołem i pedałem co to stołem się stawał, jak był złożony i na tejże cudnej maszynie szyć chciałam. Mama oczywiście pomysłowi przyklasnęła, dała coś tam, nie pamiętam i zasiadłam.
A potem pamiętam, że z palca zwisała mi nitka, bo przeszyłam go sobie tam, z powrotem i jeszcze pół tam. I tą nitkę sama musiałam sobie wyjąć, bo nikomu innemu nie dałam. Takie samodzielne ze mnie dziecko było.
Trauma siedziała we mnie długo, Łucznik był stracił życie, a naprawa się nie opłacała, pojawiła się nowa, elektryczna maszyna, a ja nadal prosiłam mamę o uszycie tego, czy owego. Z czasem ja się wyprowadziłam, za to wprowadziła się jeszcze jedna maszyna, bo mój brat przywiózł mamie swoją. Niniejszym mama chciała dać mi którąś, żebym z byle bzdurą do niej nie jeździła (przecież nie jeździłam, dzielnie w rękach szyłam, bo igła w rękach nie ma morderczych zamiarów). Byłam nieugięta.
Aż tu nagle, jakieś dwa, może trzy miesiące temu robiłam porządek w mojej szafie. Fajna kiecka, materiał boski, ale przecież w niej nie będę chodzić. I następna. I kolejna. I tak w głowie mojej zaczęła kiełkować myśl, że przecież Córze mogłabym z tego uszyć fajne spódnice, to nie może być trudne. Spychałam tą myśl, spychałam, a kiedyś mamie się przyznałam i wtedy do domu wróciłam z maszyną. Wepchnęłam ją do szafy i udawałam, że jej nie ma. Jak się ma na coś ochotę i się czeka, aż przejdzie, to przechodzi, nie? No nie. Nie przeszło. Wczoraj szukam czapek dla dzieci, podejście kolejne. Takich jesiennych. No nie ma. Osobisty zabrał dzieciaki do Krakowa, ja z racji zapalenia ucha zostałam w domu. I wyjęłam maszynę.
Z mojej starej bluzki, takiej sweterkowej z kwiatami na niej wyhaftowanymi zrobiłam Córze czapkę. A Syn miał koszulkę, ulubioną, z dziurą, miałam naszyć łatkę, ale pocięłam i ma czapkę ze Spider Man'em. Więcej nie szyłam, bo pierwsze starcie długie było, a poza tym jak się nie spodoba, to co?
Tia... Prawie w nich poszli spać, a Córa zażyczyła sobie apaszkę, którą popełniłam dziś. Co prawda strasznie mi pętelkowała, ale już nie pruję. Jak się nie spodoba, coś podszyję i będzie grubsza.

10 komentarzy:

  1. To na karnawał zamawiam u Ciebie przebrania ;) Akurat się podszkolisz, a termin zaklepuję wcześniej :D
    Oczywiście żartuję, ale faktycznie mnie też przez głowę przeszło, żeby sięnauczyć chociaż ekspres wszyć

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie to też mi przyświecało. Te prośby dzień przed o strój i skombinuj w minutę

      Usuń
  2. O kurczę, ale fajnie! :) Ja od dziecka do szycia mam dwie lewe ręce, babcia próbowała mnie nauczyć, ale jakoś nic z tego nie wyszło ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wybitnie zdolna nie jestem, ale uszyłam. Na drutach też umiem. Jedynie szydełko to czarna magia

      Usuń
  3. no proszę proszę, to kiedy pokaz mody projektantki? ;) Super, może to nowa pasja, kto wie ;)

    OdpowiedzUsuń