Zacznę od faktów, by potem opisać Wam moje osobiste odczucia związane z pobytem w szpitalu i całym zabiegiem.
"Ablacja RF - przebieg zabiegu
Zabieg wykonywany jest w sali zabiegowej pracowni elektrofizjologii – z reguły bez znieczulenia ogólnego. Pacjent znajduje się w pozycji leżącej. Często ablację przeprowadza się w trakcie badania elektrofizjologicznego. Zabieg rozpoczyna się od wprowadzenia igły (po uprzednim znieczuleniu miejscowym) do żyły lub tętnicy udowej. Następnie metalową igłę zamienia się na plastikową – tzw. koszulkę naczyniową.
Przez koszulkę wprowadza się do serca elektrody poprzez żyły udowe, a czasami przez żyłę podobojczykową do miejsca, w którym powstaje arytmia. Końcówka elektrody jest rozgrzewana do temperatury około 60°C. Proces ten jest bardzo precyzyjnie sterowany przez komputer. Wyleczenie arytmii następuje po termicznym uszkodzeniu najważniejszej części obwodu częstoskurczu. Ta część zabiegu jest najbardziej skomplikowana i czasochłonna. Ablacja może być odczuwana jako ,,pieczenie” w klatce piersiowej. W czasie zabiegu pacjent otrzymuje leki przeciwbólowe.
Cały zabieg jest kontrolowany przez niskoenergetyczną aparaturę rentgenowską, podobnie jak to ma miejsce w czasie koronarografii lub wszczepienia rozrusznika serca.
Koszulkę usuwa się po zabiegu lub rzadziej po kilku godzinach. Po zabiegu przez około 6 godzin należy leżeć płasko na plecach, aby nakłuta żyła lub tętnica mogła się zagoić."
Tekst pochodzi ze strony Kardioserwis i tam możecie poczytać więcej o wskazaniach, przygotowaniu i możliwych powikłaniach.
A teraz co czułam ja. Do szpitala miałam przyjechać na godzinę 8.30. Oczywiście logistycznie to wyprawa, bo szpital w Rzeszowie, prywatny z umową z NFZ. W zaleceniach jest, że nie należy pić i jeść 6 godzin przed zabiegiem. Ja, korzystając z doświadczenia mamy, która nie jadła prawie dwie doby, czekając na swoją ablację, ostatni posiłek zjadłam około 19.
Na miejscu wypełniłam ankiety, oddałam Osobistemu obrączkę i pierścionek, bo nic nie można mieć na sobie w trakcie i pojechaliśmy na górę. Tam kazano mi się przebrać, a ubrania dać do depozytu. Na salę mogłam wziąć tylko najpotrzebniejsze rzeczy, więc zmieściłam się w małą kosmetyczkę plus butelka wody. Założono mi wenflon, zrobiono EKG, pożegnałam się z Osobistym, który zabrał całą moją torbę i poszłam z pielęgniarką na salę.
Sala 13 osobowa, bo to intensywnego nadzoru, nad każdym łóżkiem kamera, dwie pielęgniarki non stop obok. Puchowe kołdry, miękkie poduszki, śnieżnobiała pościel. Bajka.
Lekarz przyszedł niewiele później, zaczął nas brać na rozmowę, na zabieg miałam iść 2 z naszej piątki. Położyłam się, pożartowaliśmy z pielęgniarkami o śniegu, bo akurat waliło, jak głupie i... pierwszy pan wrócił. Szybko siku i na salę z paniami. Tam przygotowania, rozbieranie do naga, przyklejanie do pleców czegoś od RTG (nawet pamiętałam nazwę, teraz nie pamiętam), smarowanie obu pachwin i barku płynem odkażającym (nadal jestem pomarańczowa), zakładanie tego niebieskiego ochraniacza,elektrod, ciśnieniomierza... Wszystko z uśmiechem, na spokojnie. Prawda jest taka, że byłam tak spanikowana, że nie czułam strachu.
Przyszedł lekarz i się zaczęło.
Znieczulenie. Kurde, bolało, takie rozpychanie, kłucie we wrażliwe miejsca. Tak się na tym skupiłam, że nie zauważyłam, że zdążył mi już elektrody do serca władować. Zorientowałam się dopiero, jak popatrzyłam ciut w górę i zobaczyłam za sobą obraz z mojego serca. Tak że ekspres. I nagle czuję... częstoskurcz. Ot tak, już wywołali. Zrobili mi badanie, obejrzeli EKG i doktor prosi o igłę ablacyjną, przystąpił do dzieła.
Leżę sobie, leżę, on tam gmera, ustawia, bo coś było za silne i zaczęło mi trzepać całą przeponą, a ja sobie myślę, że to nic takiego. Nagle częstoskurcz sam się wyłączył. Pierwszy strach, że się nie uda. Włączyli, znalazł miejsce. Prosi o prąd, 30V, wypalił. Nic, trochę szczypie. Wrócił. Drugie miejsce, wyłączył się, zastymulowali, wypalił. Wrócił. Tu już zaczęłam się bać, że będę tam leżeć nie wiadomo ile, a i tak się nie uda. Stymulacja, wraca. Oglądają EKG, patrzą, stymulują, a ja już tracę nadzieję. Nagle pada "wiem". Gmera, gmera i prosi o 60 stopni.
Na początku luzik, potem coraz gorzej, ramię boli, pierś rozsadza, nie mogę oddychać. Anestezjolog pyta, czy boli, ja tylko kiwam głową. Pot leci ze mnie strumieniami, gorąco mi się w momencie zrobiło. Przerwał grzanie i stymulację. Pyta, czy boli mniej. Udało mi się zaczerpnąć ciut powietrza i mówię, że ciut mniej, ale niewiele. Robi dalej, a ja prawie odpływam. Byle nie zamknąć oczu, bo jest jeszcze gorzej. Świetliste plamy przed oczami, anestezjolog gładzi mnie po buzi i coś mówi, ale nie wiem co. Koniec. Doktor każe sprawdzić. Nie ma powrotu. Jeszcze raz, wszystko ok. Udało się!
Położyłam się na stole o 11,12, o 11,46 wypalił to, co szkodziło. Niby krótko, ale bolało przeokropnie. Potem jeszcze tylko pół godziny dla sprawdzenia, czy jest ok, czy te złe uderzenia nie wrócą, trzy razy wywołali mi atak i w końcu wyjęli elektrody i mnie zabandażowali.
Leżenie plackiem przez 5 godzin, ja musiałam 6, bo podkrwawiałam, gdy nie można ruszyć nogą i podnieść głowy jest koszmarem. Kręgosłup w odcinku lędźwiowym boli po 15 minutach, ale wyleżeć trzeba. Potem podniosły mi trochę łóżko, to było łatwiej.
Po kolacji pozwoliły mi nawet ubrać koszulkę, ale wstać mogłam dopiero o 5 rano. A o 7 miałam już wypis w ręku. Osobisty przyjechał po mnie z dzieciakami i bukietem pięknych żółtych róż. W domu czekał na mnie jeszcze hiacynt.
Teraz boli mnie klatka piersiowa jak mocniej oddycham, albo jak się zmęczę. To normalne, doktor rozbujał mi serducho do 360 na minutę. No i noga dokucza, schylać się nie mogę, nie mogę dźwigać i za długo siedzieć. Jednak najważniejsze, że się udało. Czy poszłabym drugi raz? Szczerze mówiąc nie wiem. Ból jest naprawdę okropny, nigdy mnie nic tak nie bolało (mówię to po dwóch porodach bez znieczulenia), ale to chwila, minuta, a potem spokój na całe życie. Tak więc moje uczucia są mocno mieszane. Na pewno doktor Jastrzębski jest fachowcem, może na początku dość oschły w obyciu, ale i pożartować się z nim da i wszystko. No i naprawdę zna się na swojej robocie. Przecież ja z przygotowaniem i obserwacją spędziłam na sali operacyjnej godzinę dziesięć.
Okazało się, że ten mój napadowy częstoskurcz nadkomorowy to ortodromowy częstoskurcz komorowo przedsionkowy z utajonym szlakiem lewostronnym tylno - bocznym. Wada wrodzona. To mądrze brzmi, ale chodzi o to, że mój wypadający płatek zastawki był zupełnie niewinny.
Jeszcze parę słów o szpitalu. Przemiły personel, uczynny, pomocny, dbający o pacjenta. Budynek nowy, więc naprawdę śliczny. Jedzenie smaczne i w takich ilościach, że śniadania nie zjadłam całego. Kolację zjadłam, ale byłam po 24 godzinnej głodówce. Kurczę, tak powinno być w każdym szpitalu, nie tylko w prywatnych.
Najważniejsze że już po i że skonczylo się skucesem :)
OdpowiedzUsuńO tak :)
UsuńWarunki rzeczywiście bajka;-)
OdpowiedzUsuńCieszę sie ze juz po i wszystko okej!
Aż się nie chce wychodzić od nich ;) a tu niecałe 24 godziny i sru :P
UsuńAch, gdy napisalas ze cos takiego Cie czeka poczytalam w necie co i jak? Jednak dzisiejszy opis i relacja przerazily mnie. Ja boje sie szpitali, zabiegow itp. Chyba bym zemdlala ze strachu...
OdpowiedzUsuńGrtuluje i zycze wszystkiego dobrego- zdrowka!!
W poniedziałek wieczorem i wtorek rano tak się bałam, że nie byłam w stanie przestać płakać. Chciałam odwołać. A potem pomyślałam, że zrobię to dla Osobistego, w ramach prezentu na urodziny i jakoś poszło.
UsuńNa szczęście masz już to za sobą! I Bogu dzięki, że wszystko się udało i jest OK. Ufff...
OdpowiedzUsuńJa uwierzę za jakiś czas, że się udało, bo ja na co dzień nie mam objawów. Ale lekarz mówi, że jest ok.
Usuńpowinni to robić w znieczuleniu ogólnym, po co tak męczyć człowieka
OdpowiedzUsuńTeż tak myślałam na początku, ale teraz widzę w tym sens. Kontakt jest ważny, bo ból też im mówi o postępach, a część ludzi wymiotuje, więc w ogólnym to byłby problem. No i szybciej się do siebie dochodzi
UsuńDobrze, że już masz te badania za sobą. Ja strasznie nie lubię szpitali. Wyleżałam się w nich za wszystkie czasy i nie chcę już tam wracać.
OdpowiedzUsuńZ perspektywy uważam, że powinni po zabiegu potrzymać jeszcze z dzień, ale cóż, dobrze, że zrobili i że się udało.
Usuń