Ostatni kardiolog, po tym, jak mnie nie słuchał, został spisany na straty. Jak wiecie, umówiłam się prywatnie i wczoraj byłam na wizycie. Zabrałam ze sobą całą historię od 1994 roku i poszłam.
Pan doktor koło 40, miły, rzetelny, przeczytał wszystko i się zaczęło. Po pierwsze zapytał, czy mam EKG z ataku. No nie mam, byłam przekonana, że nie ma wcale. Okazuje się, że jest. W szpitalu, albo na pogotowiu. Nie do odzyskania, jak sądzę. Ale nic to. Wypytał o wszystko. O ciąże, karmienie, choroby towarzyszące, ewentualne rozmowy o ablacji, jakie leki, jaki efekt... Wywiad rzeka. I efekt. On nie wie, co mi jest. To znaczy mam częstoskurcz, ale nie wie, jaki, bo ich jest ileś rodzajów. Może podejrzewać, ale pewność będzie miał, jak zobaczy EKG z ataku. Żaden z lekarzy, którzy prowadzili mnie wcześniej, nie oznaczyli rodzaju częstoskurczu. Przez 20 lat byłam leczona, czy aby na pewno? Dowiedziałam się też, że leki nie działały, bo przy moim to tak średnio właśnie działają, dał mi receptę co prawda na stary dobry Propranolol, ale sam przyznał, że jako placebo, w razie ataku. Może akurat zadziała. Echa i Holtera nie zlecił, bo w moim przypadku to nie ma sensu. Każdy wcześniejszy zlecał. To znaczy może Holter by i miał sens, ale 12 kanałowy, a nie 3, jak zazwyczaj się robi. EKG też nie zrobił, a to podobno podstawa, bo ja na co dzień mam wzorcowe. Na koniec dał namiar na kolegę, który zajmuje się ablacjami, jakbym chciała o tym pogadać. Żadnego do zobaczenia za pół roku, czy coś.
Po wizycie wyszłam na maksa skołowana. Generalnie nawet żałowałam, że poszłam. Ufałam wcześniejszym lekarzom, założyłam, że wiedzą, co robią, że wiedzą, na co mnie leczą. Jak nawet wiedzieli, nie podzielili się tą wiedzą i leczyli mnie ogólnie. Chyba zbyt ogólnie. Mam żal, ogromny żal, za 20 lat straconego leczenia, za 17 lat tabletek.
I chyba wybiorę się do tego drugiego lekarza, żebym wiedziała, czy mamy o czym mówić. & lat temu nie chcieli się podjąć, bo miałam za rzadko i za krótkie. Ten kardiolog mówi, że to nie głupie, że on nie namawia, bo to jednak spora ingerencja.
Na jednej wizycie dowiedziałam się więcej, niż przez ostatnie lata. Dziś szok przeszedł, wrażenie dostania między oczy też. Pozostał żal i jednak pytanie, co dalej...
Tak to jest z lekarzami... Jeden mówi jedno, a drugi co innego. Ech, czasem szkoda słów. Ja wiem na pewno, że w poważnych sytuacjach trzeba się konsultować nie tylko z jednym.
OdpowiedzUsuńBędzie dobrze, nie martw się!
W sumie, to ciekawe, który mówi prawdę
UsuńNiestety ale tak właśnie jest z lekarzami. I zostaje właśnie tylko ten żal straconych lat, gdy człowiek sobie pomyśli, że mógł być źle leczony, czy też terapia była o kant wiadomo-czego do rozbicia.
OdpowiedzUsuńI nawet nie wiesz, że mogłaś coś zrobić
UsuńI to jest właśnie przykład na to, jak traktowani są w Polsce pacjenci. Kurczę, przecież to się w głowie nie mieści...
OdpowiedzUsuńTrzymam kciuki, żeby było dobrze. Nie martw się!
No nie do końca tak, bo w końcu trafiłam na dobrego
UsuńNiestety, ale wciąż pokutuje to poczucie, że lekarze to jakaś specjalna kasta, elita, która jest ponad zwykłymi śmiertelnikami. A to zwykli ludzie, którzy na studiach wcale nie musieli być jacyś wybitni. Pomijam już tych, którzy poszli na taki kierunek, żeby przejąć gabinet po tatusiu. Dzięki pracy poznałam całą masę lekarzy, od wybitnych specjalistów z powołaniem do zawodu po krętaczy nauczonych kombinować jeszcze za komuny. To tylko ludzie.
OdpowiedzUsuńWiem, żal mi tylko, że gdzieś po swojej drodze nie trafiłam na kogoś, kto by mi powiedział, że tabletek to może nie, bo nic nie dają. Aż dziw bierze, że tylu się przewinęło i żaden nie postawił diagnozy.
Usuń