Nie trzebami wielkiej wody. Jechałam przez nią w poniedziałek do pracy. Nie wiedziałam,gdzie rów, a gdzie jezdnia. Powrotu się bałam, zostałam, a do domu wróciłamdopiero wczoraj. Sytuacja w miejscu pracy dramatyczna. Nie jeździmy do wielumiejsc, bo woda, zakazy, straż, wojsko.
Jak oglądasię to w telewizji, to jest realne, ale nie takie bliskie. Widzieć to na żywo,jechać z asfaltem zmywanym spod kół, to co innego. Widziałam wały wiślane,stałam dziś na nich i patrzyłam na taki ogrom wody, który do tej pory byłniewyobrażalny. Widziałam ludzi, mieszkających przy maleńkim strumieniu, dziśpłynących łódką od domu do domu. Coraz więcej i więcej wody, z minuty naminutę. Znacznik pokazujący poziom wód z 97 roku dziesięć centymetrów od tafli.Ludzie czekający na kolejne centymetry jak na zbawienie lub na wyrok.Ogłuszający deszcz walący o dach i szyby. Ciemność. Armagedon. To nie doopisania. Przemakające wały, oberwane skarpy, załamany asfalt, hucząca woda nieznajdująca ujścia, wywalone z korzeniami drzewa. Zmęczone, szare twarze ludzi.Worki z piaskiem, z ziemią, z czym się da, prowizoryczne wały z błota. Wężepompujące litry wody. I obraz może 10- letniego chłopca, ubranego w za dużystrażacki mundur ojca i pompujący wodę z czyjegoś domu.
Dziś jużnie pompowali piwnic, dziś walczyli o wały, o każdy ich centymetr toczyła sięrozpaczliwa walka. Walka relacjonowana z Krakowa. Pominięta w wielu małychwioskach, które siłami wojska i cywilów rozpaczliwie od poniedziałku łatają,umacniają, bez czasu na kawę nawet, bo nie ma kto zastąpić.
Innegokońca świata nie będzie…
Nie wiem co powinnam powiedzieć, dlatego najlepiej będzie jeśli nie powiem nic.. Sexowna
OdpowiedzUsuńCzasem nie można powiedzieć nic...
OdpowiedzUsuń