czwartek, 21 stycznia 2010

Cisza nad Haiti... Krzyk o ludzi...

            Jest w tymcoś z nadprzyrodzoności. Cud ocalenia graniczący z tragedią śmierci.Niemożliwe, a jednak dziejące się na naszych oczach. Za pomocą mediów pokazanew najdrobniejszych szczegółach. Pył, gruzy, ludzkie łzy, które są tak dalekie,a tak bliskie. Zatrważające.

Nie rozumiem. Wykracza to pozagranice mojego pojmowania. Mogę tylko milczeć, bo każde słowo jest brukaniemlosu tych ludzi. Gdy wyciągają kolejną żywą osobę, maleńkie dziecko, kobietę wciąży, serce zaczyna bić z dumy. Bo to nic innego jak eskalacjaczłowieczeństwa, gdy człowiek ratuje drugiego, zupełnie obcego, nie bacząc nawłasne życie.

I odrętwienie, bo wczoraj znówzatrzęsła się ziemia. To jak zabicie nadziei, pogrzebanie jej wraz z resztąocalałych, którzy wtedy tracą szansę.

I złość. Ogromna złość i niechęćdo ludzi, którzy mówią, że Polacy niepotrzebnie jadą ratować, niepotrzebniewysyłają pieniądze, niepotrzebnie ślą jedzenie, niepotrzebnie… Niepotrzebnie…Czy ludzie też są niepotrzebni? Skazani na śmierć, po tym, jak wygrali z losemnajtrudniejszą walkę. A przecież, jak powiedział jeden z naszych ratowników,dla jednego uratowanego warto. Dla jednego żywego. Bo to człowiek. A człowiekazawsze warto ratować.

2 komentarze:

  1. ciekaw jestem ilu księży tam pojechało?... ktoś przecież musi "zagospodarować" całą tą kasę, którą ludzie wysyłają na cele pomocy... a któż to zrobi lepiej, jak nie agenci Watyk/l/anu? :)))...

    OdpowiedzUsuń
  2. Czasem Cię nie rozumiem, czasem mnie drażnisz... Tak jak teraz... Nie ważne kto pojechał, ważne jest, by pomóc. Każde ręce się przydadzą. A generalizacje podobno Cię denerwują?

    OdpowiedzUsuń