Wszystkim zdziwionym podaję pomocną dłoń w podnoszeniu szczęki z podłogi. Nie przepadam za Walentynkami nadal i myślę, że fakt ten się nie zmieni. Nie dostaję amoku na widok serduszek, bombonierek w kształcie serca, czerwonej bielizny z wycięciami, czy bez. A może dostaję, tylko bynajmniej nie radosnego, czy podnieconego. Denerwuje mnie wpychanie ludziom na siłę różnych rzeczy. I całe święto mnie denerwuje, bo nie da się o nim zapomnieć. Wystarczy wejść do spożywczego po bułki, a tam serduszka na jabłkach wymalowane i bombonierek spory wybór. W witrynach knajp też pełno propozycji na walentynkowy wieczór. Brrrr... Kupić kwiatka, zaprosić na kolację, odbębnić i zapomnieć do przyszłego roku. A my siądziemy w domu, z sokiem, owocami i ciachem i też będzie fajnie. Jak parę razy w miesiącu.
To skąd tytuł?
Ano stąd, że ważna dla mnie osoba spędza dzisiejszy dzień z kimś szczególnym i wyjątkowym i bardzo się z tego powodu cieszę. A nawet bardziej niż bardzo, bo w sobotni wieczór i niedzielny poranek internet został przeszukany dwa razy (bo przez dwie osoby), obdzwoniony cały Kraków i w końcu spod ziemi prawie że (w tym terminie to cud prawdziwy) został wykopany stolik w restauracji. Niby jak inni, sztampowo, ale ja nikomu nie bronię. A tu wręcz sama przypomniałam o 14 lutego :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz